Nie jesteśmy milionerami. Przygód z helpX ciąg dalszy
Długotrwałe, dalekie podróże robią się coraz popularniejsze. Także wśród naszych rodaków przybywa ludzi, którzy decydują się na przerwę w karierze i ruszają z plecakiem w nieznane. Niestety często miejsca, które nam mogą wydawać się oryginalne, hordy backpackerów z Australii i zachodniej Europy odwiedzają regularnie już od wielu lat… Czy to znaczy, że nie ma szans na znalezienie się „poza szlakiem”, zboczenie z drogi i odkrycie czegoś dla siebie?
helpX Made in Taiwan
Korzystając z helpX-a i zaproszeń znajomych odwiedziliśmy Tajwan. Osobiście oboje uważamy to za największe odkrycie naszej podróży! Na projekt w Zhong Li jechaliśmy bez większych oczekiwań. Mieliśmy spędzić dwa wiosenne miesiące w szkole językowej i świetlicy, pomagając przy odrabianiu lekcji, zajęciach na basenie i boisku.
Część pierwsza: Nie jesteśmy milionerami, czyli hapakunowe przygody z helpX
Pierwsze doświadczenie z instytucją typu buxiban było raczej szokujące – praca od rana do późnego wieczora, ciągłe poganianie i coraz wyższe wymagania hostów. Po miesiącu czuliśmy się dokładnie tak jak uczniowie – przemęczeni i zniechęceni.
Projekt na szczęście miał też swoje pozytywy, nauczyliśmy się efektywnie organizować sobie czas, a Ania podbiła serca tajwańskich dzieci bananowym chlebem i drożdżowymi bułeczkami. Lokalne jedzenie też było przepyszne! Jednak jedenastogodzinny dzień pracy i obserwowanie dzieciaków, które zmusza się do klepania na pamięć bzdurnych tekstów, marnując ich kreatywność i demotywując do nauki języka, przekonały nas, że czas ruszyć dalej. Postanowiliśmy dać szansę couchsurfingowi i zwiedzić piękną zieloną wyspę zanim polecimy na podbój Japonii.
Po drodze absolutnie zakochaliśmy się w Tajwanie – nieziemskim jedzeniu, przyjaznych mieszkańcach (chociaż czasem bycie białym celebrytą może zmęczyć ;)) i zapierających dech widokach. A na wschodnim wybrzeżu znów stało się tak, że dzięki nam helpX zyskał kolejnego hosta – tym razem w Hualien, gdzie znajomy naszego CS-owego kolegi buduje sobie drugi hostel, w centrum miasteczka. Postanowiliśmy bowiem zostać tam trochę dłużej i pomóc przy renowacji budynku.
Mieszkaliśmy w nadmorskim The Bottle, minihosteliku stworzonym z pomysłem i pomocą ochotników. Oswoiliśmy sobie miejsce i naprawdę ciężko było wyjeżdżać. Jednak kupiony bilet do Japonii sprawił, że u Allena mogliśmy zostać jedynie dwa (cudowne) tygodnie. A żeby nie było nudno i jednostajnie, poza zdzieraniem tapet, szorowaniem schodów i zrywaniem kafelków, odbywaliśmy burze mózgów, planując design wnętrz i koncepty kreatywne dla hostelu. Pracowaliśmy osiem godzin, ale co drugi dzień (spora zmiana po Zhong Li…), co z wolną niedzielą pozostawiało nam sporo czasu na rowerowe wycieczki po okolicy i dalsze samochodowe wypady z najlepszym na świecie couchsurfingowym ambasadorem Hualien, czyli Jessie.
Zauważyliśmy, że CS i helpX doskonale się uzupełniają, oba warianty zapewniają masę wrażeń niedostępnych dla typowego turysty, przy czym helpX-owa wymiana daje dodatkowo możliwość zatrzymania się na dłużej i nacieszenia miejscem.
Wybierając się w długą podróż zwykle stawiamy przed sobą pewne cele, bo to przecież coś więcej niż tylko wakacje. My nie ruszyliśmy się z Europy po to, żeby odkrywać nieznane plemiona i niedostępne zakątki. Cywilizowany świat kryje w sobie przecież także wiele tajemnic i egzotyki. Ten świat nas otacza, a jednak często mamy kompletnie spaczony jego obraz, głównie przez natłok informacji. Więc jeśli tylko nadarza się okazja, warto osobiście sprawdzić jak wygląda. I tak jak wcześniej Tajwan był odkryciem, podobnie zaskoczyła nas Japonia, kraj ogromnych przeciwieństw.
Japonia stara i nowa
O Japonii marzyliśmy od bardzo dawna, a kilkudniowa wizyta w Tokio i okolicach w 2008 roku tylko zaostrzyła apetyt. Jakoś przeczuwaliśmy, że kiedy już dotrzemy do Kraju Kwitnącej Wiśni, to tym razem utkniemy tu na dłużej, zakochani w kuchni, języku i kulturze…
Poniekąd tak się stało – przylecieliśmy z Tajwanu na czas, by podziwiać w prefekturze Nagano kwitnącą sakurę, a prawdopodobnie wylecimy jesienią. Jednak te kilka pierwszych miesięcy nie było pasmem zachwytów. Japonia swoją innością potrafi czasem sfrustrować (bankomaty dostępne tylko w godzinach pracy poczty, czyli do 17 i dosłownie zamknięte na kłódkę w niedzielę), przygnębić (wyludnione ulice po zmroku, szczególnie na Hokkaido wyludnione wioski, opuszczone hotele i świątynie,) a nawet zaszokować, szczególnie w kwestiach ludzkich przesądów i skostniałych obyczajów.
Na nasz pierwszy japoński projekt wybraliśmy farmę niedaleko miasteczka Obuse. Dla nas za sprawą projektu i wtopienia się w lokalną rzeczywistość Obuse zawsze już będzie japońskim Twin Peaks. Ludzie uwikłani w skomplikowane związki, zależności i skrywający zbyt wiele tajemnic… Ulice tego miasteczka-skansenu i piękno Japońskich Alp stanowiły niezwykle barwne dekoracje dramatu.
Projekt dał nam dużo do myślenia, przyszedł czas na konfrontacje ideałów z nie zawsze różową rzeczywistością. Z dumą możemy powiedzieć, że wyszliśmy z tej sytuacji bogatsi w doświadczenia i zyskaliśmy wspaniałego przyjaciela. Warto czasem stanąć w obronie słabszych i zawalczyć o sprawiedliwość. Dzięki Obuse po raz kolejny przekonaliśmy się, że ważne jest działanie, jak w jednym z Ani ulubionych cytatów you’re only stuck if you’re a stuck person. Nie tylko udało nam się nie utknąć, lecz także zdobyliśmy sporą farmerską wiedzę (blogowaliśmy o tym na stronce projektu hoshinafarm.wordpress.com w maju i czerwcu 2013). Poznaliśmy też kilkoro świetnych Japończyków (bo prawdziwe problemy powodowali obcokrajowcy) i postanowiliśmy mimo wszystko kontynuować naszą japońską przygodę.
Dom nad Jeziorem
Po krótkich wakacjach w stolicy Korei Południowej i wycieczce do Strefy Zdemilitaryzowanej wróciliśmy na stare, japońskie śmieci. Tym razem na Hokkaido, pomagać przy rozkręcaniu powstającego eco-resortu nad jeziorem Toya. I tak właśnie wracamy do początku artykułu, który zaczęliśmy kilka dni wcześniej. W międzyczasie studenci z Anglii wrócili do domu, Johan pojechał do kolejnego hosta – sławnego na całą prefekturę restauratora i właściciela udon shopu – a my przywitaliśmy nowych helperów i nowe stanowisko. Już jako supervisorzy wspólnie dbamy o rozwój Domu nad Jeziorem, malujemy, odnawiamy i przygotowujemy grunt w Internecie. A w weekendy wyjeżdżamy na całodniowe wycieczki z naszą nową ekipą, Arndtem i Christin z Niemiec, starym wyjadaczem Imano i francusko-litewską parą Antoine’em i Eveliną. Resortowym vanem zwiedzamy miejsca niebanalne jak opuszczony kompleks świątyń czy Hell Valley, Dolina Piekieł. Bierzemy udział w lokalnych festiwalach – czasem jako obserwatorzy a czasem, np. w Yakumo, gościnnie jako biali celebryci.
Za tydzień opuszczamy Lakehouse at Toyako i zaczynamy następny japoński projekt na Hokkaido. U Scotta czeka na nas więcej pracy w Internecie i zajęć związanych z naszymi wyuczonymi zawodami. Będzie to ciekawą odmianą po fizycznych zmaganiach z materią rolniczych maszyn i nierówną acz dzielną walką ze szkodnikami roślin.
Kto wie, może jeszcze wrócimy do Domu nad Jeziorem – co ciekawe i niezwykle budujące, nie po raz pierwszy zdarza się, że host zaprasza nas ponownie, być może na dłużej i poważniej… Kolejny dowód na to, jak helpX otwiera nowe możliwości i kreuje szanse.
Tymczasem my ruszamy dalej, ciekawi, co przyniesie kolejny projekt. A czy wy, czytając ten tekst, też chcielibyście wiedzieć, co będzie dalej? Może oprócz regularnych artykułów w języku hostów będziemy na bieżąco i bardziej obszernie opisywać nasze helpX-owe projekty i przygody? Zaglądajcie czasem na hapakuna.com.
Wrzesień 2013
Komentarze: Bądź pierwsza/y