Dla wielu Nowa Zelandia to wymarzony kierunek na podróż życia. Nic w tym dziwnego, bo jest to kraina piękna i różnorodna, określana często, i to z niewielką tylko przesadą, jako świat w pigułce. My przejechaliśmy ją na motocyklach.

Oprócz gór, lasów, jezior czy rzek, a więc zwykłych okoliczności przyrody, w Nowej Zelandii można tam znaleźć również lodowce, fiordy, jaskinie, wulkany, gejzery, piękne plaże i dzikie wysepki. A wszystko to otoczone bezkresnym oceanem.

Motocyklowa podróż przez Nową Zelandię

Kręta droga do Queenstown. (Fot. Marta i Łukasz. swiatzbliska.pl)

Piękna natura i raj dla motocyklistów

Co więcej, przyroda, która nieustannie zachwycała nas podczas naszej sześciotygodniowej podróży, nie jest jedyną zaletą Nowej Zelandii. Jest to kraj wysoko rozwinięty, wszędzie są dobre, równe drogi i rozbudowana infrastruktura turystyczna. Do tego obie wyspy są dość puste co sprawia, że kraj ten najlepiej zwiedza się samodzielnie. I tu najlepsze naszym zdaniem są motocykle. Jest oczywiście kilka innych opcji, takich jak samochód czy rowery, ale dwa kółka z silnikiem są po prostu idealne.

Pewnie każdy, kto choć raz pomyślał o podróżowaniu na motocyklu, miał różne wątpliwości co do takiego sposobu zwiedzania świata. My też obawialiśmy się czy sobie poradzimy. Czy znalezienie i kupno motocykli nie zajmie zbyt dużo czasu i czy uda się je potem sprzedać? Czy deszcz nie popsuje nam zabawy i czy damy radę dojechać wszędzie gdzie chcemy? Wreszcie, jak poradzić sobie z lewostronnym ruchem w Nowej Zelandii i nie zbankrutować z powodu mandatów? Na szczęście obawy te są najczęściej zupełnie nieuzasadnione.

Naprawdę trudno o kraj bardziej przyjazny motocyklistom. Pojazd można wybrać przez Internet jeszcze przed wyjazdem, a jego kupienie zajmuje nie więcej niż godzinę, bo formalności są minimalne. Co do jazdy po lewej stronie to wcale nie jest to takie trudne. Motocykl jest dokładnie taki sam więc prowadzenie maszyny się nie zmienia, a drogi są tak oznaczone, że łatwo się zorientować, która strona jest właściwa. Poza tym po kilku dniach staje się to naturalne.

A co do mandatów to nam one akurat nie groziły, bo rzadko przekraczaliśmy „zawrotną” prędkość 70 km/godz., a po miastach poruszaliśmy się jeszcze wolniej. Zaś jeśli chodzi o dotarcie do wszelkich atrakcji i zmiany pogody to nie ma się czym martwić. Zawsze można przecież odstawić jednoślady na dzień czy dwa i wybrać się gdzieś stopem czy autobusem. Chcielibyśmy tu dodać, że nie jesteśmy żadnymi wytrawnymi motocyklistami bo prawo jazdy kategorii A zdaliśmy tuż przed wyjazdem i dopiero w trakcie naszej wyspiarskiej przygody zbieraliśmy pierwsze poważne doświadczenia na dwóch kółkach.

Możemy więc na własnym przykładzie stwierdzić, że przy odrobinie odwagi da się przejechać przez całą Nową Zelandię na motocyklach. A jakie ma się z tego korzyści? Przede wszystkim trudną do opisania swobodę. Zawsze wydawało nam się to tylko takim gadaniem, że motocykl to wolność i niezależność. A jednak to prawda. Pokonywanie przestrzeni akurat tym pojazdem jest świetnym przeżyciem samo w sobie.

Przyjemność z jazdy to nie wszystko. Ten sposób zwiedzania daje pełniejszą możliwość doświadczania natury wokół nas. Szybko się zorientowaliśmy, że inaczej odbiera się otoczenie gdy czuć wiatr, słońce, chłód albo zapach lasu. Gdy jest się częścią otoczenia, a nie tylko zamkniętym w samochodzie obserwatorem.

Plaże i gejzery czyli Wyspa Północna

A co można zobaczyć w Nowej Zelandii jadąc przez nią na motocyklach? Zaczniemy od Wyspy Północnej gdzie oprócz wszechobecnych owiec jest też kilka nie lada atrakcji.

Jeśli chodzi o plaże to zdecydowanie wygrywa Raglan. Jest to mekka surferów i nic dziwnego, bo trafiają się tam najdłuższe fale na świecie. Poza tym trasa do Raglan biegnie przez góry, jest kręta, ma trochę podjazdów i zjazdów więc jest cała gama zadań dla motocyklisty, co jest dobrym przetarciem przed bardziej wymagającym „południem”.

Podobało nam się też w miejscowości Rotorua, gdzie znajduje się maoryska wioska leżąca na gejzerach. A jeśli ktoś chciałby zamienić na chwilę motocykl na dętkę i popływać podziemnymi rzekami po jaskiniach (po angielsku nazywa się to black water rafting) to polecamy Waitomo.

Park Tongariro w Nowej Zelandii na motocyklach

Park Narodowy Tongariro, nasze pierwsze poważne wyzwanie motocyklowe. (Fot. Marta i Łukasz. swiatzbliska.pl)

Natomiast w samym środku wyspy leży Park Narodowy Tongariro, gdzie widoki są wspaniałe, choć trasy na górę są dość wymagające (przynajmniej dla motocyklowych żółtodziobów). Nam udało się wjechać na jeden z punktów widokowych ale przy kolejnym już wymiękliśmy. Była to nasza pierwsza jazda w deszczu, po krętej górskiej drodze i nie czuliśmy się zbyt pewnie, a do tego nieźle przemarzły nam wtedy siedzenia (te „nasze”, nie te „motocyklowe”). Jadąc dalej do Wellington, z którego można przeprawić się na drugą wyspę, zdecydowanie lepiej wybrać boczne drogi zamiast autostrady, którą jeżdżą ciężarówki.

Z atrakcji poza motocyklowych w Wellington polecamy Muzeum Narodowe Nowej Zelandii Te Papa Tongarewa, gdzie znajdują się piękne kolekcje sztuki i historii maoryskiej. Warto też wybrać się na lot szybowcem. Okolice Wellington to wyjątkowo ładne miejsce do podziwiania z powietrza, a emocje podczas takiego lotu są nie do opisania.

Fiordy i lodowce czyli Wyspa Południowa

Przeprawienie się wraz ze swoim pojazdem na Wyspę Południową nie stanowi żadnego problemu, a rejs w jedną stronę do Picton kosztuje ok. 100 nowozelandzkich dolarów (wliczając motocykl). Po przybiciu do Wyspy Południowej ma się wrażenie, że trafiło się do innego świata. Opuszcza się miasto, a przypływa właściwie do lasu. Od tego momentu jazda to wyłącznie przyjemność.

Nasza pierwsza trasa prowadziła do Nelson, skąd eksplorowaliśmy Park Narodowy Abel Tasman. Jest to miejsce przepiękne i dogodne do uprawiania różnych sportów (żeglarstwo, skoki ze spadochronem, rowery, trekking), ale przede wszystkim doskonałe na wyprawę kajakami po morzu. Można powiosłować po samym parku ale my polecamy zwiedzić w ten sposób również pobliską Cable Bay. Nie ma tam zbyt wielu ludzi, jest za to sporo ciekawostek – od rozgwiazd, przez płaszczki po foki i morskie ptactwo.

Polecamy także: Nowa Zelandia – niepozorny kraj na końcu świata

Na Wyspie Południowej wybraliśmy się najpierw na zachodnie wybrzeże, gdzie trasa biegnie najczęściej tuż nad oceanem. Najciekawszym miejscem po drodze jest wciśnięta w góry i otoczona lasem mieścina Franz Josef Glacier. Można tam zobaczyć dwa największe nowozelandzkie lodowce (Franz Josef i Fox), jak również nacieszyć się jazdą po pustych drogach w otoczeniu lasów i gór.

Kolejny odcinek, z Franz Josef do Wanaki, biegnący między górami i jeziorami, to zdecydowanie najbardziej malownicza trasa jaką jechaliśmy. A leżące niedaleko Queenstown to stolica sportów ekstremalnych. Jeśli więc komuś nie wystarczy adrenaliny z jazdy motocyklem to tam może zafundować sobie mocne przeżycia, ze skokami spadochronowymi lub bungee na czele.

Za Queenstown rozciąga się prawie bezludny i surowy, południowy kraniec Nowej Zelandii, którego najpiękniejszą krainą są fiordy Milford Sound i Doubtful Sound. Ten kawałek naszej podróży po ojczyźnie kiwi dostarczył nam dużo satysfakcji z jazdy ale dał nam też nieźle w kość. W drodze z Invercargill do Dunedin znajduje się odcinek, gdzie przez 56 kilometrów ciągną się same zakręty. Jest to wyzwanie nawet dla doświadczonych motocyklistów, więc dla nas był to motocyklowy Everest, po którym odstawiliśmy maszyny na kilka dni.

Na szczęście droga do kolejnej atrakcji, Parku Narodowego Mount Cook, to już relaks. Jedzie się przez piękne centralne Otago, podziwiając równiny z pagórkami, lasami i łąkami – które my oglądaliśmy w złotych kolorach jesieni. Dopiero bliżej Góry Cooka robi się bardziej wymagająco, szczególnie jeśli wieje wiatr. Otwarte przestrzenie Otago sprzyjają silnym podmuchom, które jak mogliśmy się przekonać bywają gorsze niż deszcz i zakręty. Warto się jednak przemęczyć bo nagrodą są piękne i surowe krajobrazy rodem z tolkienowskiego Śródziemia.

Zrób to sam

Powyżej opisaliśmy tylko wybrane przykłady turystycznych atrakcji Nowej Zelandii. Jest tam więcej miejsc wartych zobaczenia więc zachęcamy żebyście przekonali się o tym sami. Na koniec więc kilka praktycznych rad od „żółtodziobów”.

Jeśli chodzi o kupno motocykla można to zrobić na portalu Trade Me (trademe.co.nz), gdzie ofert jest pod dostatkiem, lub u lokalnego dealera. Motocykle to bardzo popularny środek transportu w Nowej Zelandii, więc na rynku wtórnym bez problemu można znaleźć same pojazdy, jak i cały sprzęt.

Ważne żeby pamiętać też o paskach i linkach do zamontowania bagażu. Najlepiej jeśli uda się trafić motocykl z metalowym stelażem na bagaż, wówczas zamontowanie nawet dwóch plecaków (dużego i małego) nie jest żadnym problemem. Przydadzą się też podstawowe narzędzia do naciągania łańcucha oraz smar i olej do silnika (to wszystko można kupić na miejscu a potem sprzedać).

Jeśli zaś chodzi o sam motocykl to nie trzeba kupować wielkiej maszyny, wystarczy zwykła 250-tka (w naszym przypadku były to Suzuki GN250). Taka moc to wszystko czego potrzeba na nowozelandzkie góry i pustkowia.

Czy coś jeszcze? Chyba tylko dobry atlas drogowy, żeby wiedzieć dokąd jechać. I w drogę! Powodzenia!

Marta Cwalina-Śliwińska i Łukasz Śliwiński

W życiu i w podróżach oboje przede wszystkim nie chcą żałować, że czegoś nie spróbowali. Dlatego ciągle szukają okazji do poznania i przeżycia czegoś nowego. Prowadzą bloga Świat z bliska.

Komentarze: (1)

janusz 8 września 2023 o 14:33

sprzedaz auta w n. zeelandii – moze nie byc slodko:
konczylem wakacje w n.z w marcu, czyli ichniej jesieni, w christchurch. oczywiscie chcialem sprzedac auto, kupione tanio i raczej parchate. kupione z zalozeniem, ze oddam je na zlom. za zlomy placa roznie, ale max. okolo 300 nzd, w duzych miastach. na dlugo przed momentem pozbycia sie auta szukalem wszelkich mozliwych sposobow sprzedazy. i klientow. miejscowi sa kompletnie dolujacy, na ogloszenie – auto na sprzedaz – zawsze odpowiadaja pytaniem czy auto jest wciaz na sprzedaz, a po odpowiedzi potwierdzajacej milkna. wszyscy. takie zboczenie narodowe. jedna niemka w swoim ogloszeniu napisala: tak, auto jest na sprzedaz, tak, auto jest na sprzedaz. na pewno wciaz dostawala pytanie, czy auto jest na sprzedaz. w miedzyczasie sprzedalem kola, na ktorych byly dobre opony, zamieniajac sie na lyse. probowalem sprzedac akumulator, jako ze mialem drugi, slaby, ktory juz nie chcial krecic po nocy z przymrozkami. ten slaby wystarczyl, zeby dojechac na zlom. zapomnialem, ze mam dobry bagaznik dachowy, i ze moge go sprzedac – do dzis sie pukam po glowie. tak wiec sprzedawalem co sie dalo po kawalku. oczywiscie przy okazji sprzedazy wszelkiego sprzetu kampingowego i wszystkiego, co bylo sprzedajne. a w n.z., krolestwie shit,u, wszystko jest. w christchurch pojechalem na auto gielde dla backpackersow. po lecie, czyli na koniec sezonu, bylo tam kilkanascie vanow, wartych miedzy 6 a 15 tys. nzd. i nic innego. I ZERO KUPUJACYCH!!! zero. mniemniaszki, co to wylozyli taka kase na swoje autka, plakali, ze latwiej sprzedac auto na antarktydzie. a czego sie spodziewali kupujac auto? naiwne dzieci? nawet nie bylo tam sępow i naciagaczy, placacych po 500 dolarow za auto. jest ich w tym kraju mnostwo, mnie tez podchodzili z tak kosmicznymi propozycjami, ze ja bym nigdy takiego oszustwa nie wymyslil. np. : zostaw mi auto i upowaznij do sprzedazy, a jak go sprzedam, to ci wysle kase gdziekolwiek w swiecie. i kilka innych, co juz nawet wole nie pamietac.
konczac wakacje, chcialoby sie pozbyc auta w przeddzien wylotu. a to jest nieosiagalne, jesli chce sie sprzedac. jak sie sprzeda wczesniej, to trzeba , przez nie wiadomo ile dni, spac w hostelu. ( w ch.ch. noc w hostelu dochodzila do 100 nzd., w izbie zbiorczej troche taniej) wiec sie trzeba kisic w miescie, nie wiadomo po co, w syfie, tracic czas i pieniadze. bez sensu. a jak sie nie sprzeda? porzucic na parkingu przed lotniskiem? niektorzy to proponowali. ale 15 tys. nzd szlag trafia. tez bez sensu.
dalem za swojego parszka 850 dollar, troche w nim musialem dlubac, przywiozlem sobie podstawowe narzedzia. musialem zmienic opony, bo zdarlem na szutrach do drutow. oczywiscie ze zlomu. tak ze dolozylem pare stow na rozne czesci. na zlom oddalem go za 300, za kola wzialem 150. spalem w nim do ostatniej chwili, ze zlomu pojechalem prosto na lotnisko. ogolnie, nie wydalem na spanie ani jednego centa przez kilka miesiecy. oczywiscie wydalem na benzyne, bo zeby znalezc miejsce na noc, czasem trzeba bylo duuuuzo sie najezdzic.
a adolfki z gieldy dla backpackers? nie mam pojecia, ale ich zalamane miny i wyparowana buta byly slodkie. tudziez ich glupota, bezdenny brak wyobrazni. das ist keine deutschland, madchen. angielski swiat nie dziala po niemiecku, a autka do oszustow po 5 stów! albo zostawione przed lotniskiem….

Odpowiedz