Ponad rok temu uwierzyliśmy, że aby wyruszyć w świat wystarczy chcieć. I wyruszyliśmy, z Marakkeszu, z kompasem ustawionym na Kapsztad. Kilometr za kilometrem, nasze dwa jednoślady tym razem zawiozły nas na Saharę.

Marokańczycy mówią, że od Tan-Tan zaczyna się Sahara. Rzeczywiście po setkach kilometrów niekończących się pagórków krajobraz nagle staje się coraz bardziej płaski i surowy. Palmy, kaktusy i gaje oliwne zastępują kolczaste krzewy, piach i kamienie.

Nie jest to jednak Sahara taka jaką ją sobie wyobrażaliśmy. Nie ma wysokich wydm ani złotego piasku, jest szaro-buro, a po kilku dniach drogi dość nużąco. Jedynym urozmaiceniem krajobrazu są liczni wędkarze koczujący na samym skraju kontynentu, tam gdzie ocean spotyka się z piaskami pustyni. Pomieszkują w zaimprowizowanych namiotach, starych przyczepach kempingowych lub po prostu dojeżdżają z najbliższego miasteczka, często odległego o dziesiątki kilometrów. Niestety nie sprzedają złowionych ryb przejeżdżającym nieopodal rowerzystom, od tygodnia wcinającym zupki chińskie. Podejrzewamy, że trzymają swoje zdobycze dla właścicieli rozsianych po pustyni stacji benzynowych serwujących marokańską wersję Fish&Chips, czyli zimna ryba i frytki bez soli, ale za to z musztardą. Nam smakuje.

Polecamy: Tak wygląda Sahara – galeria zdjęć

Miasta-widma

Po przekroczeniu symbolicznej granicy Sahary Zachodniej stałymi elementami krajobrazu stały się także jednostki wojskowe i liczne posterunki policji. Choć na arenie międzynarodowej Sahara Zachodnia nie jest oficjalnie uznawana za część Maroka, a tutejsza ludność – Saharawi, ma silne poczucie odrębności, rząd marokański uzurpuje sobie prawo do tych terenów. Swoje roszczenia umacnia inwestycjami w infrastrukturę regionu, stałą obecnością wojska i policji, a także próbą zasiedlenia terenu przez Marokańczyków z północy kraju.

To właśnie z myślą o nich rząd wybudował osiedla-miasta w centrum niczego. Takie wzorowe koncepcje urbanistyczne w miniaturze. Są małe domki, są większe domki, są wille na uboczu, jest meczet, jest plac zabaw, szkoła, świetlica, wszystko ładne i kolorowe, tylko ludzi nie ma. Okazało się, że Marokańczycy nie dali się skusić na tanie życie w strefie bezcłowej. Bo co z tego, że benzyna taka tania, a miasteczko-osiedle takie kolorowe, jak poza stacją benzynową i piaskiem nie ma tu zupełnie nic… Tylko strażnik, który strzeże tej utopii i codziennie włącza i wyłącza światła w domkach – żeby wyglądały na zamieszkałe… Na naszej drodze mijamy kilka takich miasteczek. Zawsze do nich zaglądamy z nadzieją na znalezienie wody i czegoś do jedzenia. Niestety, jest tylko ten samotny strażnik i wiatr trzaskający drzwiami niszczejących domków.

Mapa Michelin, z której korzystamy zwodzi nas obiecując miasto niemal co dwieście kilometrów. Jednak gorzkie jest nasze rozczarowanie, kiedy owe miasto okazuje się jedynie stacją paliw, posterunkiem policji lub właśnie miasteczkiem-widmem. Na szczęście, nawet na dawno zamkniętej stacji benzynowej, zawsze znajdzie się jakiś człowiek, który poratuje łykiem wody, gorącą herbatą lub bochenkiem chleba z sardynkami w puszcze.

Laayoune i Dakhla

Tak naprawdę w Saharze Zachodniej są tylko dwa duże miasta – Laayoune i Dakhla, oddalone od siebie o prawie 500 kilometrów. Pierwsze z nich to prawdziwa metropolia otoczona piachem. Pełna zielonych palm, oświetlonych nocą fontann, modnych kafeterii i przede wszystkim żołnierzy. To tutaj po raz pierwszy w Afryce Północnej widzieliśmy prawdziwy PUB, wyzwolone kobiety szukające męża w mundurze, przybytki, w których mundurowi niekoniecznie szukają żony i na to wszystko ONZ pilnujące porządku.

Dakhla natomiast, z racji swojego położenia na półwyspie owiewanym silnymi wiatrami z pustyni i znad oceanu, jest mekką surferów biegających w kwiecistych szortach i na bosaka pomiędzy plażą a licznymi klubami.

Na Saharze nietrudno o urokliwy biwak (Fot. www.patatyipomarancze.pl)

Na Saharze nietrudno o urokliwy biwak. (Fot. www.patatyipomarancze.pl)

Jako że my na deskę nie planujemy wskakiwać martwi nas fakt, że z dnia na dzień wiatr przybiera na sile. Tutejsza zima to okres w którym wieje harmatan – silny i zimny wiatr ciągnący z pustyni tumany kurzu i piasku. W dodatku grudzień to miesiąc, w którym wieje on z południa, czyli nam prosto w twarz. W dzień jest nawet przyjemny, bo pomaga znieść czterdziestostopniowy upał, ale w nocy, kiedy temperatury spadają do 10 stopni robi się naprawdę zimno, a rozstawienie namiotu zaczyna przypominać kitesurfing na piasku.

To właśnie z powodu wiatru poświęcamy dużo czasu na znalezienie miejsca na nocleg. Najczęściej ratują nas pojawiające się co kilkadziesiąt kilometrów stacje przekaźnikowe telefonii komórkowej, których mury, jak już odgarnąć hałdy śmieci, stanowią jedyne dostępne schronienie przed wiatrem. Czasem jednak wieczór dopada nas w szczerym polu, a raczej piasku. Nie pozostaje nam wtedy nic innego jak zbudować swój własny wiatrochron z kamieni.

Na szczęście wraz z coraz silniejszym wiatrem pojawia się też coraz więcej wydm i robi się jakoś bardziej saharyjsko. Nawet można powiedzieć, że Sahara Zachodnia nas w sobie rozkochała! Trzeba było pokonać te kilkaset kilometrów w głąb, żeby poznać jej uroki. Piaszczyste wydmy, dzika roślinność, stada wielbłądów, absolutna niemalże cisza i żywej duszy po horyzont – trochę jak na księżycu, ale jaki ten księżyc piękny!

Słodka marokańska herbata doskonale gasi pragnienie

Odpoczynek przy marokańskiej whisky. (Fot. www.patatyipomarancze.pl)

Godzinami przy herbacie

Największe upały spędzamy w przydrożnych stacjach benzynowych. Niestety trafiają się raz na 100/150 kilometrów, ale jak już są to jest to doskonała okazja, żeby się trochę umyć, uzupełnić wodę, zjeść coś i oczywiście napić się marokańskiej whisky, czyli herbaty z ogroooomną ilością cukru.

W muzułmańskiej części Afryki, gdzie nie spożywa się alkoholu, herbata nie jest tylko napojem, ale pretekstem do spotkania, rozmowy, rytuałem i przygodą jednocześnie. Marokańczycy godzinami spędzają przy niej czas oglądając mecz w telewizji, czytając gazety, przeglądając internet i oczywiście paląc ogromne ilości papierosów. Dla nas na początku jej smak był trudny do zaakceptowania gdyż proporcje wody i cukru są niemal jeden do jednego. Z czasem jednak przyzwyczailiśmy się i teraz nie potrafimy się bez niej obejść, a tutaj, na pustyni, gorąca i słodka pragnienie gasi doskonale! Nawet nauczyliśmy się ją sami parzyć i z przyjemnością wozimy dodatkowy kilogram cukru.

Wytchnienie od upału przynosi także wyłaniający się co jakiś czas ocean. Niezmiennie nas fascynuje, że jesteśmy na skraju kontynentu, w miejscu gdzie jakby urwał się ląd, a dalej już tylko woda. No i wieczory… W końcu są troszkę cieplejsze, dni są dłuższe, a miejsc na urokliwy biwak pod gwiazdami nie brakuje. Mamy nadzieję, że pustynia po mauretańskiej stronie granicy będzie dla nas równie łaskawa!

Aga Szczepaniuk i Adam Kmieciak

Pataty i Pomarańcze, to ona i on. On chciał łowić ryby, a ona nie. Nie mogli się dogadać, no to pojechali na rowery. Aga Szczepaniuk i Adam Kmieciak o swoich przygodach w Afryce opowiadają na blogu Pataty i pomarancze.

Komentarze: Bądź pierwsza/y