Jestem Iranką, ale nie noszę bomb w kieszeniach
– Iran, moja ojczyzna, to dla Polaków kolebka terrorystów i fanatyków religijnych. A ja nie noszę bomb w kieszeniach i nie zasłaniam twarzy chustą. Dajcie mi szansę powiedzenia prawdy o moim kraju – prosiła nas studiująca w Rzeszowie Salma Haghighi Fard.
Urodziła się w liczącym ponad milion mieszkańców mieście Shiraz, na południu Iranu. Ze względu na pracę ojca, niedługo później przeprowadzili się do stolicy – Teheranu. Podobnie jak jej rodzeństwo, Iran opuściła mając czternaście lat. Wiedziała, że w tym kraju nie będzie mogła żyć tak, jak chce, ale tak, jak każe rząd.
– To jest właśnie największy problem mojej ojczyzny: ludzie przestrzegają panujących tam zasad tylko dlatego, że muszą. Inaczej zawsze znajdzie się ktoś, kto bardzo skomplikuje im życie. Kocham kraj, nienawidzę władzy – mówi.
Od zawsze była niepokorna i zadawała niewygodne pytania. Pamięta incydent z roosari, czyli chustą, którą dziewczynki od dziewiątego roku życia powinny zakrywać włosy. Nie rozumiała i do dziś nie rozumie, dlaczego kobiety mają zasłaniać się przed pożądliwymi spojrzeniami mężczyzn. Skoro problem jest w nich, to może im powinno się zakrywać oczy? Z roosari radziła sobie jednak dzięki swojej pasji: rolkom. Ponieważ startowała w zawodach, ubierała się na sportowo, a włosy chowała pod czapeczką. Dzięki temu wszyscy myśleli, że jest chłopcem i miała spokój.
– Raz zdarzyło się, że kaszkietówka spadła mi z głowy, a w parku byli obecni mężczyźni. Natychmiast kazali mi założyć roosari, a kiedy odmówiłam, wezwali policję. Na komisariacie powiedziałam, że nie będę robiła niczego wbrew sobie, tylko dla wygody mężczyzn i dostałam w twarz.
Wezwano jej ojca, a ponieważ był w delegacji, wuja. Mama, jako kobieta, nie była godną partnerką do rozmowy. Niedługo później wspólnie zdecydowały, że naukę skończy za granicą. A Salma, żeby być górą ogoliła głowę na łyso.
Kłamałam, że pochodzę z Albanii
Na studia wyjechała z grupą dwudziestu dwóch kolegów z kraju. Wybrali Rzeszów, bo tu opłaty były najniższe. Wiedziała, że Polska to kraj monokluturowy, w którym od wieków rządzi jedna religia, ale myślała, że przesądy i stereotypy dotyczą tylko starszych osób. Jak bardzo się myliła, okazało się już pierwszego dnia pobytu w Rzeszowie.
– Poszliśmy pobiegać do parku, kiedy zatrzymała nas policja. Tak po prostu, bez przyczyny. Dla tych, w sumie młodych facetów, wystarczającym powodem była ciemniejsza karnacja. Nie mówili po angielsku, chcieli tylko nasze dokumenty. A te były w dziekanacie, gdzie właśnie wyrabiano nam legitymacje. Napisaliśmy na kartce, skąd jesteśmy i natychmiast wzięli nas do środka dużego wozu, przeszukali rzeczy i kieszenie.
To było upokarzające.
– Od tamtej pory przestałam przyznawać się do tego, że pochodzę z Iranu. Lepsza była bardziej europejska Albania. Przynajmniej nie musiałam ciągle tłumaczyć, że nie jesteśmy z Arabii, ale dawnej Persji. I choć mamy jedną religię, różnimy się w sposobie jej wyznawania. Czytamy ten sam Koran, ale inaczej interpretujemy zawarte tam słowa. Mamy jednego proroka i Boga, ale nie wszyscy chcemy dla niego zabijać. Podobnie, jak nie wszyscy żyjemy według tego, co nakazują księgi.
To irański rząd czyni kobiety słabymi
Salma od dawna jest ateistką, bo nie wierzy, że Bóg dał ludziom prawa, które odzierają ich z człowieczeństwa i krzywdzą ich rodziny. Bo czym jest prawo dotyczące sigheh, czyli wdowy lub panny, która nie jest w stanie sama się utrzymać, ale za seks może korzystać z opieki materialnej żonatych mężczyzn. Ci mogą mieć tyle sigheh, na ile ich stać. I wykorzystują to w sądach podczas spraw rozwodowych. Nawet jeśli kobieta chce rozstać się ze zdradzającym ją mężczyzną, nie ma podstaw, bo zgodnie z Koranem to część jej religii. Nie ważne, że żadna ze stron jej nie wyznaje.
– Dlatego tłumaczę wszystkim, że to nie kobiety w Iranie są słabe, tylko religia i rządzący państwem czynią je słabymi.
Salma twierdzi, że Polska nie jest przyjazna obcokrajowcom. Uprzedzenia i stereotypy dotyczące Iranu są dla niej niezwykle bolesne.
– Mamy piękną historię, tradycje nie mające nic wspólnego ze współczesnym terroryzmem. Chciałabym, żeby ludzie, zwłaszcza w Rzeszowie, gdzie mieszkam i pracuję, przestali mylić nas z Arabami.
Kiedyś chciała zostać tu na stałe. Podziwiała tutejszą młodzież za pracowitość i wytrwałość, starsze osoby z pracy za wiedzę i doświadczenie, którymi chętnie się z nią dzielili. Sama też czuła się doceniana za znajomość pięciu języków i gotowość na nowe wyzwania. Ale teraz poważnie myśli o wyjeździe do Stanów Zjednoczonych.
– Mam już dość ciągłych spojrzeń na ulicy, szeptów za plecami na przystanku autobusowym, pań w sklepie, które nie chcą wydać mi reszty, bo myślą, że nie rozróżniam polskich banknotów. I urzędników, którzy nie potrafią lub nie chcą pomóc, ale odsyłają z okienka do okienka.
Salma zwiedziła kilkanaście krajów świata, bywała w mniejszych i większych miastach. Twierdzi, że nigdzie nie traktowano jej w ten sposób.
– Dlatego, zanim wydacie sąd, poczytajcie trochę książek i nie bazujcie tylko na obrazach, jakie widzicie w telewizji lub internecie. Bo to może kogoś bardzo skrzywdzić.
Salma nie planuje zostać długo w stolicy Podkarpacia. Liczy na to, że może dzięki tej rozmowie jej rodacy, którzy niedługo zaczną tu studiować, będą mieć trochę łatwiej. Może wreszcie znajdzie się ktoś, dla kogo Polska i Rzeszów będą bardziej przyjazne.