Przepluskwione
Ciągle wszyscy o tych cudnych przygodach, spotykaniu dobrych ludzi i pocztówkach zapierających dech. A ja dziś chciałam o czymś zupełnie obrzydliwym.
Pamiętacie taki wierszyk z pierwszych lekcji języka angielskiego: Good night, sleep tight, and don’t make the bed bugs bite? Ja pamiętam. Ale co to są te bed bugs pojęcia nie miałam. Myślałam, ze to „bed” to się odnosi to „bad” i są to złe robaki, czyli wszystkie które gryza. No jasna sprawa, ze ktoś na nie mówi „złe”. Nie nie nie. Bed bug to po polsku pluskwa, najbardziej irytujący kompan podroży. Przekonać się o tym można podróżując po Azji, Ameryce Środkowej czy Południowej, ale tez, na przykład, w Londynie.
Pluskwę przez większość jej życia ciężko nawet dostrzec: jest przezroczysta i dopiero kiedy obje się krwi (bo żywi się krwią ciepłokrwistych) można ja namierzyć. Tylko te największe są czarne. Ale tych nie życzę spotkać nawet największemu podróżniczemu maczo.
Ugryzienie pluskwy swędzi, dużo bardziej intensywnie niż ugryzienie komara. I dużo dłużej, do kilku tygodni. Jednak nie te ugryzienia są najgorsze. Mimo, że nieszkodliwe (nie przenoszą żadnych chorób czy zarazków), pluskwy najbardziej działają na psychikę gryzionego.
Atakują głównie w nocy, kiedy wokół jest ciemno i spokojnie, kiedy ciało się rozluźnia. Przy ugryzieniu wpuszczają pod skore coś, co powoduje, że ugryzienie czuje się dopiero po pół godzinie. Oznacza to ni mniej ni więcej, że trzeba zapomnieć o dającym przecież pewna ulgę odwecie, klapnięciu w swędzące miejsce z nadzieja ubicia paskudy. Nie nie nie. Chodzą skubane po twoim ciele, gryza sobie często w linii prostej (masz ścieżkę z ugryzień? to albo pluskwa albo pchła, która też gryzie w ścieżkę), nie czujesz ich ani chodzących, ani gryzących.
A potem swędzi. A potem nie możesz zasnąć, bo wiesz, ze kiedy zaśniesz to pluskwy przyjdą. A potem wydaje ci się, że swędzi już wszystko, bez wyjątku, bez przerwy.
Straszliwie są też wytrzymałe. Dają radę w temperaturze od -30 stopni, do +45 stopni. Rozmnażają się jak szalone: składają dwa jajka dziennie. Zabić je można tak naprawdę tylko jak siedzą sobie obżarte i pęczniutkie. Wtedy robią swoiste „pluuuuusk” – tak sobie tłumacze ich nazwę. W innym przypadku są trochę jak kleszcz, można gnieść, klepać, walić, a one tylko trochę zmienią swój kształt. No i szybkie są. Aha, i mogą przetrwać bez krwi nawet kilka miesięcy.
Polecamy: Kwestionariusz Identyfikacji Elitarności Podróżnika
Pluskwy żyją głównie w drewnie, ale mogą też w materacu, fotelu samochodowym, albo gdziekolwiek będą mieć fajny obiekt do gryzienia. Co ciekawe, tak jak i komary, mają preferencje: często wolą podjadać kobietę niż mężczyznę, leżącego w tym samym łóżku. Może też dlatego kobiety częściej wariują, a faceci patrzą na problem bardziej jak na lokalne komary?
No właśnie. Lokalnie. Lokalnie jest ich mnóstwo i nikt się szczególnie nimi nie przejmuje. Nasze walki z „la chinche” (pluskwy po hiszpańsku) nie robiły na lokalsach najmniejszego wrażenia. Ot są, i już. A na ich rekach i nogach długie ścieżki ogryzień. Czy do tego się na serio można przyzwyczaić?! W Ameryce Środkowej nie ma firm zajmujących się odrobaczaniem domów, pokoi czy samochodów. Ludzie myślą najpierw o tym, co włożyć do garnka, a nie o drogich chemikaliach, całkiem to zrozumiałe. Jednak w Anglii, gdzie pluskwy w ciągu ostatnich kilku lat znów się szerzą – biznes odrobaczania kwietnie w najlepsze. Przyjeżdża ekipa, gazuje dom, czasem się udaje, a czasem nie.
Bo w wielu częściach świata walka z pluskwami się udała, poprzez DDT, związek chemiczny świetny w walce z najróżniejszym robactwem (pewien Szwajcar za to odkrycie dostał nawet w 1948 roku Nobla, też bym mu dała!). Jednak poza chemicznymi sposobami, inne nie działają. Nawet jeśli obiektem zapluskwionym jest „tylko” samochód. Zostawianie na tropikalnym słońcu i tak nie doprowadzi go do takiej temperatury jak trzeba, wrzucenie wszystkich rzeczy do sauny czy garów z wrzątkiem nie pomoże, jeśli robaki siedzą w kanałach klimatyzacji auta, zagazowanie dwutlenkiem węgla przez rurkę od rury wydechowej (dużego stężenia CO2 pluskwy nie przeżyją) też daje marne efekty. A przesłanie samolotem w paczce z Warszawy chemikaliów, nie bardzo w dzisiejszych czasach wchodzi w grę.
Dla osób podróżujących dużo i do rożnych dziwnych miejsc (niekoniecznie brudnych, pluskwy nie mają nic wspólnego z brudnymi miejscami) ktoś wynalazł nawet specjalny piecyk, do którego się wkłada cały bagaż zaraz po powrocie z wyprawy i grzeje, i grzeje, i grzeje.
Ale pan Zbyszek z Warszawy też daje rade – przyjechał po nas na lotnisko, zabrał wszystkie nasze bagaże (i tutaj wszystko oznacza naprawdę wszystko: razem z paszportem, laptopem, skarpetkami), powkładał to do worków, napuścił gazu i trzymał tak kilka dni. Nic nas już więcej nie swędzi…
Ale trauma pozostała. Tym bardziej, że coraz częściej słyszę o tym, kto skąd przywiózł pluskwy do swojego mieszkania. Okazuje się to proste i pospolite, tylko jakoś tak ciężko o tym mówić. Ale chyba mówić warto, bo znając już temat wielokrotnie w Ameryce Środkowej zmienialiśmy pokój, żeby uchronić się przed kolejną falą paskudnych współtowarzyszy podroży. A spostrzec, że pluskwy w hotelu czy hostelu są – nie jest wcale trudno. Wystarczy rzucić okiem na poduszkę w poszewce, na materac. Jeśli są na nich maleńkie kropeczki krwi – możecie być pewni, ze będzie was swędziało długo i namiętnie po tej jednej nocy. Bo to znaczy, ze pluskwy w hotelu były. A jak były to w 99% są. Życzę wszystkim jak najmniej takich kropeczek na waszych hostelowych szlakach!
I choć pluskwy to nie jest najgorsza sprawa jaka można spotkać, jakoś ciężko mi o nich zapomnieć. I jak tak nie mogę zapomnieć to myślę sobie o wielu podróżnikach w Belize, którzy gryzieni byli przez tak zwane beef worms, maleńką larwę maleńkiej muszki, która taką larwę sadza komarowi na czubku nosa i on, podczas wbicia się pod skóre, larwę tam zostawia. Znów, zupełnie nieszkodliwe, a już chyba zbyt obrzydliwe, żebym opowiadała wam więcej.
A ten tekst to taka moja mała terapia wyjścia z traumy ;)
Ania Alboth

