Pewnie każdy chociaż raz chciał uciec od codziennego zgiełku, życia w biegu, w ciągłym pędzie. Uciec gdzieś daleko, gdzieś na koniec świata, nie wiadomo gdzie, a najlepiej tam, gdzie pieprz rośnie! Jak wiadomo, pieprz rośnie w ciepłych krajach, więc dlaczego by tak nie uciec do gorącej Kambodży?

Nam udało się uciec, co prawda nie tak daleko, bo od głośnych i imprezowych wysp Tajlandii, ale prosto w serce spokojnej prowincji gdzieś na południowych krańcach Kambodży. Na południu Kambodży próżno szukać niebywałych atrakcji turystycznych, chociażby takich jak świątynie Angkor Wat, dlatego też turystów jest tu znacznie mniej. Taki też jest urok tego regionu – nieśpieszne tempo, spokojna atmosfera. Nic więc dziwnego, że darowaliśmy sobie zwiedzanie z przewodnikiem i bez pośpiechu daliśmy się ponieść…aż tam gdzie pieprz rośnie.

Miasteczko Kampot w Kambodży

Spokojny klimat miasteczka Kampot udziela się nie tylko turystom. (Fot. zlaptrop.com)

Ale od początku. Nie od razu zakochaliśmy się w Kambodży i nie od razu zobaczyliśmy szczery uśmiech mieszkańców, który później towarzyszył nam przez całą drogę po tym kraju. Do Kambodży trzeba się przekonać, bo ciężko jest się w niej zakochać od pierwszego wejrzenia. Tak było w naszym przypadku.

Podejście pierwsze

Ucieczki zazwyczaj nie są łatwe i zazwyczaj spotykają się przeszkodami. Nie taka łatwa i szybka była i nasza ucieczka z Tajlandii. Podróżowanie po Kambodży nie zapowiadało się na skomplikowane, jednak jeszcze nie wjechaliśmy do kraju, a już spotkały nas pierwsze problemy.

To właśnie przy wjeździe do naszego „miejsca szczęśliwego”, już na granicy tajlandzko-kambodżańskiej, panowie mundurowi odmówili nam wbicia pieczątki! Przyczyna – nie chcieliśmy dać łapówki, tak jak pozostali turyści.

Podczas gdy na innych przejściach granicznych za trzydziestodniową wizę pobiera się opłatę dwudziestu dolarów, tutaj (na przejściu granicznym Hat Lek/Koh Kong) funkcjonariusze zażyczyli sobie trzydzieści dolarów! Nasze tłumaczenia, że tak się nie robi, że tak nie można i prośby obniżenia ceny na nic się zdały. Panowie byli uparci i zdecydowanie chcieli wysłać nas tam gdzie pieprz rośnie! Jednak po dłuższej wymianie zdań udało nam się co nieco wytargować. To był nasz pierwszy raz, kiedy spotkaliśmy się z tak jawną korupcją!

Po tym incydencie dowiedzieliśmy się od uśmiechniętego turysty z USA, który obserwował całą tę sytuację (i który zapłacił 30 $ bez mrugnięcia oka), że Kambodża jest jednym z najbardziej skorumpowanych miejsc na świecie. Na 175 państw w rankingu Kambodża zajmuje niechlubną 160 pozycję. Na pierwszym miejscu tej listy, jako najmniej skorumpowanego państwa pojawiła się Dania i Nowa Zelandia. Polska dla przykładu lokuje się na 38 miejscu. Co zrobić, pomyśleliśmy, co kraj to obyczaj.

Kolejna fala emocji nadeszła, gdy dojechaliśmy do nadmorskiej miejscowości Sihanoukville, która miała być spokojną idyllą z pięknymi plażami. Niestety, zamiast tego zobaczyliśmy drugą Tajlandię. Głośna muzyka, zatłoczona i brudna plaża, bar przy barze, to właśnie tak wyobrażaliśmy sobie najbardziej turystyczne plaże i wyspy Tajlandii, które wcześniej starannie omijaliśmy z daleka (na przykład Phuket).

Długo się nie zastanawialiśmy, nie po to uciekliśmy z Tajlandii, by znowu wylądować w tym samym sosie! Rano, gdy tylko wstało słońce zarzuciliśmy plecaki na garb i wyruszyliśmy dalej na wschód Kambodży z nadzieją na znalezienie ciszy i spokoju. Przecież nie jest możliwym, by cały kraj był aż tak turystyczny!

Podejście drugie

Nasza ucieczka pewnie trwałaby dalej, gdybyśmy nie dotarli do miejscowości Kampot. Może dlatego, że nazwa miasteczka brzmi jak nasz polski kompot, za którym swoją drogą bardzo tęsknimy, miejsce od razu przypadła nam do gustu. Postkolonialny klimat, niewielu turystów, a za to sporo klimatycznych knajpek, pomnik króla azjatyckich owoców – duriana oraz brak jakichkolwiek problemów. O tak! O taką Kambodżę nam chodziło!

Mieszkańcy Kampot są bardzo zrelaksowani i uśmiechnięci, widać że masowa turystyka jeszcze tu nie dotarła. Chociaż w okolicy nie ma powalających zabytków, to zdecydowaliśmy się odwiedzić to, co miejscowi uznają za atrakcję regionu.

Na pierwszy ogień obraliśmy Park Narodowy Bokor. Ten niewielki park, w którym główną atrakcję stanowi wioska zamieszkała niegdyś przez Francuzów, nie wzbudza w nas większej ekscytacji. Do dziś po byłej francuskiej osadzie pozostał stary kościół, ruiny pałacu króla Sihanouka oraz kasyno, a także ogromny posąg Lok Yeay Mao. Fenomen tego miejsca jest taki, że jest tu trochę chłodniej, niż w pozostałej części Kambodży. Park usytuowany jest na wzniesieniu o wysokości tysiąca metrów, a temperatura waha się tu między 15 a 25 stopni. To też było powodem, dla którego francuscy kolonizatorzy upodobali sobie te miejsce, jako odskocznię od ciągłych upałów w pozostałej części kraju, dochodzących do 35 – 40 stopni.

Na schłodzenie po całodziennym upale udaliśmy się na wieczorny rejs statkiem po rzece. Na łódce panował idealnie zrelaksowany klimat przerywany szalonymi skokami z burty do wody.

Krabowe impresje

Kep to niewielka miejscowość oddalona od Kampot o czterdzieści minut jazdy autobusem. Plaża, market ze świeżymi owocami morza, niewielkie centrum turystyczne z rozwieszonymi wokół hamakami i pomnik kraba – to wszystko co możecie tu znaleźć.

Podobno jest tu wyjątkowo tłoczno w weekendy, gdy mieszkańcy stolicy zjeżdżają się tutaj tłumami, my jednak wzmożonego zatłoczenia nie zaobserwowaliśmy. Miasteczko znajduje się na trasie turystycznej w drodze do Wietnamu – stąd tylko trzydzieści kilometrów do granicy.

Co więc robić w Kep? Jak ktoś nie ma dosyć słońca to można plażować, wybrać się na rejs na wyspę króliczą (Rabbit Island), czy potrekkingować po pobliskiej dżungli. Warto też poobserwować życie na targu krabów, które kwitnie zwłaszcza po godzinie szesnastej.

Kraby wyławiane są prosto z wody, w wiklinowych koszach przez zręcznych kambodżańskich nurków. Panowie kilkadziesiąt metrów od brzegu taszczą po dnie morza wielkie kosze i co chwila dają nura w słoną wodę, bez maski, łapią kraba i pakują go pod wodą do kosza. Podobno nie można nie spróbować kraba w Kep, gdzie są one najlepsze w całej Kambodży. I faktycznie, potwierdzamy, niebo w gębie! A zwłaszcza te w sosie pieprzowym!

Tam, gdzie pieprz rośnie

Kep i okolice to kraina pieprzem rosnąca. Podobno rośnie tu jedna z lepszych jego odmian na świecie, która eksportowany jest prosto z Kambodży do najlepszych restauracji. Ma on nawet specjalny certyfikat jakości.

Z ciekawości i zamiłowania do gotowania (zwłaszcza Rafała) i jedzenia (zwłaszcza Ania) wybraliśmy się na jedną z takich plantacji. Musimy przyznać, że była to całkiem interesująca lekcja.

Czy zastanawialiście się kiedyś gdzie i jak rośnie pieprz? Pieprz rośnie niczym wino – kłącza oplatają drewniane patyki, bądź konary drzew. W taki sposób rośliny mogą urosnąć nawet do dwudziestu metrów, chociaż na plantacjach hoduje się je do wysokości cztery – osiem metrów. Na naturalnych i organicznych farmach (pieprz najbardziej lubi nawóz z odchodów nietoperzy!) zbiory występują raz na rok.

Kambodża – Azja dla zielonych

Jak słusznie zaobserwowaliśmy najdroższy pieprz to ten o kolorze białym (cena za 160 g – 10 $), czerwony jest trochę tańszy (cena za 160 g – 9 $), a najtańszy pieprz to ten najbardziej nam znany – czarny (cena za 160 g – 7 $). Biały pieprz ma też najbardziej wyraźny i intensywny zapach. Jego wysoka cena bierze się stąd, iż jest go najmniej.

Tak naprawdę to natura decyduje które ziarenko będzie czarne lub czerwone. Z czerwonych ziaren (których jest zdecydowanie mniej niż czarnych) bierze się nie tylko czerwony pieprz, ale też biały, po obskubaniu czerwonej skorupki.

Ciekawostka: ze zbiorów naturalnych z jednego takiego krzaczka można uzbierać około trzech kilogramów pieprzu, natomiast z upraw nieekologicznych około dziewięciu kilogramów. Nas cieszy fakt, że w rejonie Kep takich ekologicznych farm jest ponad sto! Oby tak dalej!

Pieprzniczka i solniczka

Niedaleko plantacji pieprzu znajdują się pola, na których uprawia się sól. Uprawia się sól? Tak, uprawia.

Z pobliskiej zatoki na specjalnie przygotowane pola przelewa się wodę morską. Woda ta pod wpływem słońca wyparowuje pozostawiając sól, która następnie jest zbierana i poddawana procesowi czyszczenia. A wszystko to odbywa się bez maszyn, ręcznie! Wygląda to na niezły zapieprz…

Następnym razem gdy pomyślicie o tym by uciec gdzie pieprz rośnie, albo lepiej – może się zdarzyć, że ktoś będzie próbować wysłać Was tam gdzie pieprz rośnie – to niech wyśle Was prosto do Kambodży. Z pewnością będziecie zadowoleni.

Ania Ostrowska

Odkąd z mężem Rafałem rzucili wszystko by tylko podróżować stali się prezesami własnego życia, którzy w korporacji zwanej światem pną się coraz wyżej i dalej. Autorzy bloga Złap trop.

Komentarze: Bądź pierwsza/y