Blaknące wspomnienia. Laponia
To nie był mój pomysł. Wbił go sobie do głowy mój przyjaciel Hiszpan, a ja bardzo nie protestowałam. W ciągu kilku ostatnich lat przeszliśmy zimą całe Pireneje, nie zostało tam już prawie nic, czego nie widzieliśmy, a dzikich miejsc w Europie jest niedużo. Stąd północ – zupełnie dla nas nowa.
Przez cały marzec przeszliśmy na nartach około pięciuset kilometrów. Z lekkim, letnim namiotem, z własnej produkcji pulkami i pożyczonym palnikiem na gaz. Nie mieliśmy szczegółowych planów, nawet dokładnych map. Tylko nasze górskie doświadczenie, ciepłe ubrania i upór. Wystarczyło. Wyszliśmy z Finlandii, przeszliśmy przez ogromny płaskowyż – Finnmarkvidda i dotarliśmy na Nordkapp.
Laponia okazała się piękna. Świetlista i delikatna. Wystawiona na rażące słońce, na księżyc, na pojawiające się niemal codziennie zorze. Na silny wiatr. Bardzo skromna.
Potrzeba sporo czasu żeby ją zrozumieć. Jeszcze więcej żeby zaakceptować, polubić. Wyjeżdżając bałam się monotonii i pustki. Zobaczyłam krajobrazy, dla których w języku polskim nie ma słowa. Ascetyczne – brzmi zbyt surowo. Zbyt groźnie. Są czyste, harmonijne, łagodne. Prawie nierealne.
Polecamy: Instrukcja obsługi fińskiej chatki
Bałam się zimna, ale temperatury nie spadły poniżej minus dwudziestu stopni (w dzień, nocą bywało gorzej), bałam się pogubienia, ale orientacja nie jest tam bardzo potrzebna, bardziej jedzenie, ciepłe śpiwory, paliwo niezbędne do uzyskania wody. Do wyznaczania kierunku wystarcza kompas. Bałam się dziczy, też niepotrzebnie. Zwierzęta nie atakują ludzi. Unikają nas. W Finlandii pobudowano mnóstwo schronów, wyznakowano narciarskie i skuterowe szlaki – nawet jeśli się tę strukturę omija zostaje świadomość, że to gdzieś jest. Że za dzień, dwa, może trzy w razie potrzeby doszłoby się do cywilizacji, albo chociaż spotkało człowieka. Myśliwego, wędkarza, pasterza. Kogoś stąd.
Norwegia to tereny wypasu reniferów. Też trafiają się otwarte chatki, kilometrami ciągną się służące hodowcom płoty i pozostawione przez ich skutery ślady. Bywają ludzie. Zadziwiająco często pojawia się telefoniczna sieć. Policzyłam, bo wspomnienia są czasem złudne – najdłuższy odcinek bez sieci wyniósł tylko pięć dni. Przez czternaście (czyli prawie połowę) gdzieś, czasem blisko, czasem na horyzoncie mignął nam człowiek. Jeśli nas zauważył podjeżdżał skuterem, stawał, pytał czy wszystko ok. Jak było trzeba, pomagał. Doradzał.
Polecamy: Blaknące wspomnienia. Norwegia
Nie spotkaliśmy ani jednego turysty, chociaż latem na pewno bywają na wybrzeżu. Teraz, zimą przyjeżdżali tylko na dwie godziny na Nordkapp. Odjeżdżali też wszyscy na raz, w konwoju. My, niezwiązani z cywilizacją w żaden sposób, szliśmy gdzie nam się tylko chciało. Tam nie ma przeszkód, nie ma pokus, nie ma lepszych i gorszych tras. Jest wolność i wielki spokój. To się udziela. Zostaje w człowieku jeszcze na bardzo długo. Albo może to część mnie tam została i jeśli zechcę ją kiedyś odzyskać, będę musiała wrócić. Oby tak.
Jak zwykle opisuję każdy dzień szczegółowo na blogu, więc już nie powtarzam. Początek relacji jest tu: Wróciłam cała i zdrowa.
Komentarze: Bądź pierwsza/y