Ślub w Indiach – wydarzenie mistyczne, kolorowe, niezwykłe – ale czy szczęśliwe? Katarzyna Lewińska i Sebastian Klepacz, autorzy książki Spacerując Brzegiem Gangesu, opisują wydarzenie z perspektywy uczestników, którzy zostali dopuszczeni do wspólnego świętowania. W  ich książce znajdziecie też inne historie – wszystkie będące wynikiem pasji i nieograniczonej energii odkrywania, które w Indiach są niezbędne. Zapraszamy do lektury!

Piękna młoda Bhanupriya (panna młoda) mrugnęła po­wiekami kiedy ostatni promyk słońca przedarł się przez jedwabne nakrycie głowy.

– Gdybym mogła cofnąć czas, uciekłabym dwa lata temu, kiedy miałam jeszcze szansę coś zmienić.

Zaciska mocniej zęby, a gruba łza spływa jej po policzku. Zrezygnowana wyciąga dłonie, opierając je nieżywo na kolorowym stoliku. Jej najbliższa przyjaciółka rozpoczyna tworzenie czerwonej mo­zaiki ze sproszkowanych liści henny. Nowe wzory zapełniające coraz to więcej powierzchni na skórze miały przynieść szczęście w małżeństwie.

– Jesteś teraz najszczęśliwszą kobietą na świecie. Jutro zostaniesz żoną – przyjaciółka nie zwracając na smutek Bha­nupriya’y rozmawia o ślubie.

– Ciekawe, czy też byś chciała wyjść za mąż za kogoś, kogo nie kochasz? ­ – wyszeptała Bhanupriya.

Nic już nie może zmienić losu młodej Hinduski. Horoskop, przeanalizowany z wyjątkową skrupulatnością przez jej rodziców, przekreśla marzenia. Słońce zachodzi spokojnie za horyzontem wraz ze wszystkimi ukrytymi pragnieniami.

Tymczasem na podwórku Sanhita (pana młodego) lampiony rozbłyskują kolorowo. Młodzi mężczyźni ubrani odświęt­nie wybiegają na powitanie pana młodego. Bębny grają wesoło, a chłopcy śpiewają radośnie. Próbom nie ma końca. Czerwona ślina przecieka przez zdrowe zęby Sanijka, który przeżuwa liście betelu. Popijając lassi z bangiem, pan młody rozmyśla nad swoim uroczym życiem. Kasta dała mu wykształcenie i prestiżową pracę. Jakie to szczęście, że nie urodził się niżej. Jedyny problem w tej chwili to, czy przyszła żona okaże się ładna. Bardzo by tego chciał! Goście, którzy jutro wejdą w skład orszaku ślubnego pana młodego, żegnają się, czekając dnia następnego. Zamknięto ogród z ptakami leniwie poskubującymi liście trawy. Część kwiatów już przycięta zdobi wazony, a jutro ozdobią cały dom męża.

Ranek wita Bhanupriya’ę radośnie, ale na jej twarzy po­jawia się grymas. Wyglądając zza okna swojego ukochanego pokoju, dostrzega podniosłą atmosferę wokół domu. Młode Induski w różnokolorowych sari ćwiczą śpiewy i tańce, a matka panny młodej zarządza organizacją wesela. Słońce przesuwa się wyżej, oświetlając twarz młodej Induski. Przez chwilę czuje cudowne ciepło. Niestety z miłego odczucia wyrywa ją krzyk matki, która widzi jeszcze nie przyszykowaną córkę w oknie. Bhanupriya chowa się do chłodnego wnętrza, czekając na przyjaciółkę i ostatnią rozmowę przed ślubem.

Sanjit jest w tym czasie poddawany obrzędowi okadzania w celu odstraszenia złych duchów. Uwielbia, kiedy wiele kobiet jest blisko, a on w centrum. Siedzi na specjalnie przyszykowanym tronie i z cynicznym uśmieszkiem czeka na dalsze przygotowania. Po wysmarowaniu nóg i rąk specjalną pastą z roślin nadchodzi czas na zgromadzenie rodziny, która w orszaku ślubnym poprowadzi go do sali weselnej.

 

Ślub w Indiach

Orszak weselny w Indiach. (Fot. „Spacerując brzegiem Gangesu”)

Gdy spacerujemy wieczorem po mieście, dobiega do nas odgłos muzyki.

– Tam jest chyba jakaś świątynia – wskazując na budynek w oddali Sebastian proponuje sprawdzenie źródła dźwięków. Zgrabnym skokiem po schodach dostajemy się na sam szczyt i przemykamy wąską uliczką w stronę dochodzącego brzmienia.

– To nie świątynia, to wesele, a raczej orszak weselny pana młodego – dostrzega Sebastian.

– Chodź, popatrzymy przez chwilę – proponuję zauroczo­na kolorami strojów.

Zatrzymujemy się przy skrzyżowaniu uliczek. Pan młody ubrany w tradycyjny strój siedzi na kolorowo ozdobionym koniu. Sebastian przemyka pomiędzy gośćmi umieszczając się obok pana młodego. Wyjmuje kamerę. Ja zostaję na końcu orszaku.

Nagle muzyka bez większego ostrzeżenia zmienia rytm z łagodnego na znacznie bardziej energiczny. Młodzi chłopcy tworzą krąg i rozpoczynają żywiołową grę na bębnach. Na to z tłumu, wyłaniają się młode Induski ubrane w przecudnie kolorowe sari i rozpoczynają swój taniec. Poruszając biodrami i unosząc ręce do nieba, obdarzają każdego młodzieńca zalotnym uśmiechem. Nie, nie mogę tego opuścić. Postanawiam znaleźć miejsce dla siebie, aby lepiej widzieć egzotycznie kolorowy pokaz. Mam! Wdrapuję się na wysoki stopień tak, żeby widzieć wszystko bardzo wyraźnie. Nagle jeden z chłopców grających na bębnach podbiega do mnie, namawiając, abym zatańczyła z dziewczętami. Wzdrygam się nieśmiało, ale co tam! Raz kozie śmierć. Idę. Jedna z dziewcząt zakłada mi na szyję kwiaty i pokazuje, jak tańczyć. Hej, przygodo! Tańczę w orszaku indyjskiego wesela. Kto by to pomyślał jeszcze kilka dni wcześniej? Żeby tylko Sebastian nagrał to kamerą. Wszystko toczy się tak szybko. Pamiątka pozostanie na zawsze!

Po kilku minutach, a może sekundach, które w moich myślach stają się długimi minutami orszak kończy pokaz. Muzyka wraca do spokojnego rytmu pochodu.

Namaste – dziękuję za zaproszenie. Ruszamy za nimi.

Widziałeś? – pytam Sebastiana. Potakuje, lecz jakoś bez wyraźnego optymizmu.

– Ale czy widziałeś jak tańczyłam?

Nie – odpowiada patrząc na mnie wyczekująco, aż wy­jaśnię, o co mi chodzi z tym moim tańcem. Z dumą mówię o moim występie. Śmieje się z moich drobnych radości. Przystanków z pokazową grą bębnów oraz tańcem Hindusek jest jeszcze kilka, aż docieramy wreszcie do sali weselnej, a ra­czej miejsca, gdzie stoi rozstawiony ogromny namiot.

­– Wszystko ładnie wygląda, tylko szkoda mi pana młodego. Jest taki odosobniony. Ciągle z tyłu zajmując ostatnie miejsce w korowodzie. Zamiast na przedzie razem z gośćmi – stwierdza Sebastian. Fakt, muszę się z nim zgodzić.

Pan młody zsiada z konia i przesiada się do karety przyozdobio­nej w bogate tkaniny i kamienie. Wokół karety stoją rodzice pana młodego, zapraszając nas dalej do środka namiotu, pod którym prawdopodobnie odbędą się zaślubiny. Cóż, chętnie skorzystamy z okazji. Dziękujemy i wchodzimy do środka.

Wewnątrz, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, najładniejszym i najczystszym miejscem okazuje się podest, na którym ustawiono trony dla młodej pary. Podest stoi w rogu sali, jakby zaślubiny się już odbyły i ktoś usunął w kąt honorowe miejsca. Wewnątrz namiotu panuje ogromny bałagan. Porozrzucane plastikowe talerzyki i kubeczki walają się po ziemi. W jednym miejscu podeptane zielone dywany, w innym tra­wa. Goście bawią się już od dawna. Jedzą, piją bez muzyki, bez pary młodej, bez rodzin pary młodej.

 

Ślub w Indiach jest bardzo widowiskowy

Orszak weselny. (Fot. „Spacerując brzegiem Gangesu”)

– O co tu chodzi? – pyta Sebastian zdziwiony chaosem. Rozglądamy się dookoła.

W ślad za Indusami wykonujemy obchód, zerkając co ciekawego leży na stołach. Główne d­nie odpuszczamy, bo jesteśmy po kolacji. Mamy ochotę na ciasteczka, tym bardziej, że Indie słyną z pysznych słodyczy. Niestety, kucharz serwuje je ręką, więc rezygnujemy. Bierzemy łyk wody, wracając do wejścia, gdzie ustawiono stół, przy którym siedzą sami mężczyźni. Obok dużej liczby kopert (pewnie podarunki dla młodej pary) stoi duży talerz z przygotowanymi porcjami betelu. Spoglądamy na siebie znacząco.

– Muszę spróbować. Taka okazja może się nie powtórzyć – Sebastian wyciąga rękę po zawiniątko, wkłada do ust i przeżuwa kilka razy. Na początku jego mina wskazuje badanie smaku, ale po chwili zamienia się w wyraźny grymas.

– I co? Niedobre? ­ – padam ze śmiechem obserwując grymas na jego twarzy.

– Jak oni mogą to żuć? ­ – dziwi się Sebastian, przecedza­jąc przez poczerwieniałe zęby kilka ciężkich słów na temat smaku.

W związku z tym i ja muszę spróbować. Wracam do stołu. Mężczyźni obserwują mnie bacznie, ale co mi szkodzi, wyciągam rękę po mój liść. Szybko odchodzę, aby nie widzieć ich ubawionych min. Po przegryzieniu liścia przegryzam i jego zawartość. Gorycz przenosi się błyskawicznie po całej jamie gębowej. Sebastian spogląda na mnie znacząco. Właśnie przed chwilą był za namiotem, żeby wypluć obrzydlistwo. Nie poddaję się tak łatwo i próbuję dojść do smaku lub czegokolwiek, aby zrozumieć cel tego żucia. Jednak i mnie się to nie udaje. Idę w ślady za Sebastianem i moje listki lądują na trawie za namiotem.

– Ohydztwo – potwierdzam.

Udajemy się ponownie po wodę, aby opłukać usta. Pozostaje nam zająć miejsca przy podeście i cierpliwie czekać na młodą parę. Wszystko, co mogliśmy spróbować, już się dokonało! Naszym oczom ukazuje się smutna panna młoda.

Polecamy: Indyjski ślub – zdjęcia

Wchodząc do weselnego namiotu Bhanupriya spogląda na najdłuższy stół z jedzeniem jaki kiedykolwiek widziała i ołtarz, który jest dla niej symbolem stracenia. Gdyby ktoś zapytał, ilu gości jest na jej ślubie, nie umiałaby odpowiedzieć. Jedyne, co widzi doskonale, to ich apetyt i uśmiechnięte gęby. Młode Induski tanecznym krokiem prowadzą Bhanupriya’ę do kwiecistego ołtarza na podeście, gdzie stoją ozdobne krzesła. Nie słychać muzyki, nikt nie zwraca uwagi na wejście młodej pary, oprócz bliskiej rodziny. Nikt nie dostrzega jej cierpienia.

– Pomocy! ­ – krzyczy dusza młodej kobiety, ale nie ma odzewu. Spośród kwaśnego dymu wyłania się piekący w oczy obraz przyszłego męża. Bhanupriya podnosi wzrok, aby mu się przyjrzeć, w końcu to ich pierwsze spotkanie. Przypuszczenia spełniają się ­ miłości do męża będzie się uczyć długimi latami. Jeśli w ogóle się nauczy.

W uszach dzwonią rozmowy prowadzone między gośćmi, mlaskanie i chlipanie zagłuszające śmiech matki i świergoczące cienkie głosiki młodych kuzynek. Dookoła fruwają brudne plastikowe sztućce unoszone przez silne podmuchy wiatru. Ostatnie chwile zanim położy ręce na rękach przyszłego męża należą tylko do niej. Myśli krążą wokół radosnych chwil, które niekoniecznie musiały się skończyć.

Rodzina ustawia Bhanupriya’ę naprzeciw przyszłego męża i obojgu zakładają naszyjniki z kwiatów. Panny zaczynają śpiewać, a rodzice modlą się coraz głośniej. Przed spuszczonym wzrokiem Bhanupriya wyrasta biała zasłona, z którą nie pamięta, co ma się stać. Kiedy zasłona opada na ziemię, kobiety chwytają za ramię pannę młodą i naciskają, aby usiadła. Pan młody robi to samo. Pojawia się bramin, każe jej sypać ziarna do miseczki z ogniem, a potem każą jej wstać. Wszystko kręci się jak w karuzeli. Dotykają się stopami oddając hołd, żeby potem wykonać kilka kroków, które będą symbolem wspólnej drogi życiowej.

Przychodzi czas na przysięgę. Bhanupriya wie, że to koniec. Od tej chwili będzie służyć z bezgranicznym oddaniem mężowi. Słońce schowane za horyzontem, a panna młoda jeszcze bardziej chowa oczy przed światem. Wargi drżą ze smutku, a spocone ręce wyciera ukradkiem o rąbek krwistoczerwonego sari wyszytego drogimi kamieniami i złotem. Bramin pospiesznie daje znak, aby rozpocząć przysięgę. Kładąc dłonie na dłoniach męża Bhanupriya oddaje siebie.

Kolejna gruba łza spływa po policzku. Wbrew uciesze zgromadzonych, nie jest to łza szczęścia. Po ceremonii czas na błogosławieństwo rodziców, życzenia i prezenty. Bhanupriya siedzi obok swojego męża niewzruszona. Rodzina obskakuje ją z każdej strony, życząc wszystkiego najlepszego, młode dziew­czyny ściskają jej szyję i całują jeszcze wilgotne policzki, słychać flesze aparatów fotograficznych.

Sebastian filmuje cały ślub. Po powrocie mówi, że jeszcze nie widział, aby panna młoda była tak smutna i przerażona. Na pewno miała swoją miłość, a teraz musi wyjść za mąż za faceta, którego wybrali rodzice.

Małe dziewczynki dają mi wianek z kwiatów, który zakładam na szyję. Co chwila ktoś do nas podchodzi, proponując, żebyśmy pobłogosławili parze młodej.

– Ja tego nie zrobię – oznajmia Sebastian stanowczo. – ­ Chyba, że ty chcesz?

– Nie, ja też nie ­ – nasza przygoda z indyjskim weselem się kończy. Odchodzimy zawiedzeni.

 

Więcej informacji o książce Spacerując brzegiem Gangesu i o jej autorach znajdziecie na: Brzegiem Gangesu.

Komentarze: Bądź pierwsza/y