Nienawidzę podróży i podróżników głosi słynny cytat ze Smutku Tropików. Tymczasem dziś każdy chce być podróżnikiem. Broń Boże nie nazywajcie mnie turystą, jestem podróżnikiem, turyści to ta zgniła masa, co się wyleguje na plaży. Skąd się wzięły te reguły? Dlaczego bycie podróżnikiem to coś wspaniałego, a turystyka to już jest be, bez sensu i w ogóle należy się tym brzydzić i odrzucać? Kto w ogóle dyktuje te reguły?

Powiedzmy, że jadę do Indii. Pojadę tam na dwa tygodnie i będę się włóczyć po plażach, zobaczę sobie Taj Mahal, kupię kilka pamiątek – brzydki, obrzydliwy turysta. Zrobię kilka artystycznych fotek biednych dzieci w slumsach w Bangkoku, przewędruję kawałek dżungli, a potem spędzę trochę czasu, nudząc się w jakiejś brzydkiej małej mieścinie, o której nikt nie słyszał, zrobię potem pokaz slajdów, w którym opowiem o niebezpieczeństwach, jakie na mnie czyhały po drodze, zbiorę trochę oklasków – no to odhaczone, jestem podróżnikiem.

Jeśli jestem w drodze, powinnam z całych sił omijać Paryż, nie mam prawa nurkować w Egipcie, do Wenecji nie powinnam się zbliżać, o Bali w życiu nie słyszałam. Plaża to temat zakazany, no i oczywiście nie wolno, jest pełen konstytucyjny zakaz zaglądania do sklepów z pamiątkami. Bo przecież to robią turyści, podróżnikom nie wypada.

Polecamy: 7 typów osób, które podróżują po świecie

Oczywiście zejście z utartego szlaku najczęściej jest dużo ciekawsze niż obskoczenie głównych atrakcji każdego kraju, ale czy czyni nas w mniejszym stopniu turystami? Niektóre miejsca mogłyby być dużo piękniejsze, gdyby nie było tam masy innych turystów, ale cóż – z reguły narzekający na tę masę się w tej masie znajduje, czyli jest jej częścią…

Pełno się kiedyś zrobiło w internecie dyskusji na temat różnicy między podróżowaniem a turystyką. Mam wrażenie, że większość tych różnic wytykają „wielcy podróżnicy”, którzy za wszelką cenę chcą uniknąć nazwania ich turystami. Z pogardą patrzą na ludzi, którzy pojechali gdzieś po to, żeby – o zgrozo! – odpocząć albo zobaczyć jakiś cud natury bądź przepiękny zabytek architektoniczny.

Jak ktoś jedzie do Czarnogóry podziwiać wybrzeże, to jest turystą, ale jeśli ktoś zboczy do albańskiej wioski pooglądać sobie biedę ludzką i pofotografować ludzi, którzy niejedno przeżyli i ledwo mają co do garnka włożyć – to już jest wielkim podróżnikiem i może sobie potem slajdy gdzieś wrzucić.

Oczywiście jest ta grupa ludzi, która jedzie gdzieś jedynie po to, żeby siedzieć przy hotelowym basenie, nie mieć kontaktu z otaczającą rzeczywistością, uważa lokalne społeczeństwo za brudne i nieukulturalnione, upija się na każdym kroku, śmieci wszędzie dookoła – cóż, wśród ludzi podróżujących roi się od ludzi na dość niskim poziomie, tak samo jak w każdej innej grupie ludzi. Celowo mówię „wśród ludzi podróżujących”, a nie „wśród turystów”, bo naprawdę to rozróżnienie jest według mnie jakimś nieporozumieniem.

Ateny - turystyjka w Grecji

Widok na Ateny. (Fot. Gosia Drewa)

Nie znam się na turystyce jako biznesie. Wiem, że wiele krajów z tego żyje, wielu krajom to zniszczyło kulturę, w innych pomogło ludziom zbudować domy i posłać dzieci do szkoły. To chyba nie o to chodzi, żeby unikać turystyki jak ognia, ale żeby nie być turystą głupim. I nie liczmy na to, że nasze backpackerskie wypady są takie alternatywne – tak zwana turystyka alternatywna też nie pozostaje bez wpływu na lokalną kulturę.

Tak naprawdę to nieważne, czy jedzie się na dwa tygodnie do pięknej turystycznej miejscowości (miejscowości turystyczne są z jakiegoś powodu turystyczne, cóż, z reguły mają się czym pochwalić), czy przez pół roku włóczy się z plecakiem po bezdrożach, żeby potem móc sobie wrzucić fotki na facebooka z niedostępnych krain. Drodzy podróżnicy – trochę pokory. Drodzy turyści – nie wstydźcie się odpoczywać.

Polecamy: Kim naprawdę jesteś, czyli Kwestionariusz Identyfikacji Elitarności Podróżnika

Katedra Notre-Dame we Francji

Turyśœci po katedrą Notre-Dame w Paryżu. (Fot. Gosia Drewa)

To chyba nie o to chodzi, żeby nie być turystą, ale o to, żeby nie być bezmyślnym. Ale już się nie wymądrzam, chodzi mi po prostu o to, żeby każdy sobie podróżował, jak chce, tylko błagam ludzi wędrujących do niedostępnych/niebezpiecznych/trudnych/wymagających miejsc, żeby przestali psioczyć na leżenie na plażach. Niektórzy lubią leżeć na piasku, gdzie tu jest problem? Ja osobiście wolę inny rodzaj turystyki, ale po prostu nie rozumiem agresji antyturystycznej, która się wśród „podróżników” zrobiła dziwnie powszechna.

Piszę to wszystko po bardzo przyjemnym i bardzo turystycznym pobycie na południu Francji, skąd przywiozłam sobie pamiątki z pchlego targu, najadłam się lokalnych przysmaków, napiłam wina, rozmawiałam wiele ze spotkanymi ludźmi, przejeździłam sporo autostopem, napiłam się piwa na plaży, zwiedziłam kilka muzeów. Według podróżniczych zasad, które wciąż nie wiem, przez kogo są ustalane, powinnam się chyba teraz wstydzić, a jednak bardzo dobrze się czuję, bo to był bardzo udany wypad.

Gosia Drewa

Polonistka z wykształcenia, która rzuciła wszystko i całkowicie oddała się swojej podróżniczej pasji. O poznawaniu różnych kultur pisze na Swoją drogą .

Komentarze: 10

Ajka 4 czerwca 2013 o 22:31

Wiesz co, ja myślę, że jest jeszcze jedna kategoria wczasowicz i to jest ta leżąca grupa co jedzie na wczasy, poleżenie itd. I niech jedzie. Mnie męczy ta dyskusja podróżnik/turystyka, nadęcie niektórych „podróżników” i ich chore wręcz poczucie bycia lepszym. Ja jeżdżę dużo po Europie, z walizką a nie z plecakiem, staram się poznać kulturę, ludzi, lokalne jedzenie, prawdziwe knajpy, nie lecę do głównych atrakcji turystycznych, nazywam siebie turystką i nie jest mi z tym źle.

Odpowiedz

Marzena 5 czerwca 2013 o 10:08

Po raz kolejny czytam coś na temat „podróżnik kontra turysta”, dla mnie bezsensowną, każdy inaczej to odbiera i nawet ten Twój wyjazd do Francji może być różnie oceniany.

Dla ąę backpackera był obrzydliwy, bo Francja, bo wybrzeże, bo pamiątki.
Dla kogoś kto mało podróżuje, był wielką i niesamowitą wyprawą, bo autostopową, a nie w autobusie turystycznym itd. itp.

A mądry człowiek, będzie miał gdzieś te całe podziały…

Przez te dyskusje wystrzegam się słów „podróżnik” i „wyprawa”, bo lubię i plaże i ładne parki narodowe ze zgrają złych i bezczelnych turystów (jak oni śmią tam być!) i czasem jakieś zabytki, a jeszcze ktoś by po mnie zaczął pojeżdżać, jak mogę nazywać 3tygodniową autostopową podróż „wyprawą” jak inni jeżdżą tak latami i to dookoła świata…

Jestem okropnym turystą i lubię to :) chorwackie plaże są dla mnie ciekawsze niż slamsy.

Odpowiedz

Mateusz 6 czerwca 2013 o 15:14

Zupełnie nie rozumiem jakie jest założenie tego tekstu. Równie dobrze można napisać o osobie, która nie lubi rozmawiać z ludźmi, że „nie poznała miejsca, do którego podróżowała”. O zgrozo.

Odpowiedz

gość 12 czerwca 2013 o 11:29

Podróżując po Afryce, mógłbym rzec – jestem podróżnikiem! Przecież nie turystą, bo turyści leżą na plaży w Sharm El Sheikh, uganiają się za zwierzyną w Serengeti czy w innej Masaj Marze, lezą zmordowani na Kilimandżaro lub wpatrują się w goryle, które zastanawiają się pewnie na cóż oni się tak gapią. A ja przecież bywam tam, gdzie nikt nie jeździ. A jak już to kilka osób na rok. Eksploruje miejsca, o których w kraju niewiele osób umie cokolwiek powiedzieć. Więc u licha czemu wiecznie chodzę do ministerstw turystyki po pozwolenia? Czemu nazywają mnie turystą? Czemu pewien gubernator zapraszając mnie na obiad, prosi, żebym opowiedział o jego kraju w Polsce i przywiózł następnym razem ze sobą więcej turystów. U licha! Przecież nie po to się trudzę, eksploruje, odkrywam, żeby później jakiś podrzędny turysta przyjechał po mnie i zabijał ostatnią ułudę niedostępności i pełne niebezpieczeństw przeprawy, o których opowiadam na slajdowiskach. Bo gdzież się podziały te śmiertelne zagrożenia, skoro turyści jadą i o dziwo wracają! Piszę również wspaniałe reportaże (turyści nie piszą bo leżą albo coś zwiedzają), których i tak nikt nie chce publikować. Zapomniałbym, jeszcze fotografuje. Swoją półprofesjonalną lustrzanką (na profesjonalną jeszcze mnie nie stać). Zdjęciami jestem zachwycony! Są wspaniałe! Te kolory! Te kadry! Kiedy jednak pierwsza, piąta i siedemnasta osoba, nie wykazuje aż takiego nad nimi zachwytu, nachodzi mnie refleksja, że może faktycznie technicznie nie są najlepsze. Ale następne na pewno sprzedam do National Geographic. Może nawet zgłoszę któreś do nagrody World Press Photo?

Nigdy nie potrafiłem, złapać tego momentu, kiedy wreszcie powieszę sobie za nazwiskiem „rzeczownik” niczym medal na piersi. A miałem na tym punkcie obsesję. Powtarzałem sobie, ze zrobię jeszcze piąty raz Grań Kościelców, Setkę i może Załupę H i następnym razem jak ktoś mnie zapyta to odpowiem – tak, jestem taternikiem! A jakby tak załoić coś na Kazalnicy? To może, jak mi przyjdzie w końcu postawić „kropkę nad i”, napiszą na nagrobku: „dziadek, ojciec, mąż, wybitny taternik-alpinista”.

Jestem turystą! Wpisuję się, jak w mordę strzelił, w definicję Przecławskiego lub WTO. A stawiając za nazwiskiem „podróżnik, taternik, reporter, fotograf”, wrzucam się do jednego worka z Mungo Parkiem, „Młodym” Dawidowiczem, Wojciechem Jagielskim czy Krzysztofem Millerem.

Po prostu lubię jeździć, sam się wszystkiego dowiadywać, pytać, słuchać, pisać, choćby do szuflady, oglądać, kiepskie technicznie zdjęcia, bo przypominają mi co było chwilę wcześniej i później.

Mocno przywiązujemy się do „rzeczowników”, które stawiamy za nazwiskiem. „Rzeczowniki” mają określać naszą osobę, podnosić jej prestiż, kreować pewien wizerunek, który chcemy sprzedać światu. Tacy jesteśmy jak te rzeczowniki. A może tacy pragnęlibyśmy być? Kiedy stajemy się Kimś? Reporterem, podróżnikiem, taternikiem czy fotografem? Kiedy wreszcie tym Kimś zostajemy? Czy jeden lub dwa artykuły, bardzo wątpliwej jakości, opublikowane w chodliwym magazynie powodują, że staliśmy się reporterem? Może kawał dobrze wykonanej roboty, gdzieś w „terenie” i wnikliwe teksty „do szuflady” sprawiają, że nim zostaliśmy? Czy ukończony kurs skałkowy, tatrzański letni i zimowy oraz raptem kilka samodzielnych „szkoleniówek” w wykazie przejść, czyni z kogoś taternika? A może taternikiem zostaje osoba, która nigdy nie ukończyła kursu wspinaczkowego, ale co sezon łoi coraz wyższe cyferki na coraz poważniejszych ścianach? Zbyt mocno przywiązujemy się do tych „rzeczowników”. A jesteśmy przecież tym za kogo sami siebie uważamy. Albo za kogo biorą nas inni.

Odpowiedz

rangzen 12 czerwca 2013 o 18:54

Temat jak rzeka…

Z tekstu i komentarzy wynika, że mamy takie czasy, w których bardziej obciachowe ( przynajmniej wśród świadomych… hmmm… no tych co jeżdżą ) staje się bycie podróżnikiem, a nie turystą. Jeśli nazwiesz się tym pierwszym, bo przecież znasz siebie i swoje „dokonania”, które wykraczają poza ramy standardowej turystyki, to zaraz środowisko okrzyknie Cię co najmniej drugim Pałkiewiczem. I to na pewno nie ze względu na podróżniczy dorobek.

To już lepiej powiedzieć „tak jestem turystą”, chociaż może być w tym fałszywa skromność, albo nie do końca czysta ironia. To nic, że jeżdżę tam gdzie zapuszcza się niewielu i w przewadze alternatywnymi metodami. I tak dużo bezpieczniej pozostać typem drugim. Przynajmniej łatwiej uniknąć docinek. Czyż nie?

Dochodzi do tego jeszcze temat powiedzmy zawodowy, bo jeśli z podróżowaniem, bądź turystyką łączymy zarabianie floty, to bardziej poważnie zabrzmi podróżnik, reporter itp. Takie określenie łatwiej się sprzeda. Wyobraźmy sobie, że w kilku słowach mamy siebie określić słowami mówiącymi trochę więcej niż mąż, ojciec, człowiek… Myślę, że większość z nas gdyby musiała wybierać pomiędzy dwoma powyższymi „rzeczownikami” wybierze jednak podróżnik. No chyba, że rzeczywiście jeździ dwa razy w roku na tydzień z biurem nad basen do Tunezji, czy innej Dominikany.

Wszystko zależy od tego, do czego nam to jest potrzebne. Czy tylko by podbudować swoje ego, czy może w celach bardziej biznesowych. Pamiętam jak czytałem kiedyś ( to jeszcze zanim pojawił się peron ) wątek na jednym forum, gdzie Tomek Michniewicz, wtedy jeszcze mało znany, zbierał razy za to, że określał się mianem backpacker, podróżnik itp. Czy dzisiaj jest nim naprawdę? Czy może jest nią grupka młodych ludzi ruszających właśnie na „wyprawę” busem po Europie, która przekonała do swej „ekspedycji” media i zdobyła wsparcie sponsorów?

Porównanie śmieszne, ale gdy przed momentem czytałem o ich przedsięwzięciu, to w żadnym zdaniu nie określili się mianem turysty… Czy to najzwyklejszy lans, megalomania czy może ich własna świadomość, że robiąc coś takiego nie są już przecież przeciętnymi Nowakami, szukającym z wypiekami na twarzy promocji z co najmniej trzema gwiazdkami? W ich mniemaniu zasługują więc na miano kogoś lepszego..

A tak na koniec tej polemiki dorzucę jeszcze, że gdy sam miałem kiedyś potrzebę wybrać z powyższych, to myślałem o tym w kategoriach, że turysta podróżuje w przerwach w pracy, a podróżnik pracuje, w przerwach w podróżowaniu :)

Pozdrawiam wszystkich szukających identyfikacji :)

Odpowiedz

San Cristo 15 czerwca 2013 o 9:29

Tomek Michniewicz nie uważa się za podróżnika i wielokrotnie o tym mówił. Masz to nawet na jego stronie (http://www.tomekmichniewicz.pl/o-mnie/) i na FB (www.facebook.com/tomekmichniewicz. Tak więc to porównanie jest nietrafione. Jeśli dobrze pamiętam, zawsze podpisywał się jako „backpacker” a nie podróżnik i bronił tego rozróżnienia.

Odpowiedz

rangzen 17 czerwca 2013 o 10:08

Jeśli tak to sory, zapamiętałem tylko sedno, w którym chodziło o coś w rodzaju lansu, czy przyklejania sobie etykiety… Tomek Michniewicz jak widać potrafi używać chwytliwych haseł i napisać o sobie sporo, co bynajmniej wcale mi nie przeszkadza, bo akurat ten „przypadek” może mieć ku temu podstawy. Chodziło mi bardziej o różnice. Ktoś nazwie się backpackerem już po miesiącu jazdy z plecakiem po Indiach, gdy inny uzna, że trzeba tych tripów mieć jednak na koncie trochę więcej.

Odpowiedz

Karolina 29 lipca 2013 o 12:44

No wreszcie ktoś napisał to, co od tak dawna chodziło mi po głowie! Gosiu, dziękuję!

Odpowiedz

Lemonetka 28 sierpnia 2013 o 14:54

Popieram, wiem, co miałaś na myśli pisząc ten artykuł. Tekst bardzo mi się spodobał. Wszelkie rozróżnianie, szufladkowanie i ocenianie bywa krzywdzące. Czasem może i jest potrzebne, ale wydaje mi się, że w tym przypadku nie. Przecież chodzi o doświadczanie, przeżywanie i poznawanie nowych miejsc – czas spędzony w sąsiednim polskim województwie może być równie ciekawy i fascynujący jak pobyt w Azji czy Afryce – kwestia tego, jak sobie to zorganizujemy, jak przeżyjemy i co z tego wyniesiemy. A dla mieszkańców danego kraju i tak będziemy turystami czy nazywamy siebie właśnie turystami, czy backpackerami, czy podróżnikami …

Na wstępie chciałabym zaznaczyć, że to co napiszę poniżej nie znaczy, iż uważam, że nie należy nazywać kogoś czy siebie podróżnikiem. Absolutnie nie. Czasem to jedyne słowo pasujące do danej osoby. Jestem tylko przeciwna szufladkowaniu, ustawianiu innych w gorszej pozycji, podchodzeniu z pogardą do hobby innych osób czy do ich sposobu spędzania wolnego czasu.

Osobiście nazywam się turystką i dla mnie słowo to brzmi obojętnie. Większość wyjazdów organizuję sobie sama, ale rozumiem osoby, które chcą poznawać świat z biurem podróży. Owszem, te osoby może nie doświadczą pewnych rzeczy, mniej przeżyją przygód, nie poznają lokalsów czy nie zobaczą pewnych mniej obleganych miejsc (choć też nie jest to powiedziane), ale dowiedzą się na temat kraju, jego historii i zwiedzanych obiektów więcej niż wielu backpackerów.

Pogarda niekórych osób wobec turystów świadczy tylko o tym, że te osoby być może chcą poczuć się lepiej czyimś kosztem. A przecież podróże mają otwierać na świat i innych ludzi, a nie być powodem niesnasek. Czy ktoś kto za wszelką cenę chce/musi/lubi szufladkować naprawdę zasługuje na dumne miano podróżnika? Szczerze mówiąc wątpię, choćby zwiedził cały świat samodzielnie i z plecakiem.

A nawet jeżeli ktoś jest wczasowiczem i lubi wyłącznie wylegiwać się na plaży to czy to daje prawo komukolwiek do tego, by poczuć się lepszym od tej osoby? A czasem do tego zmierza odróżnianie „tego okropnego turysty” od „wielkiego podróżnika”. Każdy lubi inaczej spędzać czas i należy to uszanować (nie mówię tu o osobach zachowujących się po chamsku, niegrzecznie czy wulgarnie, ale to jest oczywiste i niekoniecznie wiąże się z osobą turysty – np. swego czasu krążył na You Tube filmik z dość żenującym zachowaniem backpackerów w podróży …)

Oczywiście są osoby, których dokonania w tym względzie są naprawdę imponujące, które wiele zobaczyły i przeżyły podczas podróży, ale podejrzewam, że właśnie tym osobom wszelkie klasyfikacje są obojętne, a już na pewno nie będa odnosić się z pogardą do tych, którzy lubią np. wyjazdy z biurami podróży. Po tym chyba można poznać prawdziwego podróżnika – po tym i po umyśle otwartym na świat i na innych ludzi.

Odpowiedz

hanna 26 listopada 2014 o 9:05

Pięknie napisane, zawsze mówię znajomym, aby każdy spędzał swój urlop/czas na wyjeździe tak jak lubi i na ile starczy mu sił oraz pomysłów. Różną mamy pracę dlatego nie dziwię się, że część z nas po morderczym tempie pracy zwyczajnie chce spędzić swój wyjazd na plaży czy w turystycznej miejscowości odwiedzając lokalne knajpki. Osobiście staram się swoje wyjazdy podzielić w taki sposób, aby zejść z utartych szlaków i odkryć coś tylko dla siebie i mieć fantastyczne wspomnienia, ale z drugiej strony piękną plażą nie pogardzę. Podsumowując dajmy sobie więcej luzu i pozostańmy w zgodzie z własnymi potrzebami… ja choć byłam już 4 razy na Krecie nie odwiedziłam jeszcze pałacu w Knossos, ale może kiedyś i na to miejsce przyjdzie czas.
Pozdrawiam

Odpowiedz