Urzekająca północ. Kierunek – Nordkapp
Norwegia to kraj bardzo zróżnicowany: od letniskowego, południowego wybrzeża, przez zachodnie fiordy słynące kapryśną pogodą, lodowce pochowane w głębi lądu, bajecznie płynące rzeki i wodospady oraz skaliste góry, po daleką północ dającą przedsmak Arktyki.
Celem naszej trzydziestotrzydniowej wyprawy dookoła Norwegii, oprócz zasmakowania północnego klimatu i poznania kraju, nie tylko od strony szablonowych turystycznych atrakcji , ale też niejako od podszewki, był Przylądek Północny Nordkapp.
Wyprawę na Nordkapp zaczęliśmy od stacji Rygge. Dzięki wcześniejszemu zarezerwowaniu biletów zapłaciliśmy około 1/3 zwykłej ceny – 198 Nok (trzeba pilnować 90 dni wcześniej, kiedy to udostępnia się rezerwacja na dany dzień, ponieważ w okresie letnim promocyjne bilety rozchodzą się dość szybko).
Autostopem na Nordkapp
Prawie dobę spędziliśmy w pociągach, docierając z dwiema przesiadkami do najdalszej stacji norweskich kolei, czyli Bodø. Stamtąd zdani na szczęście i życzliwość ludzi, ruszyliśmy stopem w kierunku północy.
Autostop jest może nie najprostszym, ale za to zdecydowanie najtańszym sposobem przemieszczania się po Norwegii. Tutejsi mieszkańcy są bardzo życzliwi i chętnie biorą na „stopa”, często też podwożą turystów znacznie dalej niż sami zmierzają.
Najlepszym układem na „parę stopową” (w pojedynkę stopa nie polecamy ze względów bezpieczeństwa) jest mężczyzna i kobieta, bądź też dwie kobiety. Niestety dwóch mężczyzn nie budzi zaufania kierowców i zazwyczaj autostop nie jest dla nich dobrym rozwiązaniem, gdyż wiąże się z kilkugodzinnym oczekiwaniem na „okazję”. Czasem też nie bez znaczenia jest dla kierowców ubiór i wygląd zewnętrzny stopowiczów. Żywe, widoczne kolory ubrań, oraz czyste ubrania zdecydowanie budzą zaufanie kierowców.
Po pięciu dniach autostopowych wojaży Nordkapp przywitał nas nieco kapryśną pogodą: odrobiną deszczu, mgły i zimnego północnego wiatru, co zmusiło nas do szybkiego rozbicia namiotu.
Norweskie prawo zakłada, ze przyroda jest dobrem dostępnym dla wszystkich, zarówno mieszkańców jak i turystów, tak więc zezwala na obozowanie właściwie w każdym miejscu kraju. Jedyne obostrzenia to przestrzeganie, przy rozbijaniu obozu, odległości 100 metrów od najbliższych zabudowań.
Jednak niepisane prawo zwyczajowe pozwala na rozbicie się znacznie bliżej niż przepisowa odległość i to bez żadnych konsekwencji.
Tak więc dla osób odważnych, lubiących nutę survivalu, idealnym rozwiązaniem jest namiot. Często jest to rozwiązanie trudne i niewygodne, szczególnie, gdy kapryśna norweska pogoda daje o sobie znak. Dla optymistów to jednak szansa na niezapomnianą przygodę oraz okazja na wyjątkowo piękne i spektakularne miejsca noclegowe.
Idealne miejsce dla naszego namiotu znaleźliśmy nieopodal skalistego wybrzeża, obmywanego przez lodowate wody morza Barentsa. Ciepły posiłek pozwolił nam się ogrzać a odpoczynek zgromadzić siły przed planowaną nocną wyprawą. Nasz spokój zakłócił jedynie „złodziej parówek” a dokładniej ptak, który próbował wydziobać spod naszego tropiku nasze parówkowe zapasy.
2100 km od bieguna północnego
Zgodnie z planem około godziny 23 zebraliśmy się na naszą „nocną” wyprawę, której celem było zobaczenie midnight sun (gdyż lipiec na Nordkappie to czas dnia polarnego) oraz dotarcie na prawdziwy przylądek północny Knivskjellodden. Po wyjściu z namiotu okazało się, że po deszczu, mgle i wietrze nie ma już ani śladu, a w zamian świeci piękne słońce. Zadowoleni więc ze sprzyjającej pogody ruszyliśmy przed siebie.
Mieliśmy wielkie szczęście, gdyż północ nie dla każdego jest tak łaskawa. Mężczyzna, który zabrał nas na stopa okazał się mieszkańcem gminy Nordkapp. Wspomniał, że zazwyczaj jeżdżąc drogą prowadzącą na Nordkapp, nie widział, co jest dookoła niej. Jak mówił, to był pierwszy dzień od czterech lat, kiedy była tak piękna pogoda i tak dobra widoczność.
Gdy tak przemierzaliśmy kilometry do naszego celu, co chwilę zadziwialiśmy się urokiem tundry, wijących się przez nią strumieni, osłonecznionych skał, biegającymi wokół reniferami i niezmierzoną przestrzenią… Tych widoków niestety nie da się opisać.
Wiele uroku w czasie drogi miało także szukanie na horyzoncie kamiennych stożków, którymi w Norwegii są znakowane szlaki. Niekiedy bardzo malowniczo wplatają się one w górski krajobraz.
Miłym doświadczeniem było także uświadomienie sobie, stojąc na Knivskjellodden, że od bieguna północnego dzieli nas jedyne 2100 kilometrów. Satysfakcja i zadowolenie płynące z bycia w takim miejscu, zobaczenia na własne oczy niejako „końca świata” i przekonania się, że dalej już naprawdę tym lądem nie da się dotrzeć jest naprawdę wielka a doświadczenie tego bezcenne.
Cała wyprawa zajęła nam około siedmiu godzin, po których zmęczeni, ale pełni zachwytu wróciliśmy do namiotu, nieopodal którego spało sobie spokojnie stado reniferów – ot taka po prostu rzeczywistość dalekiej północy…
Ale warto planować podróże w takich właśnie „rzeczywistościach” jak ta nasza – nordkappowa. A zadziwiając się tym, co przed podróżami było jedynie marzeniem , warto zauważyć, że marzenia się spełniają…
Nasza wyprawa do Norwegii przyniosła znacznie więcej spełnionych marzeń, ale o nich w następnej części relacji, na którą serdecznie zapraszamy.
Komentarze: (1)
Marcin 15 września 2014 o 11:09
Bardzo fajny artykuł.
OdpowiedzZapraszam do lektury „Autostopem na Nordkapp 2014”, podróż odbyłem samotnie, głównie drogą lądową. http://witaodkrywaswiat.blogspot.com/