Wyobraźcie sobie, że siedzicie w tajemniczym kręgu razem z kilkunastoma innymi osobami. Rozpoczynamy grę. Reguły są proste. Pierwsza osoba podaje słowo, Krysia skrobie na kartce to co pierwsze przyjdzie jej do głowy po czym przekazuje dalej.

Kasia robi dokładnie to samo. Kółeczko się kręci do momentu, kiedy nie dojdziemy do ostatniej osoby. Na końcu okazuje się, że dziwnym trafem z pomidora wychodzi nam plaża.

Ktoś zadaje pytanie co ma piernik do wiatraka, wszyscy zerkają dziwnie na siebie. No bo Krysia jak pomidor to ogródek, a Kasia jak ogórek to groszek i FIlip jak groszek to puszka… i cola, i napój i fanta i pomarańcza i słońce i plaża i już. W końcu ile ludzi tyle skojarzeń. Są jednak słowa, które wszystkim kojarzą się tak samo.

Na pytanie z czym kojarzy Ci się Kuba 99% ankietowanych odpowiedziałoby pewnie, że z rumem, cygarami i salsą (poza wielbicielami kubańskich kształtów rzecz jasna). Pierwsze skojarzenie to jednak nie wszystko. Kiedy zajrzymy głębiej dostrzeżemy dużo więcej.

Tak też jest w przypadku Kuby. Rum, cygara i salsa to tylko namiastka tego co oferuje nam ta wyspa. Podczas naszej podróży szukaliśmy odpowiedzi na pytania związane z historią sonu, rumby i casino. Tymczasem będąc w Camaguey zupełnie przypadkiem odkryliśmy coś nowego. Coś, co do tej pory było dla nas zupełnie nieznane. Tym czymś była muzyka fusion.

Sue Herrod na pytanie czym jest musica fusion odpowiedziała: – Fusion? To jak gotowanie kochanie. Wrzucasz trochę czarnej fasoli z Kuby, ostrości z Indii, grillowanego kurczaka z południowej części Stanów, dodajesz trochę salsy stąd, słodkiego ziemniaka stamtąd… i co masz? Fusion – mix, pikanterie, coś gorącego, coś nowego kochanie, coś nowego!

Nic dodać nic ująć. Taki jest właśnie fusion. Wyborna mieszanka smaków z różnych stron świata. Jak to się zaczęło?

Na początku lat 90. muzyka na Kubie nabrała rozmachu. NG La Banda i Buena Vista Social Club zyskały uznanie poza granicami wyspy. Na Kubę zaczęły docierać nowe gatunki muzyczne, z których kubańscy muzycy robili to co potrafili najlepiej – totalny mix. Jazz, hip-hop, conga, rock, reagge w połączeniu z kubańskim clave dały z czasem energetyczną bombę i ogromny powiew świeżości, jakim delektujemy się dzisiaj.

Kuba – wyspa jak wulkan gorąca

Będąc w Camaguey wybraliśmy się do Casa de la Trova z zamiarem posłuchania tradycyjnego kubańskiego sonu. Podczas koncertu obserwowaliśmy rozwój sytuacji. Lokal był pełen ludzi za to na parkiecie królowała jedna para. Stary Europejczyk ze swoją młodą ciemnoskórą narzeczoną. Ostentacyjne uściski „zakochanej” pary nie dodawały uroku imprezie jednak odrobinę większa dawka tolerancji połączona z dźwiękami dobiegającymi z głośników złagodziły niezbyt smaczny widok.

Ku naszemu zaskoczeniu impreza rozkręciła się dopiero w momencie kiedy zespół zszedł ze sceny a z głośników poleciało tajemnicze fusion. W tamtej chwili nie wiedzieliśmy z czym to się je. Spoglądaliśmy na rozbawiony tłum, który w czystym szaleństwie poddawał się muzyce. Następnego dnia spędziliśmy kilka godzin na poszukiwaniu tytułów, wykonawców i całych płyt z poprzedniego wieczoru. Pytaliśmy w każdym sklepie, przy każdym stoisku z płytami jednak nikt nie potrafił nam wyjaśnić jaki rodzaj muzyki usłyszeliśmy poprzedniej nocy.

W końcu znaleźliśmy to o co nam chodziło. Podczas szwędania się po Cienfuegos zatrzymaliśmy się przy tłumie gapiów. Z zaciekawieniem patrzyliśmy co się będzie działo. Nigdzie nam się nie spieszyło więc spokojnie mogliśmy zaczekać na rozwój sytuacji.

– Przed Państwem William Vivanco y Su Gruppo – usłyszeliśmy w końcu

Rozległy się brawa i gwizdy. Tłum dzikich fanów zbliżył się do sceny. W pewnej chwili nastało olśnienie.

– Słyszysz to? To ten kawałek, który leciał w Trovie – powiedziałam do Basi.

Morskie fale uderzające o brzeg w Hawanie

Kto raz usiądzie na Maleconie i zobaczy fale uderzające o brzeg może być pewien, że na pewno raz jeszcze będzie chciał odwiedzić Hawanę. (Fot. Barbara Kur)

Teraz to już z górki. Mamy to. W ten właśnie sposób dotarliśmy do tego czego szukaliśmy od momentu wizyty w Camaguey. Wsłuchiwaliśmy się w połączenie tradycyjnego sonu z gitarą elektryczną, rumby kubańskiej z „arytmicznym” clave (instrument muzyczny stanowiący podstawę muzyki kubańskiej, składający się z dwóch kawałków drewna zwanych hembra – kobieta i macho – mężczyzna) uświadamiając sobie jednocześnie, że jeszcze długa droga przed nami do zrozumienia magii kubańskiej muzyki.

Chodziliśmy, pytaliśmy żeby zebrać jak najwięcej informacji, które później moglibyśmy ułożyć w logiczną całość. Cofnęliśmy się w czasie, żeby móc zrozumieć obecne brzmienie muzyki młodego pokolenia Kubańczyków. Zahaczyliśmy o gatunek muzyczny zwany trova (XIX wiek) charakteryzujący się romantycznym śpiewem Trovadores przy akompaniamencie gitary, nueva trova o politycznych treściach, której rozkwitł przypadł na czas rewolucji. Wszystko po to żeby dotrzeć do gatunku bardziej energetycznego, w którym słychać elementy rumby, sonu oraz clave odbiegającego od znanych nam standardów rytmicznych. Wszystko po to żeby poznać musice fusion, muzykę młodego pokolenia, która potrafi zaskoczyć.

Sylwia Pankowska

Otwarta na świat i nowe wyzwania, amatorka salsy i kultury kubańskiej.

Komentarze: 6

Waldi 20 września 2012 o 8:40

Hmm o muzyce fusion z Kuby jeszcze nie słyszałem, ale widzę, że trzeba się tym tematem zainteresować :) Taka mieszanka może być totalnie wybuchowa !

Odpowiedz

Bartłomiej Pawlak 20 września 2012 o 19:16

Mi kuba kojarzy się jeszcze z mafią nie wiedzieć czemu :D

Odpowiedz

Sylwia 21 września 2012 o 8:02

To tym skojarzeniem chyba nie tylko mnie zaskoczyłeś :)

Odpowiedz

Maris 27 września 2012 o 8:44

Nigdy nie kojarzyłam fusion z Kubą, ale teraz zacznę :) A przyznam, że lubię takie rytmy :)

Odpowiedz

Agnieszka 19 października 2012 o 8:15

Co kraj to obyczaj ale ja również nie kojarzyłam fusion z Kubą. Fajna nutka!! Pozdrawiam serdecznie

Odpowiedz

Beata 27 marca 2016 o 16:56

A ja teraz wiem, po co tam lece w tym roku. Oczywiscie Kuba style life no i oczywiscie Morze Karaibskie, o ktorym nawet nie marzylam w mlodosci czy dziecinstwie uwazajac, ze nie stac mnie nawet na te marzenia. Kuba, Karibik ( nazwa niemiecka) jeszcze w czasie ostatniego etapu ich socjalizmu zaczela mnie interesowac e sensie turystycznym. Jestem b. szczesliwa, ze moglam znalezc 2 -m-ce temu na internetowym portalu Podroz z hotelem, lotem ( nawet 4 dla kazdej osoby) all inclusive na 2 tyg. w pazdzierniku tego roku i to w b. atrakcyjnej cenie. Urlop na morzu Karaibskim zawsze kojarzylo mi sie z marzeniem scietej glowy a tu ja tez tam bede za pare m-cy by poznac ta fascynujaca kulture. Pozdrawiam serdecznie. Nie bojcie sie marzyc!! To marzenia nas dopinguja do pracy, nauki, zarabiania by moc je spelniac. Beata ( Krakow)

Odpowiedz