TamTam – podróżniczy magazyn z przyszłości
Aspirując do miana podróżnika wypada zadbać o odpowiedni sprzęt. Profesjonalne przygotowanie do wyprawy to podstawa. Zanim wsiądzie się w samolot do Sharm Al Sheik trzeba mieć pewność, że w plecaku są wygodne buty, czołówka, nóż komandosa, cyfrowa lustrzanka, kieliszki do koniaku, elektryczna szczoteczka, laptop i tablet. Szczególnie to ostatnie urządzenie jest krytyczne dla sukcesu ekspedycji.
Backpackersi przesiadujący w Starbucksie bez dużego wyświetlacza z nadgryzionym jabłuszkiem tracą dziesięć punktów do lansu, a to oznacza, że mogą zapomnieć o wyróżnieniu w kategorii Lifestyle’owy Blog Roku na Onecie (kategorii Podróże w konkursie już nie ma).
Niestety zakup IPad’a potrafi finansowo zaboleć. Często po takim wydatku pozostaje tylko śledzenie cudzych relacji z podróży i szpanowanie zabawką w modnych kawiarniach.
– Ty, stary! Co to tam się wyświetla?
– Tam Tam.
– Odbiło Ci?
– Tam Tam, inaczej nie nazwę.
– Wariat!
Największy właśnie problem z tym TamTamem, że nie ma jak wytłumaczyć znajomym co to jest, jeszcze nie wymyślono dobrego słowa na takie rzeczy. Wydawcy we wstępniaku kręcą się bezradnie pisząc, że to „nowy, multimedialny magazyn podróżniczy”. A co to ma wspólnego z magazynem? Magazyn to się w kiosku kupuje za parę złotych i potem czyta wygrzewając nogi w wannie lub snując plany wakacyjne na domowym kiblu. W środku są kartki, zdjęcia, słowa i ramki z reklamami. Jak jest to wszystko dobre, to można potem na półkę do kolekcji odłożyć, a jak słabe to da się od razu na papierze toaletowym przyoszczędzić.
Z TamTam od początku jest inaczej. Wystarczy go ściągnąć z Apple Store. Zero opłat, nawet butów nie trzeba zakładać, żeby odwiedzić pana w kiosku. Tak więc pobrałem sobie, leżę w kapciach na kanapie, patrzę w ekran i zastanawiam się, o co chodzi. Normalne czytanie się nie sprawdza. TamTam to coś jak „podróżniczy relaksator”. Nie trzeba tego przeglądać liniowo, strona po stronie, nie trzeba czytać. Lepiej od razu zanurkować, oglądać zdjęcia, filmy, fotocasty, słuchać nagrań, wywiadów. Wszystko łączy się w doświadczenie jakiejś historii. Wygląda jakby Prasa, Telewizja i Internet wskoczyły razem do łóżka i zmajstrowały małego TamTama. To na pewno niezła impreza była.
Jaki więc jest ten „młody” TamTam? Zapowiada się bardzo zdolny dzieciak, choć na razie wiele kotłuje mu się w głowie. Jest tradycyjne w formie, kapitalnie napisane opowiadanie Adama Kwaśnego z Karaibów, jest wzbogacona filmami, zdjęciami i dźwiękiem historia o nowozelandzkim surfingu, jest historia z Syberii, jest trochę dobrych zdjęć i kilka fragmentów książek. Chciałoby się „doświadczyć” więcej takich opowiadań, bo po tym pierwszym numerze pozostaje lekki niedosyt. Wypada jednak pamiętać, że na razie wszystko jest za darmo. Darowanemu w zęby się nie zagląda, ale jeśli TamTam kiedyś chce być płatny, to lepiej żeby obrósł tłuszczykiem.
Oprócz dodatkowej „masy” aż się prosi się o nieco społecznościowej interaktywności, żeby w jakiś sposób wejść w polemikę z autorem, ocenić tekst czy coś skomentować. Może to nie być technicznie łatwe (apka to jednak nie strona), ale podróżnicy i turyści kochają chwalić się oraz doradzać.
Mimo kilku uwag, już całkiem na poważnie, widać, że TamTam to wysoki poziom. Jeśli macie okazję przyjrzeć się temu projektowi to zróbcie to koniecznie, choćby tylko ze względu na wizjonerstwo przyjętej formuły. Jarek Sępek i Piotr Trybalski próbują zbudować coś, co wyprzedza polskie realia i jest w awangardzie tego typu projektów na świecie. Dobrze zaczęli, ale droga długa, bo minie jeszcze trochę czasu zanim tablety staną się powszechne w kraju nad Wisłą.
W kolejnym numerze wydawcy zapowiadają materiał o wielkich odkrywcach, na pewno,więc wiedzą, jakie pułapki i nagrody czekają na tych, którzy pchają się w różne miejsca jako pierwsi. Trzymam kciuki, żeby w wypadku Tamtama była to podróż jak Vasco da Gamy, który otworzył świat na nowości i przy okazji godziwie zarobił, a nie jak Magellana, który zginął przecierając szlaki.
Komentarze: Bądź pierwsza/y