Gdy wróciłam z Kuby obejrzałam na Euronews reklamę tego kraju: piękne krajobrazy, uśmiechnięci ludzie, niczym niezmącone wody Morza Karaibskiego. Żyć nie umierać. A raczej zobaczyć Kubę i umrzeć. Karmieni takimi obrazkami turyści ochoczo rezerwują miejsca na wycieczkach, pakują torby i… przez cały okres pobytu nie opuszczają miejsc gwarantujących spokój ducha, ale co najważniejsze zapewniających jak najmniejszy kontakt z Kubańczykami.

Na pierwszy rzut oka wszystko na Kubie wydaje się „normalne”. Ulicami posuwają się powoli środki transportu – niezbyt często gdyż jak się dowiadujemy w związku z cięciami w budżecie władze ograniczyły częstotliwość transportu i dojazd do pracy wydaje się w tych warunkach nie lada wyczynem. Mijani ludzie nie wykazują jednak zniecierpliwienia. W autobusie jest jeszcze sporo miejsca, pytam więc kierowcę, czy mógłby się zatrzymać i podwieźć chociaż kilkoro ludzi stojących w spiekocie przy drodze. Odpowiedź jest przecząca – jeżeli kierowca zdecyduje się na podwiezienie kogokolwiek może zostać ukarany.

"Ojczyzna albo śmierć" - nic dodać, nic ująć. (Fot. Kasia Rokicka)

„Ojczyzna albo śmierć” – nic dodać, nic ująć. (Fot. Kasia Rokicka)

Oburzać się nie ma sensu tym bardziej, że następnego dnia spotka mnie i Ankę analogiczna sytuacja. Udajemy się na dworzec autobusowy za nic mając sobie przeczytane przewodniki i rady ludzi, którzy z Kuby wrócili, mówiące, że turyści nie są mile widziani w środkach transportu publicznego.

Pan staje w drzwiach budynku i zdecydowaną posturą popartą jeszcze bardziej zdecydowanym głosem pokazuje nam autobusy „dla was turystów”. Koszt autobusu dla „nas turystów” jest oczywiście niepomiernie większy – jak chyba w większości krajów latynoamerykańskich, w których „gringo” jest widziany po prostu jako bankomat.

Pozostaje wynajęcie samochodu. Może chociaż tutaj uda się coś utargować. Marzenia o wynajęciu grata za grosze (zastanawiam się momentami, czy nie jestem w Hiszpanii, bo cenowo Kuba nadrabia pod tym względem w dość niezłym tempie) pryskają w ciągu sekundy. Starszy pan z uśmiechem na ustach oznajmia nam, że w grudniu jest jeszcze drożej, po czym podejrzliwie spogląda na moją kartę kredytową, oznajmiając że w żadnym wypadku nie zaakceptuje karty amerykańskiej. Na dowód, że nie próbujemy spowodować przewrotu na Kubie usiłując zapłacić amerykańską kartą, pokazuję mu wytłoczony na niej numer kierunkowy do Anglii.

Uspokojony starszy pan oznajmia nam, że Stany Zjednoczone nie są dobrym sąsiadem. Potakujemy ze zrozumieniem, a ja myślę o tych wszystkich Amerykanach, których spotkaliśmy na lotnisku i w hotelu, nieświadomych nieprzyjaźnie nastawionych do nich Kubańczyków, którzy z pogardą przyjmują ich pieniądze ale nie karty kredytowe.

 

Opuszczamy północną Kubę, udając się na wschód szlakiem Che Guevary do miasteczka Santa Clara. Mamy ze sobą tylko mapę, którą starszy pan łaskawie dorzucił do wyposażenia naszego chińskiego potwora geely. Ani Anka, ani ja – nigdy o takiej marce nie słyszałyśmy. Najwyraźniej jesteśmy w tyle za szybko rozwijającą się gospodarką kubańską. Otwiera się przed nami droga, prosta i, jak już się zdążyłyśmy przekonać, dość pusta. Anka za kierownicą wzbudza albo sensację, albo podziw – ciężko wyczytać emocje ludzi z ich twarzy.

Po kilku kilometrach tajemnica przemieszczania się Kubańczyków po wyspie w ramach cięć budżetowych staje się jasna. Mijamy ciężarówki wypełnione ludźmi po brzegi i „puntos embarcados”. Przy każdym „punto” widzimy ubranego na żółto oficjela, który z miną ważniaka zatrzymuje samochody, następnie wypełnia ludźmi wolne miejsca w pojeździe i tak do następnego. Z ciekawością czekamy, aż nas zatrzyma i każe nam zabrać pasażerów. Na próżno. Czy to rejestracja, których na Kubie jest aż 7 różnych kolorów i w których nie można się rozeznać, czy też fakt, że jesteśmy kobietami odstręcza od nas pana w żółtym uniformie.

Docieramy do Santa Clary. To tutaj Che Guevara wraz ze swoimi oddziałami wykoleił pociąg, który wiózł żołnierzy i pomoc dla Batisty. 31 grudnia 1958 miasto przeszło do historii, poddając się prawie bez jednego strzału. Mauzoleum Che Gueavary króluje przy wjeździe do Santa Clary. Wokół panuje niczym niezmącona cisza. Pięć minut – mija nas samochód, kolejne pięć minut – następny. Żołnierze pilnujący mauzoleum zachowują powagę, my też nie wyglądamy na radosne, ale to raczej z powodu deszczu, który smaga nas prawie gorącymi kroplami i nie zachęca do zwiedzania miasta.

Miałyśmy rację – jest przygnębiająco. Ludzie chronią się przed deszczem pod przepięknymi sklepieniami które przypominają mi o Nowym Orleanie. Starsze kobiety siedzą na schodach i palą cygara. Próbuję robić im zdjęcia, ale Anka ostrzega mnie, że zaraz zostanę poproszona albo o pieniądze albo o środki chemiczne. Ma rację, kobieta pyta o szampon. Nie zdaję sobie jeszcze sprawy, że ta prośba będzie nam towarzyszyć już do końca naszego pobytu na Kubie: szampon i mydło będą powtarzać się jak mantra w ustach kobiet na Kubie.

Uciekamy do samochodu, usiłując przeskakiwać ogromne kałuże i nie wzdrygać się, gdy leją nam się za kołnierz strugi deszczu z dziurawych dachów i rynien. Ruszamy do Trinidadu.

Oddaliliśmy się chyba od typowych szlaków turystycznych, bo mijani przez nas ludzie już nie zerkają na nas, ale otwarcie wyrażają zdziwienie. Nie przestają być jednak uprzejmi i za każdym razem, kiedy pytamy się o drogę (mapa jak już się przekonałyśmy została chyba zaprojektowana dla Amerykanów aby nigdy nie wrócili z Kuby) mamy ochotę zatrzymać się na dłużej i porozmawiać.

Kasia Rokicka

Wykładowca i podróżnik. Fascynatka języków i spotkań z ludźmi mającymi coś interesującego do przekazania. Uważa, że najlepsza podróż to taka, w której nic nie idzie po twojej myśli.

Komentarze: 5

Rafdan50 22 grudnia 2010 o 20:53

Zamykam oczy i jestem na Kubie :)

Odpowiedz

Ashka100 30 grudnia 2010 o 11:37

Brawo Kasia! Nie wiedziałam, że masz takie lekkie pióro. Rzecz naprawdę fajnie i plastycznie napisana, chociaż samej Kuby mi się troszeczkę odechciało…

Odpowiedz

    Kasia Rokicka 3 stycznia 2011 o 11:34

    Oh nie Asiu! Nie taki zamiar mialam:-) To moje subiektywne odczucia – tego wszystkiego naprawde najlepiej dotknac i doswiadczyc samemu:-)

    Odpowiedz

Finisterra2005 1 lutego 2011 o 16:44

maravilloso Rokicka, i just try to wonder what you wrote, ja ja, anyway, you,ll tell me… besos

Odpowiedz

Ola 6 kwietnia 2014 o 10:22

polecem oglądnięcie dokumentu o polkach mieszkajacych na wyspkie, https://www.youtube.com/watch?v=kLqc56ZcR8E

Odpowiedz