Tajlandia i Malezja pod namiotem
Azja Południowo-Wschodnia jest tania. Każdy, kto kiedykolwiek interesował się dalszą zagranicą, na pewno słyszał o legendarnej i niewyobrażalnej taniości obiadów w restauracjach, drinków w barach, pokojach w hotelach i usług wszelakich. Jeśli już wybulimy kasę na bilet, później żyjemy za darmo, i to jak królowie.
Prawda to i nieprawda. Nic nie ma za darmo (pomijając autostop i proszone obiadki, choć i to ma swoją cenę), a i „niskobudżetowy wyjazd” można definiować na różne sposoby. Dla mnie niskobudżetowo to autostopem, z własną kuchenką* i namiotem.
Internet głosi, że w Azji spać pod namiotem się „nie da”, albo że nie warto. Czy warto czy nie – to kwestia prywatnych finansów. Jeśli nam się nie przelewa, a mamy zamiar podróżować długo, albo bardzo długo, min. 5 USD za dach nad głową każdego dnia po jakimś czasie urośnie do istotnej strategicznie sumy. Z pewnością za to „da się”.
Podróżowałam w ten sposób po Tajlandii i Malezji i razem z moim przyjacielem praktycznie nigdy nie mieliśmy z namiotowym noclegiem problemu. Żeby było jednak miło i bezpiecznie, należy wziąć pod uwagę kilka rzeczy:
1. Komfort
W namiocie nie ma klimy, co w niektórych rejonach drastycznie obniża komfort spania na łonie natury, a raczej zamienia nocleg w przymusową saunę. Spanie przy otwartym wejściu nie wchodzi w grę, dzięki miliardom komarów. Spanie bez tropika również, bo w tropikach nigdy nie wiadomo, kiedy lunie deszcz. Najlepiej więc jeszcze przed wyjazdem zaopatrzyć się w namiot z dwoma wejściami, i sypialnią uszytą z moskitiery. Taka konstrukcja daje nam szansę na jakąkolwiek wentylację i nadzieję, że nie utoniemy we własnym pocie.
Razem z namiotem dobrze jest wziąć ze sobą wkładkę do śpiwora – łatwo się pierze, szybko schnie, jest lekka… a w miejscowych temperaturach spokojnie może zastąpić tradycyjny śpiwór (pomijając północ Tajlandii, oraz Cameron Highland i Frasers Hill w Malezji). Sprzęt turystyczny lepiej kupić w Polsce. Pomijając Bangkok i Kuala-Lumpur sklepów outdoorowych nie ma wiele, a ich oferta nie zachwyca.
2. Bezpieczeństwo
Uważam, że Malezja i Tajlandia to bezpieczne kraje i podróżowanie w nich autostopem nie wiąże się z dużym ryzykiem. Głównym problemem w Tajlandii jest fakt, że praktycznie nikt nie mówi po angielsku (pomijając turystyczne wysepki typu Kho Lanta, Kho Phi Phi, Ko Samui, gdzie z kolei i tak trudno autostopować, bo każdy pojazd na drodze jest tuk-tukiem albo zamaskowaną taksówką) i czasami ciężko się dogadać, ale mapa i przyjazna gestykulacja potrafią zdziałać cuda. W Malezji jest o tyle łatwo, że angielski jest drugim językiem urzędowym i niemal każdy włada nim w stopniu komunikatywnym.
My zwykle śpimy „na dziko”, czyli po krzakach i lasach. W tropikalnych krajach jest to o tyle kłopotliwe, że do „lasu” praktycznie nie da się wejść. Dżungla to ściana roślinności. Splątanej i gęstej tak, że tak zwyczajne i banalne rozrywki jak spacer na przełaj przez las w ogóle nie wchodzą w grę. Na nieszczęście przyrody takich pierwotnych dziczy nie ma już zbyt wiele, a w otaczających pola zaroślach zwykle można znaleźć miejsce na namiot.
Jeśli zdarzało nam się utknąć o zmierzchu w jakiejś ciągnącej się kilometrami wiosce, i było jasne, że nie uda nam się nigdzie rozbić dziko i niepostrzeżenie – zawsze pytaliśmy ludzi, czy znają jakieś dobre miejsce. Z naszych doświadczeń wynika, że jeśli zapytać miło wyglądającego człowieka, zwykle dostaniemy kawałek miejsca w ogródku/klepiska przy kurniku/kąt w garażu. Do tego kran z bieąącą wodą, a często i kolację :)
Nawet jeśli jednak rada nie przyniesie nam żadnych gratisów higieniczno-żywieniowych, wskazane miejsce będzie bezpieczne. Zwykle dobrym pomysłem jest pytać o nocleg właścicieli warsztatów samochodowych – w tych krajach warsztatów pełno w każdej wsi, i zwykle mają sporo miejsca na zapleczach.
W przeciwieństwie do reszty znanego mi „namiotowo-autostopowego” świata – w Tajlandii i Malezji stacje benzynowe są totalnie bezużyteczne – nigdy nie pozwolono nam rozbić się na tyłach.
O czym warto pamiętać szczególnie w Malezji – spanie bez pozwolenia na plantacji palm olejowych jest bardzo, bardzo złym pomysłem. Właściciele mają prawo strzelać do każdego, kto bez pozwolenia wejdzie na ich teren. Czy faktycznie strzelają – nie sprawdzałam. Spanie w cieniu palm kokosowych, choć romantyczne i zjawiskowe również nie jest najlepszym pomysłem. Co roku około stu pięćdziesięciu osób ginie zabitych spadającym kokosem, więc to mordercza roślina. Duże miasta to biwakowo duży problem, więc my będąc w Bangkoku i Kuala Lumpur ratowaliśmy się couchsurfingiem, ale już w George Town spaliśmy pod płotem ogrodu botanicznego blisko centrum miasta.
4. Bezpieczeństwo epidemiologiczne
Temat należy poważnie przedyskutować z własnym lekarzem, a najlepiej specjalistą od chorób egzotycznych, jednak jeśli wybieramy się w dżunglę pod namiot trzeba wziąć pod uwagę dwie rzeczy – higienicznego szału nie będzie, będą za to miliardy komarów. W przypadku pierwszej sprawy – warto zainwestować i zaszczepić się przeciwko najróżniejszym „chorobom brudnych rąk” (gdybym jechała z zamiarem spania w hostelach i tak wolałabym się zaszczepić), wrzucić do kosmetyczki środek do dezynfekcji rąk i (zwłaszcza jeśli nie chce nam się obciążać plecaka litrami wody) kupić filtr do wody.
W drugim przypadku KONIECZNIE wyposażyć się w komarowe repelenty. Stacjonarnie dobrze sprawdzają się spirale przeciwkomarowe (dostępne prawie w każdym miejscowym sklepie). W ruchu oczywiście tylko spraye i żele typu Off czy Autan. Niby banał, ale nie w Malezji. W Malezji z jakiś powodów preparaty z DEET (czyli substancją czynną Off’a, Autan’u i innych toksyn) nie są dopuszczone do sprzedaży i zakup ich jest niemal niemożliwy (czasami gdzieś tam uda się trafić, ale naprawdę przypadkiem), a preparaty z citronellą, wyciągiem z fikusa czy eukaliptusa, nawet jeśli przyjemnie pachnące i mniej toksyczne dla naszej skóry, zwyczajnie nie działają.
Zarówno Malezja jak i Tajlandia są krajami gdzie ukąszenie komara może skończyć się dla nas malarią albo dengą, lepiej więc podchodzić do profilaktyki poważnie. Malarone „na wszelki wypadek” również nie jest głupim zakupem.
5. Cywilizacja
W Tajlandii (zachodniej i południowej części kraju – tylko tam podróżowałam) bardzo zaskoczyła mnie organizacja parków narodowych. Pozytywnie. Bilet wstępu kosztuje zwykle ok. 20 zł, co w tajskich standardach należy uznać za sporo, ale gdy już go zakupimy, możemy siedzieć w danym parku do woli – dzień, trzy, tydzień… Płaci się za wstęp, nie za pobyt. Na miejscu zaś, oprócz ciekawych szlaków, niesamowitych widoków i niewiarygodnej przyrody tropikalnych lasów deszczowych, mamy do dyspozycji ładnie utrzymane pola namiotowe, z całkiem czystymi łazienkami, oświetleniem w ciągu nocy, dostępem do prądu, a czasami nawet nieblokowanym WiFi.
Nocą można więc siedzieć kulturalnie w namiocie, u stóp tropikalnego lasu, słuchać niewiarygodnych wrzasków jego mieszkańców i updatować fejsbuczka albo czatować ze znajomymi :) Po czym obudzić się o świcie, by zobaczyć, że tuż przed namiotem spacerują dostojnie nieznane nam, egzotyczne ptaki, a nam z pobliskiej gałęzi przygląda się filozoficznie dzioborożec.
6. Małpy
Będąc w temacie bliskiego obcowania z przyrodą należy wspomnieć o małpach. Małp w Tajlandii i Malezji jest wiele, najczęściej jednak spotyka się makaki i langury czarne. Langury są słodkie, przeurocze i zdystansowane – zwykle żyją sobie dziko i pierwotnie w dżungli, z dala od ludzi i każde spotkanie z nimi kończy się (w moim przypadku) rozpływaniem się w zachwytach.
Makaki są ucywilizowaną zmorą. Mieszkają w miastach, stołują się w śmietnikach, włóczą się stadami po parkach i ogrodach botanicznych terroryzując niewinnych turystów. Nie boją się ludzi, o ile nie ma się w ręku kija, a i wtedy potrafią realnie ocenić szansę ich małpiej zwinności i przewagi liczebnej przeciw zdeterminowaniu białej turystki kochającej zwierzątka.
Poza tym – małpy mają naprawdę długie zęby i mocne szczęki. Spanie w pobliżu makaków może zamienić się w koszmar. Zabiorą i rozwleką po okolicy wszystko, co zdołają złapać. Jeśli więc nie mamy innej możliwości i musimy nocować w pobliżu nieludzkich naczelnych – powinniśmy rozbić się po zmierzchu i zwinąć przed świtem. Małpy są aktywne w dzień. Ewakuując się przed wschodem słońca będziemy mieć święty spokój.
7. Plaże
Plaże są super i zwykle nietrudno znaleźć małą, ustronną, zaciszną zatoczkę, gdzie będziemy tylko my, nasz namiot i zachód słońca. Zawsze jednak warto zastanowić się, jak daleko sięga przypływ i rozbić się poza zasięgiem fal. Nam dwa razy przypływ zapluskał w przedsionku i musieliśmy organizować nocną przeprowadzkę :)
To chyba tyle w kwestii nocowania. „Da się” i jest naprawdę przyjemnie.
*Co do jedzenia, to w Azji naprawdę taniej jest kupować niż gotować. Zwłaszcza w jadłodajniach dla mieszkańców można się solidnie najeść za 3 zł, choć i owoce morza na obiad, jedzone pod strzechą z palmowych liści, w restauracji tuż przy plaży, udekorowanej dziesiątkami ogromnych storczyków jest kusząca propozycją, nawet jeśli trzeba zapłacić za taką przyjemność 8 zł.
Komentarze: 2
falkory 20 czerwca 2014 o 15:51
Ciekawy jestem czy w takiej podróży namiotowej napotkałaś jakieś węże ?
OdpowiedzCzytając ten artykuł tylko czekałem na wzmiankę o wężach…
Kasia 25 kwietnia 2015 o 14:02
Bardzo przydatny post!
Czy mogłabym liczyć na jakieś szczegóły dotyczące punktu nr 5? W jakich parkach narodowych (konkretnie) można znaleźć taką sympatyczną sytuację?
Pozdrawiam serdecznie i z góry dziękuję za radę!
Odpowiedz