Gdyby wysondować, jakie przedmioty znajdują się na wyposażeniu prawie każdego podróżnika, wymieniano by pewnie kosmetyki, mapy, śpiwory, aparaty fotograficzne… Ile osób przypomniałoby sobie, że nosimy jeszcze jedno – notatniki?

Siadamy wieczorami w hostelu, korzystamy z wolnej chwili zanim podadzą posiłek albo nadjedzie autobus, szukamy kafejki internetowej, żeby poblogować. Tam też przecież „notki”. Nie ma się jednak co łudzić – większość z nas, w najlepszym przypadku, pisze kompetentnie o ciekawych miejscach. Posłuchajcie więc o jednym z nas, który ma taki talent literacki, że czytalibyśmy z zainteresowaniem nawet o wyglądzie jego kuchni, gdyby zechciał zdać z tego relację.

Andrzej Muszyński nie pisze oczywiście o swoim mieszkaniu. On zwiedził kawał świata, dokonywał ekstremalnych wyczynów, wygrywał podróżnicze nagrody. Zostawmy to na boku. Jego książkowy debiut, Południe, wciąga nie z powodu egzotycznych lokacji i sportowych rekordów, tylko dlatego, że autor ponad wszelką wątpliwość bardziej interesuje się swoimi „tematami” niż sobą, potrafi te tematy podrążyć i opisać daleko wykraczając poza schemat „Byłem tu! AM.” Dokonuje tego nawet pisząc o własnych podróżach, np. trawersie pustyni Atakama. To ciekawe, bo przecież Południe utrzymane jest w stylistyce gonzo. Muszyński obecny jest w większości wchodzących w skład książki reportaży. Opisuje swoje wrażenia, przeżycia, komentuje. Jest współbohaterem wielu historii. Przy takim podejściu trzeba wiele wyczucia, by nie przekroczyć granicy, za którą jest narcyzm i lans. On je ma.

Wracam do myśli, że Andrzej Muszyński jest jednym z nas, autorów i czytelników Peronu4. Nie trzeba go znać, by to wiedzieć. Wystarczy lektura książki, szczególnie tych krótkich impresji – on nazywa je „ulotnymi” – które przeplatają się z dłuższymi tekstami. Anonimowe spotkanie na laotańskiej drodze, zbieranie informacji u fryzjerów, kupowanie koszuli w Gabonie – chwile, które przeżywamy, zupełnie nieważne w wielkim obrazie rzeczy, a tak pouczające, jeśli chcemy pamiętać, że ciekawe jest nie tylko to, co na widokówkach. „Ulotne” to zaczyn i źródło całej książki. Pokazują, gdzie rodzi się reportażysta. Gdy czytamy Kapuścińskich tego świata, widzimy puentę, wielką historię. Muszyński prowadzi nas do początków procesu pisarskiego. Pamiętamy o tym, kiedy czytamy o Ważnych Sprawach: o ofiarach Czerwonych Khmerów i ich oprawcach, ulicznym kupcu, który samospaleniem rozpoczął Arabską Wiosnę czy walce wenezuelskich Indian o swoje prawa.

Południe, jak widać choćby z powyższego, nie jest zbiorem ani stylistycznie, ani tematycznie spójnym. Mi to zupełnie nie przeszkadza, ale myślę, że może Muszyńskiemu tak. Ujmuje wszystkie swoje opowieści we wspólny nawias i tym nawiasem jest tytuł, jedyna rzecz, która mi się w tej książce nie podoba. Skąd ta potrzeba, by ludy od Indochin po Andy sprowadzić do wspólnego mianownika? Muszyński wykazuje tyle wrażliwości, subtelności i zniuansowania w każdym reportażu z osobna – dlaczego na koniec lepić je w jedną kulkę? Czy Khmera, Araba i Kreola łączy ze sobą faktycznie więcej niż każdego z nich z osobna z Polakiem? A przecież sam autor w zamykającym tekście przyznaje, że ta próba zdefiniowania Południa mu się nie udaje.

Odrzucam zatem tytuł i pozostaję z wnikliwymi, mądrymi tekstami człowieka, który ze swoich podróży tka literaturę, a nie tylko spisuje relacje.

Andrzej Muszyński, Południe. Wydawnictwo Czarne 2013

Jan Marković

Człowiek, który nie zna się na podróżowaniu, ale od czasu do czasu to robi - dlatego, że lubi dni, które pamięta się w całości, a o takie łatwo w drodze. W trakcie swoich wycieczek zdobył wiele wrażeń. Niektóre spisał.

Komentarze: (1)

Europcar 31 października 2013 o 10:47

Hm, to już drugi raz gdy słyszę o Andrzeju Muszyńskim. W końcu sięgnie po jego książkę, choć ostatnio moja wiedza o podróżach prawie w całości pochodzi z blogów i przyjaźni nawiązywanych poprzez blogi.

Odpowiedz

Kliknij tutaj, aby anulować odpowiadanie.