Strzeżysz znowu ma pod górkę
Piotrek Strzeżysz jest typem podróżującego filozofa (kto z Was pomyślałby, że syk powietrza uchodzącego z przebitej dętki brzmi tak „jakby dusza z roweru uciekała”?). W każdej chwili i w każdym spotkaniu szuka głębszego sensu. Pozostawia za sobą rzeczy, psy i ludzi i zastanawia się nad sensem posiadania. Właśnie ukazała się jego druga książka Makaron w sakwach, czyli rowerem przez Andy i Kordyliery.
Życie w mieście, praca i porządek rzeczy są dla Strzeżysza tylko przerwą w podróży. W drodze liczy się tu i teraz, bo drugiego razu już nigdy nie będzie. Piotrek nie odkrywa żadnych prawd, tylko trzyma się mocno tych najstarszych. Bo chyba każdy, kto choć raz ruszył w świat (ale nie by chwalić się, jak długo był w tym świecie i w ilu miejscach) i zaznał wolności, wie jakim błogosławieństwem dla zmęczonej duszy jest świadomość bycia żywym. Niektórzy co prawda twierdzą, że ta świadomość jest przekleństwem, ale to już temat na długą dyskusję.
Ktoś zapytał mnie kiedyś czy nie tęsknię za stabilizacją, a ja mogłem jedynie odpowiedzieć, że to właśnie podróż jest stabilizacją. To właśnie w drodze wiem najlepiej co i jak robić i niczego się nie boję. Piotrek podróżuje więcej ode mnie i wie najlepiej czym jest przyjaźń z namiotem, śpiworem i łyżką. Wie najlepiej, jaką iluzją jest to co czujemy do otaczających nas przedmiotów.
Początek książki Makaron w sakwach jest mi bliski jak rzadko. Przy pierwszej próbie rowerowania po Ameryce Południowej Piotrek jedzie na przypadkowym rowerze, dostaje za to po dupie, ale się nie poddaje. To rower nie ma już więcej siły i podróż kończy się przed czasem. Piotrek oczywiście szuka kogoś komu mógłby ten rower oddać. Choć mógłby go po prostu zostawić na poboczu. Ale tak się nie godzi. Ta „kupa metalu i odrobiny plastiku” stała się przyjacielem i trzeba mu znaleźć nowy dom.
Potem przychodzi czas na drugie podejście. Niby Piotrek wybiera się do Patagonii, ale co się dzieje po drodze? Piotrek zwyczajnie, zamiast skręcić na południe skręca na północ i pod wpływem Brada Pitta i tybetańskich mnichów (no o tym to już musicie doczytać sami) jedzie do Boliwii.
Ot tak po prostu.
Ludzie traktują go różnie, ale zwierzęta są mu przyjaciółmi.
„Odjechałem co najmniej na kilometr, obejrzałem się, psa nie było. Tak będzie lepiej dla niego, pomyślałem, ale po kilku minutach krótkie szczeknięcie triumfalnie oznajmiło powrót mojego towarzysza. Tego dnia przebiegł za mną prawie siedemdziesiąt kilometrów.”
A stronę nr 69 musicie sobie przeczytać sami. I tyle.
Makaron w sakwach to nie jest książka do szybkiego czytania. Tu trzeba nie tylko połykać literki, ale trzeba się nad nimi zastanowić. Skoro Piotrek pisze o „braku pośpiechu” i „trwaniu w czasie” to wypadało by w taki sposób przekładać kolejne strony jego wspomnień. Choćby po to, by choć odrobinę się w nie wczuć.
Jeżeli jeszcze Was nie zachęciłem do sięgnięcia po Makaron w sakwach, to znaczy, że z Wami jest coś nie tak :)
Ja nie mogę się od tej książki oderwać i zwyczajnie cierpię, że siedzę w wygodnym fotelu zamiast gdzieś tam przeżywać życie. Jestem na stronie 168. Przede mną jeszcze Ameryka Północna, a ja już mam pełną głowę :)
* * * * *
Piotr Strzeżysz, Makaron w sakwach, Bezdroża, 2012 r.
Piotr napisał też drugą książkę – Campa w sakwach. Obie są nagrodami w dziewiątym Plenerowym Konkursie Książkowym. Pytania znajdziecie na stronie Pleneru Podróżniczego. Czas na odpowiedzi jest do 10.08.2013 r.
Komentarze: Bądź pierwsza/y