Iraz, cytadela Arg-e Karim Khan w Shiraz.

Cytadela Arg-e Karim Khan w Shiraz. (Fot. Bartek Borys)

Z Esfahanu wyjechaliśmy po kilku dniach pełni ambiwalentnych uczuć. Z jednej strony nie cieszyliśmy się z rozstania z Mahdym i Yasaman, ale z drugiej strony, reszta Iranu już na nas czekała. Na pierwszy ogień padło miasto poetów, wina (teraz, to już chyba tylko „bezalkoholowego”), ogrodów, kwiatów i słowików, czyli Shiraz.

Perscy poeci do dzisiaj są w modzie w całym Iranie, a sama nazwa miasta pochodzi od danych osobowych, w wersji skróconej oczywiście, jednego z bardziej znanych, jakim był Hafez Shiraz.

Z VakiAst, czyli miejscowym dworcem autobusowym, przywitaliśmy się tuż po piątej rano. Samo miasto i otaczające je góry to o wschodzie słońca piękny widok. Ale rozpoczynający się już wtedy upał w postaci dwudziestu ośmiu stopni o tak wczesnej porze + kilka innych drobiazgów, takich jak bycie „połamanym” po spaniu w dziwnej pozycji w autobusie, czy ciążące nam wtedy wyjątkowo plecaki, wymagały od nas nie lada determinacji i lekko utrudniały nam kontemplację rzeczywistości.

Irański desre na upalne dni - Marchwiowy sok z dodatkiem lodów

Sok marchwiowy z lodami – wszystko mega zimne i pyszne. Rewelacyjny deser w czterdziestostopniowym upale! Wszystko za jedyne 10 tys. IR, czyli pół „Chomeiniego”. (Fot. Bartek Borys)

Do centrum Shiraz dostaliśmy się dzięki pomocy kierowcy autobusu miejskiego, który podwiózł nas na miejsce odjazdu właściwego busa. W tym miejscu po raz kolejny muszę podkreślić, że warto nauczyć się arabskich cyfr. Nawet jeśli mają się przydać tylko do oczytania numerów pojazdów czy domów, to DUŻE ułatwienie.

Wysiedliśmy na jednej z głównych ulic, której patronem była chyba druga ulubiona – po Hafazie S. – osoba dla władz miasta, czyli Karim Khan Zand (dla spragnionych historycznej informacji – były szach, panujący miłościwie (podobno) w drugiej połowie XVII wieku. W Shirazie ustanowił on stolicę perskiego państwa, Teheran był następny w kolejce).

* * * * *

Couchsurfing nam się w Shirazie nie udał, tak więc wobec braku kanapy, zdecydowaliśmy się na nocleg w hostelu. O poranku szukanie takowego okazało się bezcelowe, gdyż nigdzie przed południem nie ma jeszcze wolnych miejsc, tak więc, podobnie jak wielu innych mieszkańców miasta, postanowiliśmy przespać się w namiocie, w niewielkim parku w okolicach miejskiej cytadeli. W nocy namiot to w irańskich warunkach rewelacyjne rozwiązanie, jednak wobec tego, że w dzień, już koło godziny 10 temperatura niebezpiecznie przekroczyła trzydzieści pięć stopni Celsjusza i stale rosła, nasz domek zamienił się w saunę, która wymęczyła nas straszliwie.

Ulica w Iranie

Ruch na ulicach Shirazu. (Fot. Bartek Borys)

Z niezdecydowania i braku siły by coś zmienić wyrwał nas – wierzę, że w trosce o nasze zdrowie – mężczyzna podlewający okoliczne rośliny. Na migi pokazał nam, że o tej porze już nikt przy zdrowych zmysłach nie siedzi w namiocie. Mokrzy, niewyspani i zmęczeni zabraliśmy się do złożenia naszego trzykilogramowego domu po czym usiedliśmy na murku czekając na jakiś znak, od patrona miasta chociażby, jakiś metaforyczny sygnał mówiący salam, witam w Shirazie, rozgośćcie się!.

Nie minęła chwila i taki znak się oczywiście pojawił, a był nim młody Irańczyk, który przyniósł nam po kubku PYSZNEGO zimnego soku marchwiowego z mega zimnymi lodami, powiedział Welcome to Iran po czym odszedł zostawiając nas w małym szoku. I jak tu nie kochać Iranu ? ;) Dostaliśmy potężnego kopa pełnego energii, która pozwoliła nam szybko znaleźć nocleg, wziąć prysznic i ruszyć na miasto.

* * * * *

Shiraz to co prawda nie Esfahan, w którym się autentycznie zakochaliśmy i trudno nam było unikać porównań w każdym kolejnym mieście, ale ma wiele do zaoferowania. Na początku zajrzeliśmy do miejsca, którego nie dało się nie zauważyć, czyli cytadeli Arg-e (oczywiście, czyjej by innej) Karim Khan, położonej obok ulicy – wiadomo kogo.

Z daleka robiła wrażenie, ale im bliżej tym bardziej zamieniała się w – nieco zapomnianą, ale jednak – atrakcję turystyczną. Wielbłądy i konie wystrojone jak na jarmark, gotowe przewieźć klienta + sprzedaż gadżetów jak na odpuście to zdecydowanie nie nasze klimaty. Na dziedzińcu cytadeli schroniliśmy się w cieniu sadu limonkowego, zajrzeliśmy do łaźni (nieczynnej już niestety od wielu lat, będącej tylko zabytkiem), przeszliśmy się po małym muzeum przypominającym muzeum figur woskowych w historycznych szatach i… to właściwie tyle, jeśli chodzi o cytadelę.

Wrażenie zrobił na nas monumentalny kompleks religijny przy ulicy Hazrati. Wśród licznych grobowców, znajduje się tu Amagh-e Shah-e Cheragh, będący miejscem pielgrzymek wielu szyitów. Tłumy i kolejki są wszędzie, turystyka religijna w Iranie kwitnie.

W okolicy na jednym z budynków, podobnie jak w wielu punktach irańskich miast, znajdują się portrety miejscowych ofiar wojny z Irakiem w latach 80. Przeszliśmy się też po bazarze (Shamshirgarha Bazaar), który dał nam trochę wytchnienia od ruchliwych i hałaśliwych ulic miasta. Tam życie toczyło się leniwie, przy herbacie i rozmowach – tak jak lubimy!

* * * * *

W Shirazie byliśmy – podobnie jak wszędzie w Iranie – „ofiarami” wielkiego zainteresowania Irańczyków. Dziewięćdziesiąt pięć procent oglądało się za nami, a dziewięćdziesiąt procent z nich witało tradycyjnym Hello, welcome to Iran!, które po pewnym czasie zaczęło nas męczyć, a później już całkiem zobojętniało.

Skoro jednak oni ciągle nas obserwują – to my ich też! Nie staraliśmy się specjalnie szukać miejsc na turystycznej mapie miasta, lecz obserwować życie ludzi, ruch drogowy, sprzedawców na bazarach i chodnikach, młode dziewczyny ledwie zakrywające zafarbowane włosy i zmęczonych kierowców taksówek w pomiętych białych koszulach palących papierosy obok swoich samochodów. Po raz kolejny przekonaliśmy się o gościnności Irańczyków, którzy w sytuacji gdy mogą nas obserwować przez dłuższy czas, kiedy gdzieś siedzieliśmy, przysiadali się zaczynając rozmowę i częstując herbatą.

W pewnym momencie, gdy zrobiliśmy się trochę głodni, postanowiliśmy przeprowadzić eksperyment. Zamierzaliśmy pójść do parku, usiąść i czekać, co się stanie. Tak też zrobiliśmy i w pewnym oddaleniu od piknikujących rodzin, przysiedliśmy na murku i czekaliśmy.

Nie minęło kilka minut, a mężczyzna przyniósł nam dywan (przecież wszyscy siedzą na dywanach, czemu mamy się „męczyć” na murku, prawda?). Ledwie odszedł, drugi przyniósł nam ryż z warzywami, a później wysłał swoją córeczkę z miską śliwek i jabłek na deser (w końcu wszyscy jedzą, czemu mamy być głodni, jeśli mogą się z nami podzielić?). Ale cóż to za jedzenie bez herbaty ? – pomyślał następny Irańczyk, który zaprosił nas na herbatę. Później kolejny w drodze do mężczyzny od dywanu.

Nikt z tych ludzi nie znał ani słowa (no, może przesadzam – więcej niż kilka słów) po angielsku ale i tak świetnie spędziliśmy z nimi czas! Pytali nas i tak (migowy + perski + kilka słów angielskich + zdjęcia mające wyjaśnić o co chodzi) o status naszego związku (No married ? Mhm…), dzieci (Baby ? No baby ? Mhm…), czy wrażenia z pobytu w ich mieście (Shiraz good ? – Good. – Mhm…).

Bartek Borys

Historyk, miłośnik podróży z plecakiem. Planuje kolejną wyprawę w dzień powrotu z poprzedniej, uwielbia być w drodze. Od czasu do czasu wrzuca zdjęcia na My Point of View.

Komentarze: 3

Jakub Jurkowski 27 czerwca 2012 o 16:49

Dawno temu przeczytałem twoje wcześniejsze relację, to głównie dzięki nim pojechałem do Iranu. Wielkie dzięki za inspiracje.

Dzisiaj wchodzę na peron i widzę nowy odcinek. Czytam i czytam i zaraz, zaraz – wracam wzrokiem. Yasaman? Mahdy? Szybki skok do archiwum, przeglądam fotki, widzę Yasaman wraz z rodziną. Chwila! Spałem u ludzi, którzy między innymi skłonili mnie do wizyty w tym piękny kraju i nie skojarzeniem faktów? A chodziło za mną uczucie, ze skądś kojarzę Yasaman.

I co mi teraz pozostaje jak tylko powiedzieć „Wstyd mi”

Odpowiedz

Dominika 30 lipca 2012 o 19:59

Cudownie!
Wreszcie jakieś normalne relacje z pobytu w Iranie! Jestem Ci bardzo wdzięczna bo tak mnie zainspirowałeś że już nie mam wątpliwości . Wyjeżdżam!!
Zastanawiam się tylko czy brać ze sobą córeczkę ( 5 lat) .
Naprawdę , zazdroszczę Ci tej wyprawy .
Pozdrawiam ;)

Odpowiedz

Bartek 31 lipca 2012 o 9:46

Miło mi to czytać, bo relacje i zdjęcia z podróży innych ludzi, m.in. te znalezione na Peronie, były dla mnie i M. inspiracją do wyjazdu ;)

Odpowiedz

Kliknij tutaj, aby anulować odpowiadanie.