Mali podróżnicy w wielkim świecie. Okiem podróżującej mamy
Dużo ostatnio mówi się i pisze o podróżowaniu z dziećmi. Tym razem na warsztat wzięliśmy trzy publikacje z serii Mali podróżnicy w wielkim świece.
Jestem świeżo po lekturze czterech książek autorstwa Krzysztofa i Anny Kobus. To Polska, Bali, Holandia i Szwecja z serii Mali podróżnicy w wielkim świecie wydanej przez National Geographic.
Podróżnicy jeżdżą z dwójką swoich synów po różnych państwach świata – brzmi zachęcająco. Jednak po przeczytaniu tych pozycji uczucia mam mieszane. Bo czyta się to całkiem przyjemnie, Anna Kobus pisze językiem dobrym i ciekawym… ale za dużo w książkach po prostu narzekania. Pierwszym moim odczuciem było – są za bardzo poetyckie na przewodnik, za bardzo praktyczne na literaturę piękną. I taki dwugłos pozostał do końca.
Na pierwszy ogień wzięłam Polskę, która najbardziej mnie rozczarowała. Możliwe, że ciężko wybrać kilka historii czy miejsc z bogatego życia podróżniczego Kobusów, niemniej jednak miałam wrażenie, że czytam wspomnienia autorki nie jako podróżniczki, ale bardziej jako fotografa.
I to zarzut do wszystkich części. W serii Mali podróżnicy w wielkim świecie częściej można przeczytać o tym, jak ciężko ustawić dziecko do zdjęcia i w jaki sposób go przekupić (sic!), niż w jaki sposób się spakować na wyjazd z dzieckiem, albo czym najlepiej gdzieś pojechać. Podejście autorki do swoich dzieci – zrób coś dla mnie to coś dostaniesz w zamian – zupełnie do mnie nie przemawia. I pewnie dlatego tak mnie to raziło. Ale kwestie wychowania to kwestia osobista – niech każdy robi jak chce, nic mi do tego.
Miejsca opisywane i fotografowane są bajeczne, ale to trochę podróżniczy banał. Bo wiadomo, że Bieszczady są piękne, w Lipnicy są mega palmy na Wielkanoc, a Beskid Niski doskonały na biegówki. Polskę znam najlepiej i może dlatego też tak surowo oceniłam tę książkę. Bo im dalej i bardziej egzotycznie, tym ciekawiej się robi, a do Bali to (oprócz ogólnych zarzutów do całej serii) już w zasadzie nie mam się do czego przyczepić. Bali czytało mi się bardzo dobrze. Miejsca, przygody, spotkani ludzie, wszystko urzeka i inspiruje. Choć, dlaczego pani Aniu, tak pani narzeka? To na męża, to na dzieci, to na los fotografa…
Teraz ja zaczęłam narzekać. Zatem podkreślę jeszcze raz, że książka napisana jest językiem ciekawym. Anna i Krzysztof Kobus udowadniają, że z dziećmi jednak da się podróżować. Bo czyż nie najlepiej zaczynać poznawanie świata w rzeczywistości, a nie z książek, czy obserwując co się dzieje na zewnątrz przez okno w mieszkaniu?
A jeździć z dziećmi można wszędzie, od polskich dróżek po balijskie wioski. I to ogromny plus dla książek, a raczej dla autorów, za to, że o tym mówią. Podoba mi się również to, że autorzy nie wybielają tychże podróży. Wiadomym jest, że z dziećmi bywa różnie, czasem zapłaczą, czasem pomarudz,ą i o tym też trzeba pamiętać wyjeżdżając z maluchami w podróż. Z tymi samymi problemami każdego dnia rodzic radzi sobie w zaciszu domowym. I szkoda, że to nie zostało w książce powiedziane (pewnie zostało pomyślane).
Ja od siebie, jako mama jeżdżąca, dodam, że na wyjeździe dzieje się dużo ciekawych spraw, którymi można zająć dziecko, gdy coś mu nie pasuje. Z niektórymi sytuacjami nawet dużo łatwiej poradzić sobie poza domem. Takich dobrych pomysłów w tych książkach mi jednak brakowało. Autorzy piszą tylko, że byliśmy z dziećmi, ale mało jest wzmianek w jaki sposób tam byliśmy.
Choć dowiedziałam się jednej super sprawy – krótkofalówki! Tak proste, a jakie pomocne i tanie. Czasami jeździło się z krótkofalówkami, ale jakoś nie wpadłam na to, że można ich przecież używać jako elektroniczną nianię. Możliwe, że w serii Mali podróżnicy w wielkim świecie zakamuflowanych jest jeszcze więcej takich dobrych rad, ale może nie zwracałam na nie uwagi, skoro już sama coś „opatentowałam”.
Bez wątpienia wartością dodaną całej serii są anegdotki i ciekawostki prezentowane przez Annę Kobus. W każdej książce dowiedzieć się można sporej ilości zupełnie nieznanych historii, jak choćby o tym, że pomarańczowy kolor marchewki zawdzięczamy Holendrom i że kiedyś marchewki miały barwę od białej, przez żółtą, do purpurowej.
Kolejnym „ale” w stosunku do całej serii Mali podróżnicy w wielkim świecie (choć to bardziej do wydawcy niż autorów) – brak mapy! Może to zboczenie zawodowe, ale uważam, że każda pozycja, choćby w minimalnym stopniu o podróżach, musi mieć mapę. Oczywiście mogę znaleźć sobie wszystkie miejsca w atlasie, ale nie ma indeksu miejsc, które autorzy odwiedzili w swoich podróżach z dziećmi. Rozdziały są nazwane „poetycko” i nie wiadomo gdzie akurat ta poetyckość się zmaterializuje w sensie geograficznym. Nie rozumiem też formatu książki, a w zasadzie książeczki. Piękne zdjęcia tracą na wartości w tak małym rozmiarze, a nie jest to przewodnik, który zabiera się w podróż. Zdecydowanie, wolałabym, żeby książka była większa, zdjęcia większe i po każdym rozdziale osobno, a nie zgromadzone w dwóch miejscach. Choć to też kwestia gustu i ceny książki.
Książki da się przeczytać. Nie wiem czy poleciłabym je rodzicom, którzy zastanawiają się czy jeździć z dziećmi… raczej nie. Poziom narzekania na pociechy jest zbyt wysoki dla niezdecydowanych. Pewnie to forma autoironii czy żartu, jednak mnie nie przekonuje, choć mnie do wyjazdów z dzieckiem nikt namawiać nie musi. Mam nadzieję, że kolejne pozycje Krzysztofa i Anny Kobus będą nieco bardziej optymistyczne i porządniej wykonane (to do wydawcy).
Anna Olej-Kobus, Krzysztof Kobus, Polska, Szwecja, Holandia, Bali, seria: Mali Podróżnicy w Wielkim Świecie, Wydawnictwo G+J, 2012
O podróżowaniu z maluchem przeczytacie też na blogu Oli Fasoli >> KajtoStany
Komentarze: Bądź pierwsza/y