Pataty i Pomarańcze: rowerem przez Maroko
Ponad rok temu uwierzyliśmy, że aby wyruszyć w świat wystarczy chcieć. My chcieliśmy, bardzo chcieliśmy! Dlatego po kilku miesiącach przygotowań rzuciliśmy pracę, sprzedaliśmy samochód, wynajęliśmy mieszkanie i rozpoczęliśmy przygodę naszego życia – jedziemy rowerami przez Afrykę! W planach mamy przejechanie dwadzieścia tysięcy kilometrów z Maroka do Republiki Południowej Afryki. Nasza trasa wiedzie przez siedemnaście krajów afrykańskich, m.in. Mauretanię, Mali, Burkina Faso, Nigerię, Kamerun, Demokratyczną Republikę Konga, Kenię, Zambię, czy Namibię.
Gdy w Polsce właśnie zaczyna się zima my lądujemy w Marrakeszu – mieście zaklinaczy węży, treserów małp, wszelakiej maści handlarzy i drobnych złodziejaszków. Przez kilka dni delektujemy się jego niemal magicznym klimatem. Godzinami leniwie przechadzamy się wąskimi uliczkami wypełnionymi dymem z kuchni węglowych, zapachem mięty z cukrem zalewanej wrzątkiem, straganami z orientalnymi przyprawami, bakaliami i stosami owoców kaktusa i mandarynek.
Wieczory spędzamy w samym sercu Marrakeszu – na placu Dżemaa el-Fna. To tutaj można spróbować tradycyjnego tadżinu, przepysznego kuskus, hariry, czyli zupy z soczewicy, czy choćby przepysznych naleśników z miodem i świeżego soku z pomarańczy. A to wszystko przy nieustającym akompaniamencie klaksonów, stukotu końskich kopyt i doniosłych nawoływań muezina. Niestety po kilku dniach pochłaniania zapachów, smaków i dźwięków przyszedł jednak czas na załatwienie formalności wizowych w Rabacie i ruszenie w drogę ku południowym krańcom kontynentu, z wewnętrznym kompasem ustawionym na Cape Town.
Już od pierwszego dnia drogi Afryka przywitała nas nie słońcem, którego tak wyczekiwaliśmy, a chłodem i deszczem. Jadąc wybrzeżem wzdłuż linii oceanu przez pierwszych kilka tygodni marzniemy okrutnie, mimo że nasz termometr pokazuje prawie 20 stopni. Szybko przestali nas dziwić ludzie w puchowych kurtkach, wełnianych czapkach, kobiety w kozakach i dzieciaki w śniegowcach.Wieczorami pod namiotem, telepiąc się z zimna, marzymy o ciepłej, zimowej bieliźnie i zostawionych w domu puchowych śpiworach. Jednak zimno rekompensują nam piękne widoki. Im dalej na południe tym zieleniej, a wielkomiejski charakter dużych miast północy zastępuje leniwa atmosfera rybackich miasteczek i malownicze wioski. Czasem aż trudno uwierzyć, że to Afryka, a nie Nowa Zelandia!
Im dalej od dużych miast, tym sympatyczniejsi i bardziej bezinteresowni są ludzie. W Marrakeszu, Casablance czy Rabacie każdy próbuje coś sprzedać: kilogram mandarynek, trochę daktyli, kolorową apaszkę, wełnianą czapkę, drewniane sztućce, lustro misternie oprawione w ramę wydzierganą ze starej opony albo choćby paczkę chusteczek.
Mój przyjacielu wejdź, zobacz! Jedną minutkę! To nic nie kosztuje! – zapraszają we wszystkich językach świata. Ale już kawałeczek od turystycznego szlaku słychać głównie Witaj!, Jak się masz?, Szerokiej drogi! i wystarczy, że na chwilę zatrzymamy się, aby złapać oddech, bądź skryjemy się gdzieś na moment przed ciągle popadującym deszczem, a zaraz ktoś przychodzi porozmawiać, podzielić się owocami, zaprosić na herbatę, posiłek czy nocleg. Tak też trafiliśmy do rodzinnej wytwórni oliwy, gdzie nie tylko spędziliśmy spokojną i wygodną noc, ale przede wszystkim mieliśmy okazje wytłoczyć, a potem skosztować prawdziwą oliwę z oliwek.
Kontynuując naszą podróż wzdłuż wybrzeża Atlantyku dotarliśmy do Essaouiry – drugiego po Marrakeszu kultowego miasta Maroka. To obowiązkowy punkt każdej wycieczki, choć miasto szczególnie upodobali sobie francuscy hipisi. Wielu z nich, zauroczonych jego spokojnym, nadmorskim charakterem osiedliło się tutaj na stałe zakładając własne guesthousy, knajpki z wegetariańskim jedzeniem lub sklepiki z ręcznie robionymi ozdobami i oryginalną odzieżą. Tymczasem morze turystów godzinami popija kawę w modnych kafejkach, wcina rybne tadżiny w portowych restauracjach, kupuje kolorowe dywany i srebrną biżuterię, a wieczorem, już po kilku „happy cakes”, czyli ciastkach z domieszką haszyszu, relaksuje się na tarasach swoich hoteli przy dźwiękach dobiegających z miasta bębnów i transowych śpiewów gnawa, wykonywanych niegdyś przez czarnoskórych niewolników sprowadzanych przez kolonialistów do pracy na plantacjach.
My natomiast udaliśmy się do portu, gdzie Essaouira odsłoniła nam swoją drugą twarz. Zza kolorowych straganów i drogich knajpek wyłonili się mieszkańcy miasteczka. Liczni rybacy, kobiety handlujące drobnicą, zaaferowani kupujący i krzykliwe mewy polujące na najdrobniejsze choćby odpadki. Prawdziwe życie toczy się właśnie tu, w porcie, wokół połowów – szczególnie trudnych zimą. Przemoczeni rybacy chronią się przed zimnem pod kilkoma kurtkami ponakładanymi jedna na drugą, czapkami, kapturami i chustami, osłaniającymi nie tylko przed przenikliwym wiatrem, ale także silnym odorem rynsztoka i rybnych odpadów.
Kilka dni później, znużeni turystycznym charakterem miast wybrzeża, za Tiznitem postanowiliśmy odbić od głównej drogi i poszukać przygody na trasie oznaczonej na naszej mapie jako „droga gorszej jakości/miejscami bez asfaltu”.
Zaczęło się cudownie! Widoki dosłownie zapierały dech w piersiach, asfalt równiutki, a ruch samochodowy niemal nieodczuwalny. Choć za nami już tysiąc pięćset kilometrów, z czego niemal tysiąc w terenie górzystym, czujemy że odpoczywamy. Po prawej skaliste wybrzeże oceanu, po lewej malownicze pagórki ze stadami owiec, palmy i potężne kaktusy. Coraz lepiej idzie nam zrywanie i obieranie ich owoców z kolczastej skórki. Teraz już tylko przez dwa dni wyciągamy z dłoni i języka malutkie igiełki, a nie jak wcześniej przez tydzień ;)
Jednak jak zawsze wszystko co dobre szybko się kończy, tak i tym razem stało się z naszą drogą. Po prostu w pewnym momencie się skończyła, dosłownie. Dalej byliśmy w stanie już tylko pchać rowery po kamieniach i kolczastych krzewach. No cóż, nie możemy powiedzieć, że byliśmy zaskoczeni… Rano poszliśmy szukać ratunku ;) I znalazł się. Cudowny, kanciasty Land Rover Santana. Ach, co to była za jazda… Już planujemy następną wyprawę na czterech kółkach ;)
Tymczasem jednak pedałujemy dalej wypatrując już na horyzoncie Sahary.
Komentarze: Bądź pierwsza/y