Ale postanowiłem tu przyjechać, gdy tylko przeczytałem i wymówiłem głośno nazwę. Murghab. Jak Maghreb. Coś takiego. To wystarcza. Chociaż nigdy nie byłem w Maghrebie. Tak to działa. Polega na dźwiękach i wyobrażeniach. Czytasz, wymawiasz na głos i jedziesz.

Ten cytat to najkrótsza sensowna recenzja ostatniego numeru czasopisma Kontynenty, jaką jestem w stanie napisać. Te kilka krótkich zdań – przeczytać je, wypowiedzieć na głos i zechcieć dowiedzieć się więcej. Wystarczy. Ale przecież można coś dodać. Może to, że każdy tekst w tym numerze wart jest swojej recenzji? Niechby nawet negatywnej, ale jeśli jest się o coś spierać, to już jest swego rodzaju pochwała. Z konieczności stanę gdzieś pośrodku między lapidarnością a zbiorem esejów.

Ten cytat, który tu przytaczam, który mnie tak zachwycił, to słowa Andrzeja Stasiuka. Murghab leży w Tadżykistanie, to dziura w środku niczego. Nieistotne. Ważne, ile Stasiuk w nicości widzi i jak o tym pisze. Ale nie sądzę bym musiał go reklamować. Jeszcze dwa artykuły w tym numerze stają gdzieś na pograniczu reportażu i poezji. Marcin Kydryński opowieścią z pogranicza kenijsko-somalijskiego nie rozczarowuje. To nie znaczy, że jest dobry, po prostu mam w stosunku do niego niskie oczekiwania. Teksty tego – jak sam się kiedyś nazwał – wędrowca lirycznego częściej robią na mnie wrażenie pretensjonalnych i efekciarskich niż odkrywczych i wzruszających. Nie inaczej jest w tym przypadku, choć muszę mu oddać, tym razem ma i przyzwoite momenty. Na drugim końcu skali Monika Bułaj, dla mnie odkrycie tego numeru. Autorka rusza w Kair by spotkać przedstawicieli wielkich religii: koptów, wahabitów, sufich, a pisze o tym tak, że pracują wszystkie zmysły, a może i coś więcej, bo wydaje się, że mistyczne doświadczenia jej bohaterów czają się gdzieś tuż za rogiem.

Pozytywnie zaskakuje dział Dobra książka. Zazwyczaj wychodziłem z lektury tej części Kontynentów z niedosytem. Prezentowane kilkustronicowe fragmenty większych dzieł pozbawione tła i kontekstu wydawały mi się niedomknięte i częściowo niejasne. Nie teraz. W każdym z trzech tekstów jest coś wciągającego.

Po Ryszardzie Kapuścińskim wiadomo czego się spodziewać, zwłaszcza gdy pisze o Afryce. Jego reportaż o hotelu Metropol w Akrze, świetny, wydał mi się znajomy. Czy na pewno nie był wznawiany od 50 lat? Patrick Leigh Fermor przedstawiony jest jako jeden z najwybitniejszych, jeśli nie najwybitniejszy twórca literatury podróży. Nam mnie tak wielkiego wrażenia nie zrobił. Wywiad z tym zmarłym niedawno Brytyjczykiem oraz fragment jego książki przekonały mnie natomiast do tego, że była to niezwykła postać, wspaniały człowiek i podróżnik. Najbardziej wciągnął tekst Chińczyka Yu Hua. Dowiedziałem się, że jest na świecie kraj, który ma słowo pokrewne polskiemu „kombinowaniu”. W Chinach to „bujanie” – niby to samo, co oszukiwanie, ale jednak ma jakiś pozytywny wydźwięk. Tyle, że tam – szeroko otwierają się oczy przy lekturze przykładów – bujda ma skalę u nas niespotykaną, bujda ma proporcje swojej liczącej 1,5 miliarda ludzi ojczyzny.

Dwa artykuły pozwalają spojrzeć na podróżowanie z lotu ptaka. Paulina Wilk z mozołem tropi w Bejrucie egzotykę ze swoich wyobrażeń i jej nie znajduje. Udaje jej się przy tym, pewnie nieświadomie, zilustrować powiedzenie, że podróżnicy dzielą się na tych, którzy widzą to, co przyjechali zobaczyć i tych, którzy widzą to, co widzą. Ona jest oczywiście w tej drugiej kategorii. Większym wyzwaniem jest ostry tekst Nataszy Goerke o turystach w jej ukochanym Nepalu (choć państwo można zamienić bez utraty sensu). Obawiam się, że niejeden czytelnik zechce się wykpić oskarżając autorkę o generalizacje i uproszczenia. Od czego wykpić? Od odpowiedzialności spojrzenia na siebie uczciwym okiem i oceny etyczności swojego podejścia do tubylców. Zaproponowane przez Goerke „ćwiczenia z wyobraźni” to zadanie obowiązkowe.

Muszę i chcę wspomnieć jeszcze o akcentach „peronowych”. Anna Różańska (jej tekst znajdziecie w książce Poza utartym szlakiem) zaczyna od opisu religijnych rytuałów theyyam w południowych Indiach. Zaczyna, ale na szczęście nie kończy, dzięki czemu możemy poddać refleksji nasze przekonania o tym, jaka jest kultura Wschodu czy natura sacrum. Dla kontrastu: tekst Maurycego Gomulickiego i Sylwii Mróz wylicza tyle atrakcji Mexico City, że nie zapamiętałem prawie żadnej i, co gorsza, nie pozostało we mnie żadne wrażenie poza tym, że różne tam bywa. Katarzyna Boni, druga z „naszych” autorek, stanęła gdzieś pośrodku. Przedstawiła kilka smacznych impresji z Japonii, po których ten kraj nie wydał mi się ani trochę bardziej zrozumiały, za to mniej obcy. To komplement.

Wizualnie dominują te Kontynenty fotografie Ryszarda Horowitza, od okładki (dwie wersje do wyboru), po galerię bardzo trafnie zatytułowaną Krajobrazy wyobraźni. Kiedyś podobały mi się specjalne efekty tego artysty, ale ten czas dawno minął. Teraz widzę ładne, wycyzelowane obrazki, które pozostawiają mnie zupełnie obojętnym. Zdaję sobie sprawę, że w ocenie dzieł Horowitza mogę być w mniejszości, ale i tak tęsknię do fenomenalnych zdjęć Tomasza Tomaszewskiego z poprzedniego numeru czasopisma.

Dużo dobrego za 20 złotych. Bardzo dużo. A przecież nie wspomniałem jeszcze o Pawle Smoleńskim, Jarosławie Mikołajewskim, Andrzeju Mellerze, Maxie Cegielskim, małżeństwie Pawlickich… (o Jerozolimie, Sycylii, Filipinach, Azji Środkowej, Namibii…). Warto.

Jan Marković

Człowiek, który nie zna się na podróżowaniu, ale od czasu do czasu to robi - dlatego, że lubi dni, które pamięta się w całości, a o takie łatwo w drodze. W trakcie swoich wycieczek zdobył wiele wrażeń. Niektóre spisał.

Komentarze: 2

lolo 14 października 2013 o 19:30

No nie wierze, że i peron daje sie sprzedawać @!!! :(

Odpowiedz

Grzegorz Król 15 października 2013 o 9:14

No nie wierzę, ktoś nas kupił??
A tak poważnie – o co chodzi?

Pozdrawiam
Grzegorz, zawiadowca stacji

Odpowiedz

Kliknij tutaj, aby anulować odpowiadanie.