Śmierć zadana butem Carlosa
Ale co robiła, zanim ją zabił? Mogło być tak, że wstała w miejscu, które dzień wcześniej uznała za bezpieczne. Że zbudziła się wraz z wzejściem słońca. Że miała nadzieję na kolejny dzienny tryb życia. Mogło być tak, że opuściła zacienione miejsce pod drzewem, poszukała otulającego światła i wygrzewała się jakiś czas na słońcu. Aż nadszedł pierwszy głód.
Polować specjalnie nie musiała, bo z natury to roślinożerca. Jedynie co należało zrobić, to użyć mocnych pazurów, wspiąć się na jakieś drzewo. I skubnąć co nieco jakichś liści. Albo skosztować ulubionych miękkich owoców. Mogła też sięgnąć po młodziutkie pędy roślin. I tym samym najeść się do syta. Następnie, dla dobra trawienia, mogła ułożyć się smacznie w blasku promieni. Ale nie tak zupełnie beztrosko, bo bezustannie bacząc na drapieżniki. Jednak tego dnia śmierć nie przyszła z buszu. Nie zadał jej nawet żaden drapieżnik. Zawiniła tylko tym, że w czyjejś głowie zrodził się apetyt.
Śmierć przyszła z miejsca, gdzie żyją ludzie.
Ten, który ją zabił, pokazał wieczorem krótki film, jaki zarejestrował na telefonie jego kolega. Scena sprzed paru godzin ukazuje, jak ujarzmiona zostaje ofiara. Jak się stara bronić. Jak wydaje groźne syki i gadzie jęki, smagając długim ogonem. Jak chce gryźć, choć nie trafia, bo paraliżuje ją strach. Jak wydaje jedne z ostatnich oddechów, rozdziawiając swoją czerwoną paszczę. I wreszcie: jak ten, który za moment zabije, przebiegle chwyta ją za ogon, unosi wysoko i śmieje się nad zdominowaną do cna ofiarą, która raz skręca się, to znów zwija, by za chwilę kompletnie zastygnąć w powietrzu, i ponownie składać się w pół, prostować, i kolejny raz kurczyć się jak rogi ślimaka.
Śmierć nadeszła poza kadrem, a zadał ją swoim roboczym butem Carlos.
Carlos to honduraski budowlaniec pełną gębą. Wspólnie z kolegą montuje, wygładza, muruje, spawa i licho wie, co tam jeszcze. Jak mówi, oprócz rzemieślniczych umiejętności, umie pitrasić: z początku miał plan, by ugotować zupę kokosową na swej ofierze, ale ostatecznie ją usmażył.
Carlos był dumny, że nie musiał z rozmysłem na nią polować. Że sama się przypętała w czasie najgorętszego słońca, zastając go w codziennej rutynie dnia. Gdy się zjawiła na placu budowy, jedyne co trzeba było, to troszkę za nią pochodzić. I zagnać w ślepy zaułek, skąd nie potrafiła już się wydostać. To właśnie stąd filmowano ją okiem telefonu. Co się działo potem?
Potem było krótkie umęczenie.
Mogło być tak: kolega Carlosa wyłącza telefon, chowa go w roboczą kieszeń. Carlos trzyma gada za ogon, nagle opuszcza go w taki sposób, by głowa wylądowała na betonowej posadzce, by była możliwość zadeptania na śmierć. Aż w końcu zadaje śmierć butem. Następnie targa swój obiad za ogon, idzie w miejsce, które widzę z okna kuchni (do której za moment wejdę), i tam zaczyna zdzierać z ofiary cętkowaną skórę, aż do widoku świeżego mięsa.
Tymczasem ja wracam z pracy. Ale tego, co za oknem, jeszcze nie widzę. Aż dostrzega mnie Carlos i woła. I widzę tę jego pozę, jakby trzymał zwycięski sztandar. Jakby triumfował na znak zwycięstwa życia nad śmiercią.
Ale co on u diabła właściwie trzyma?
A trzymał metrową iguanę. Najpierw mówił: żadnych zdjęć. Później: zgadzam się na jedno. Jeszcze później: i drugie nie zaszkodzi. Aż całkiem uległ, bo na końcu miałem serię dziesięciu. Jednak zastrzegł: żadnych portali społecznościowych.
Dałem słowo i patrzyłem, jak z każdą minutą iguana traci swój egzotyczny wygląd. A traciła go szybko, bo od chwili zabicia do usmażenia minęło ledwo pół godziny. W tym czasie Carlos wprawnie nacinał i przecinał. Wyglądał przy tym jak chirurg plastyk, ale taki, który bardziej deformuje niż poprawia. Do swojego zabiegu używał górnej części ostrza do tapet. I zręcznie nim nacinał. I rwał skórę, która miejscami nie kwapiła się, by opuścić ciało pana. I tak kawałek po kawałku, co rusz przepłukując zakrwawione ręce. A na koniec odciął ogon.
I ten ogon zaczyna żyć własnym życiem!
Ogon zaczyna się wić, skręcać. Wygląda jak wąż, który, pomimo braku łba, chce kąsać, chce syczeć, chce walczyć, chce żyć. Tak wyglądały ostatnie podrygi jaszczurzych nerwów. Carlos wiedział dokładnie, jak przeciągać po gadziej tkance. Gdzie siły dodać a gdzie jej ująć, gdzie są mieśnie i ścięgna, gdzie kostki i kosteczki, i jak je w mig rozłupać. Carlos wiedział dokładnie, by robić tak, żeby jak najszybciej zagłuszyć marsz, jaki grały jego kiszki. Ponadto chciał, żebym zrobił sobie zdjęcie z martwą iguaną.
Zdjęcie, które zrobił, ukazuje, jak kilkoma opuszkami palców trzymam ją za ogon (dla Carlosa niejadalny). Jak zwisa martwa, a jej korpus, odarty do różowiótkiego mięsa, ocieka raz wodą, którą była przepłukiwana, raz resztkami krwi. Jak wypływają z niej białe wnętrzności (niejadalne) i jak zarysowują się gadzie mięśnie.
Carlosa cieszy to zdjęcie. Jakby próbował obarczyć mnie współwiną, w razie gdyby zdjęcia miały gdzieś trafić, na przykład w ręce honduraskiej władzy. Bo to, że zabił dziką jaszczurkę, w tej ośmiomilionowej republice jest karalne. Za to mógłby w celi spędzić nawet kilka lat. Stąd ta nieufność względem zdjęć. Stąd jego przezorność. Potem jeszcze sprawdzał, czy aby na pewno nie usunąłem zdjęcia, którego stał się autorem.
Nie usunąłem. Bo pozostanie pamiątką z honduraskiego buszu.
Komentarze: Bądź pierwsza/y