– Hello, how are you? Where are you from? – stado roześmianych chłopaków dopadło nas w drodze do wielkich kół wodnych, głównej atrakcji syryjskiej Hamy. Dzieciaki były zachwycone spotkaniem, choć czuć było lekki zawód, gdy dowiedziały się, że nie jesteśmy z kraju Wielkiego Szatana, zza oceanu.

Chłopcy nie pozwolili nam ruszyć dalej bez krótkiej sesji fotograficznej. Dużo pozytywnych emocji. Dzisiaj, w tym miejscu o takie emocje trudno, właściwie nie ma już tego miejsca, ani tego kraju. Chłopcy stali się mężczyznami w chwili, kiedy ich świat zamienił się w piekło.

Skoro szczęśliwej Syrii już nie ma, to pozostaje zachować wspomnienia. Wspomnienia pozytywne. Na pogrzebie nie wypada przecież roztrząsać miesięcy ciężkiej choroby nieboszczki. Lepiej wracać do chwil, kiedy była kimś, kto może się cieszyć, marzyć i czuć ciepło na twarzy. Wsłuchany w żałobne dźwięki trąbki, przymykam oczy i lekko uśmiecham się na myśl o kilku wspomnieniach sprzed lat.

Syria przed wojną. Ruiny starożytnego miasta Apamea

Apamea – miasta z III wieku p.n.e. idealnie nadają się do wypasu owiec. (Fot. Paweł Stężycki)

Syria przed wojną. Największy bazar w Damaszku

Suk w Damaszku. (Fot. Paweł Stężycki)

* * *

Wycieraczki rytmicznie pojękiwały, szorując gumą o suche szkło. Deszcz przestał padać kilkanaście minut wcześniej, ale mimo to młody kierowca zawzięcie polerował szybę jak szlifier diamentów z Antwerpii. Włączał i wyłączał światła, mrugał kierunkowskazami, aż w końcu się udało. Znalazł wyłącznik! Przestało jęczeć. Samochód najwyraźniej pożyczył rano, żeby dorobić na obwożeniu turystów – może uzbiera na kurs na prawo jazdy.

Po kilku minutach zatrzymaliśmy się u podnóża niewielkiego pagórka wznoszącego się na zazielenionej półpustyni. Pagórek, jak to zwykle takie obiekty na Bliskim Wschodzie, służył do wypasu owiec. Od pozostałych, podobnych, różnił się tym, że na jego szczycie Hetyci wznieśli świątynię z ciemnego kamienia. Musieli włożyć sporo pracy, żeby wtargać to wszystko na szczyt i jeszcze wyciosać kamienne lwy. Pewnie wydawało im się to z jakiegoś powodu ważne.

Kiedy wdrapaliśmy się na pagórek, od dawna nie było już w okolicy ani Hetytów, ani lwów, ani lasów. Bóg, dla którego wzniesiono całą budowlę, już dawno opuścił te strony. Mimo to coś nas do tej świątyni ciągnęło. Nas, a także kurdyjskego pasterza, dwa osły i jakieś czterdzieści owiec.

Deir Mar Musa – podróż do niezwykłego klasztoru

W Syrii wszystkich ciągnęło do starych bogów. Może dlatego, że Syryjczycy skazani są na życie wśród pomników historii. Damasceńska kobieta, która idzie po zakupy na suk, spaceruje w cieniu kolumn wielkiej świątyni Jowisza. Damasceński mężczyzna, który modli się obok w głównym meczecie Umajjadów bije pokłony przy grobie Jana Chrzciciela. Robotnik z Aleppo, który odwiesza kurtkę w muzeum, zamiast wieszaka wybiera posąg jakiegoś babilońskiego boga, który akurat ma pod ręką. Może to jakaś tajemna moc? A może podświadome marzenie, o jakieś wyższej sile, która pomaga wszystkim istotom na syryjskiej ziemi – owcom , pasterzom, przechodniom i robotnikom w Aleppo?

Dzieciaki z syryjskiej Hamy

Hama, A.D. 2007. (Fot. Paweł Stężycki)

Właśnie, Aleppo. To miasto poznali wszyscy bogowie. Starsze od większości z nich. Sześć, a może osiem tysięcy lat historii. Modlono się tu chyba do każdego. Jeszcze niedawno mieli tu swoje świątynie sunnici, szyici, allawici, chrześcijanie kilku odmian, żydzi, druzowie i jezydowie. Często modli się o pomyślność w handlu, bo było to miasto kupieckie, koniec Szlaku Jedwabnego, łącznik pomiędzy Morzem Śródziemnym, Persją i Babilonem. Sami zdążyliśmy zobaczyć tu jeden z ostatnich bliskowschodnich suków. Wieczorami, gdy miękło światło, kupcy przenosili się w czasie do krainy się z baśni Szecherezady. Kolorowe przyprawy usypane w wysokie stożki, przesłodkie wschodnie delicje, perfumiarze komponujący na zawołanie dowolne mikstury z setek kolorowych fiolek, rzemieślnicy kultywujący wieki rodzinnych tradycji, handlarze dywanów, stoiska z najlepszą paszminą i jedwabiem, wielkie bloki chałwy, świecące złotem wystawy jubilerów. Koncert kolorów, zapachów i dźwięków.

Tego w Aleppo już nie ma. Od roku mieszkańcy Aleppo modlą się głównie o spokój. Najważniejsze place stały się miejscem walk. Bogowie są głusi, albo bezsilni. Raczej to drugie, bo nie potrafią przypilnować nawet swojego. Kilka miesięcy temu w gruzach legł tysiącletni Wielki Meczet.

* * *

Syria przed wojną. Ruiny w Palmirze

Palmira, wejście główne. (Fot. Paweł Stężycki)

Kilka dni przed przyjazdem do Aleppo jechaliśmy o świcie na wielbłądach uliczkami starożytnej Palmiry. Pamiętam majestatyczną kolumnadę i bramę, którą wjechaliśmy niczym pustynni kupcy (właściwie to pamiętam przede wszystkim przenikliwy chłód i zaskoczenie, że najwspanialszą częścią pustynni o świcie jest ciepły garb dromadera). To wspaniałe miasto kupieckie zostało zmiażdżone sandałami rzymskich żołnierzy, za bunt królowej Zenobii. Miasto upadło, mieszkańców zniewolono i dzięki temu mamy tam dziś najlepiej zachowane miasto antyczne. Czy podobny los czeka Aleppo? Czy dołączy do listy wymarłych zabytków Bliskiego Wschodu, pozostawionych przez ludzi i bogów, na pastwę zorganizowanych wycieczek turystów, którzy pojawią się tu za sto lat? Coraz więcej na to wskazuje.

Wojna nie skończy się szybko. Nikt z nas nie może tu wiele pomóc, ale nie zapominajcie o Syryjczykach, jak robią to ich bogowie. Nie kojarzcie też tej ziemi wyłącznie z najgorszą wojną. Jeśli zdążyliście zobaczyć, to opowiadajcie, jak było wcześniej, to się Syryjczykom należy. Jeśli nie zdążyliście, to słuchajcie. Ale nie relacji z frontu, tylko wspomnień o krainie starszej niż wszystko, co znane.

PS: Odkąd Fenicjanie wynaleźli pieniądze, oprócz gadania i słuchania można też wspierać bliźnich w bardziej wyrazisty sposób (np. przelewem na konta podane na www.pah.org.pl).

Dla tych, którym Syria jest bliska: Syryjskie Białe Hełmy

Paweł Stężycki

Dużo podróżuje - zwykle dwa razy dziennie tramwajem. Lubi obserwować ludzi i opowiadać historie. Ceni podróże prywatnym odrzutowcem, ale one też się cenią wiec jeździ z dziećmi PKP. Mało czyta - wystarczy mu własnych problemów. Tratatata przez pół świata

Komentarze: 3

Europcar Polska 29 sierpnia 2013 o 12:36

świetny artykuł. Masz dar pisania.
A Syria niszczeje na naszych oczach. I ludzie gasną.
Tacy sami jak my. Ciekawe jest to, ze człowiek nie liczy się wcale w konflikcie, jest tylko narzędziem, a walka trwa o to co zbudował.

Odpowiedz

Danuta 30 sierpnia 2013 o 0:58

Pieknie napisane – mam znajoma, ktorej rodzina przesiedlila sie z Pakistanu do Syrii, z powodu wojny. Teraz wojna przyszla i do nich… Smutne to, ale mam nadzieje, ze niedlugo sie skonczy – chcialabym kiedys odwiedzic to piekne panstwo.

Odpowiedz