Podróżując po Iranie nie planowaliśmy podjęcia pracy – ani płatnej, ani wolontariackiej, nawet nie przyszło nam to do głowy. Oczywiście, życie samo pisze scenariusze, a los co jakiś czas płata figle. I oto z drżącym sercem stanęłam przed grupą młodych Irańczyków żądnych wiedzy teoretycznej i praktycznej z zakresu teatru lalek. Zadanie ambitne, ale czy mu podołam?

Jak to się stało?

Pewnego dnia przeglądałam skrzynkę mailową sprawdzając, czy są jakieś odpowiedzi z Hospitality Club. Było ich wiele, ale moją uwagę przykuł mail od młodego Irańczyka, który zapraszał nas do swojego domu rodzinnego w Marvdasht, miasteczka oddalonego o kilka kilometrów od Persepolis. Co prawda plany mieliśmy trochę inne, ale w tym mailu było coś, co bezapelacyjnie przekonało mnie o przyjęciu tego zaproszenia.

Z maila dowiedziałam się o działającej charytatywnie fundacji Mehrgan, której jednym z zadań jest przygotowywanie spektakli lalkowych dla dzieci z biednych rodzin i uchodźców afgańskich. Zajmuje się tym grupka amatorów – zapaleńców, działających co prawda pod okiem profesjonalnego aktora, ale tworzących przedstawienia „na czuja”. A ja miałabym być tym profesjonalnym aktorem – lalkarzem (dyplom w sumie mam…), który otworzyłby przed nimi tajemnice lalkarstwa…

Zgodziłam się od razu, a po kilku godzinach do świadomości zaczęły dochodzić wątpliwości i pytania: czy dam sobie radę z grupką dorosłych – do tej pory pracowałam tylko z dziećmi, jak w kilka godzin mam im wytłumaczyć, na czym polega teatr lalek, czy mój angielski będzie dla nich zrozumiały, czy to nie będzie dla nich nudne, jak mam prowadzić warsztaty w chustce na głowie itd… to się chyba nazywa panika i to przez duże „P”.

Jest na to wszystko rada – trzeba ułożyć plan, a potem go wykonać!

To po pierwsze i najważniejsze, czyli będąc młodą lalkarką…

…zaczęłam przypominać sobie jak to było w pierwszych dniach w mojej szkole teatralnej. A było to dawno! Mimo to pamiętam dobrze pierwsze zajęcia z lalek z Panią Benią i z profesorem Janem Plewako, kiedy mogliśmy zobaczyć, jak po mistrzowsku animuje lalką. Niezapomniane chwile, kiedy po żmudnych i długich ćwiczeniach samej ręki można było wreszcie wziąć lalkę i „ożywić ją”. Co wtedy było najważniejsze… sprawić, aby kawałek drewna trzymany w dłoni przekazywał emocje: smutek, radość, strach… A teraz ja mam być tą osobą, która przekaże tę wiedzę innym. Odpowiedzialne zadanie i wcale nie czuję się pewnie w tej roli.

Najważniejsze, że na kilku kartkach udało mi się sporządzić szczegółowy plan warsztatów, według którego mam zamiar postępować. Składają się na niego: ćwiczenia z zajęć ze szkoły teatralnej, ćwiczenia z warsztatów z czeskim teatrem Continuo i kilka złotych myśli reżysera Piotra Tomaszuka z czasów, gdy miał w miarę równo pod sufitem. Chyba się uda.

Konfrontacja z zapaleńcami

Nadszedł ten dzień, kiedy mają się odbyć warsztaty. Od rana nieustająco jest przy mnie niechciany towarzysz – stres. Po perskim wieczorze dzień wcześniej i krótkiej nocy na tarasie nie czuję się na siłach, aby stawić czoła postawionemu przede mną zadaniu. Nawet pyszne śniadanie, przygotowane przez Mariam, nie jest w stanie mnie rozluźnić. Cały czas mam cień nadziei, że jednak warsztaty się nie odbędą…

Nagle pod dom podjeżdża samochód i Keyvan z uśmiechem zawiadamia mnie, że „możemy jechać i wszyscy już na Ciebie czekają”. Acha, wszyscy już na mnie czekają… Wyśmienicie! Chyba zaraz zemdleję ze strachu! Znacie ten ruch krtani, która z głośnym gulgnięciem przełyka ślinę?

Po kilkunastu minutach jestem w siedzibie fundacji, czyli w czymś w rodzaju namiotu cyrkowego w kształcie kwadratu. W środku jest duszno i nawet podmuch licznych wiatraczków jakoś nie poprawia sytuacji. Na miejscu jest kilkanaście osób, dziewczyny okutane w chusty i ubrane tak, jak nakazuje hidżab. Irańczycy przyglądają mi się ukradkiem, ale z zainteresowaniem. Są tu też Andrzej i Michał (Andrzej, z którym jestem w drodze i Michał, która na chwilę do nas dołączył). Bardzo chcieli być obecni na warsztatach, że niby chcą popstrykać fotki, popatrzeć na Iranki, a tak naprawdę pewnie chcieli się ze mnie ponabijać, więc powiedziałam im, że jeśli chcą tu być, muszą brać czynny udział w warsztatach (ja też będę mogła się z nich ponabijać). W ten oto sposób w polskim narodzie przybyło dwóch nowych lalkarzy: Andrzej Budnik i Michał Domański.

jedna z grup wykazała się największą kreatywnością, stworzyła bowiem lalkę, która ulegała coraz to nowym transformacjom. (fot. Andrzej Budnik)

jedna z grup wykazała się największą kreatywnością, stworzyła bowiem lalkę, która ulegała coraz to nowym transformacjom. (fot. Andrzej Budnik)

3-2-1-0 Zaczynamy!

Warsztaty zaczęły się standardowo – każdy się przedstawia. Zebrali się tu młodzi ludzie o różnych zawodach, z różnych środowisk, ale ich wspólnym mianownikiem jest to, że są amatorami teatru lalek. Zabrzmi to może pretensjonalnie, ale naprawdę czuję się tym faktem jakoś poruszona. Wszyscy ci ludzie zebrali się tu, bo chcą się dowiedzieć od polskiej lalkarki, jak się pracuje z lalką.

Pytaniom nurtującym moich „słuchaczy” nie ma końca i można by przesiedzieć kilka ładnych godzin tylko dyskutując o teatrze, ale czasu mamy mało, więc zabieramy się do roboty.

Zadaję im najprostsze, podstawowe ćwiczenia i efekt jest piorunujący. Widać, że każdy z nich w pełni koncentruje się na zadanym ćwiczeniu i angażuje się w nie w stu procentach. Żadnych głupich rozmów, „śmichów-chichów” i innych dekoncentrujących działań. Czy to perska wrażliwość na sztukę? Możliwe, że coś w tym jest. Ćwiczenia wykonują zbiorowo, dla oszczędności czasu i po to, żeby każdy mógł się skupić na sobie, a nie przejmować się, że inni patrzą.

Początkowo ściśle trzymam się misternie ułożonego planu, ale kiedy przechodzimy do ćwiczeń wymagających uruchomienia wyobraźni, rzucam mój zeszyt w kąt i do następnych ćwiczeń czerpię inspirację z moich warsztatowiczów. Po co mam sztywno trzymać się sztucznego planu, skoro zajęcia idą trochę w inną stronę…

Obserwuję ich, jak pełni zapału realizują kolejne zadania. Każdy z nich jest zupełnie inny i bardzo się to uwidacznia w ich teatralnych działaniach. Nie ma tu dobrych i złych aktorów, są tu zapaleńcy, którzy chłoną każdą sekundę tych warsztatów – amatorzy, czyli miłośnicy. Jestem zdumiona jak dobrze rozumieją moje intencje, mimo, że komunikacja jest trochę utrudniona, bo ja mówię po angielsku, a mój „asystent” tłumaczy to na farsi. Po ogólnych ćwiczeniach aktorskich, uczymy się tego, że sama dłoń może być lalką i pracujemy dość długo w ten sposób przed i za parawanem.

Najpiękniejszy moment warsztatów, który pokazał też, kto „załapał”, na czym to polega, a kto nie, nastąpił wtedy, gdy przyszło do pracy z lalkami w grupach trzyosobowych. Zadanie polega na tym, że każda grupka ma do dyspozycji duży arkusz papieru i ma z niego stworzyć jakąś lalkę, a potem wspólnie ją animować. Każda grupa stworzyła jakąś zadziwiającą formę, ale jedna z grup wykazała się największą kreatywnością, stworzyła bowiem lalkę, która ulegała coraz to nowym transformacjom. Ich wyobraźnia nie ma chyba końca i co chwilę staje przed nami inna postać… Śmiejemy się do rozpuku, aż tu nagle okazuje się, że pora warsztaty zakończyć, bo trwają już pięć godzin.

Kiedy ten czas zleciał? Chwilę jeszcze trwają luźne powarsztatowe rozmowy, ludzie pytają o możliwości wzięcia udziału w dłuższych kursach lalkarskich w Europie itd. Pytanie tylko, kto z nich będzie miał realną możliwość wyjazdu z Iranu… ale to temat na zupełnie osobny artykuł.

Epilog

Zmęczona i zadowolona ze smakiem zajadam domowy obiad, a potem cała czwórka, czyli Andrzej, Michał, Keyvan i ja udajemy się na popołudniową drzemkę na perskim dywanie. To był pracowity dzień dla nas wszystkich i każdy coś z niego wyniósł: Andrzej i Michał mają sporo zdjęć z warsztatów, Keyvan nagrał film i ma też ogólną radochę, a ja mam najwięcej – dowiedziałam się, że potrafię poprowadzić warsztaty lalkarskie z dorosłymi i sprawia mi to dużą radość.

Podróżowanie po świecie jest wielką przygodą, odwiedza się wiele ciekawych miejsc, spotyka się niezwykłych ludzi, ale najcenniejsze jest to, że można dowiedzieć się o sobie kilku nowych rzeczy. Tym razem dzięki grupce Irańczyków – amatorów teatru lalek przekonałam się, że nie jestem taka słaba jak mi się wydawało i jak mi się czasem wmawiało.

Alicja Rapsiewicz

Kocha góry i wszystko, co z nimi związane. Od 1 lipca 2009 roku w podróży dookoła świata - LosWiaheros.

Komentarze: 2

Pi 28 grudnia 2009 o 17:56

Swietnie opisane spotkanie, ma sie wrazenie osobistego w nim uczestniczenia :)

Odpowiedz

Tom 28 grudnia 2009 o 18:04

No brawo Alicjo, brawo! Nie znamy się osobiście ale chętnie bym w takich warsztatach przez Ciebie wziął udział, bo zawodowo bliskie mi to klimaty, a Twoje zaangażowanie i radość z pracy z ludźmi 10/10 sądząc po opisie i zdjęciach oraz filmikach na http://www.loswiaheros.pl gdzie też dotarłem!

pozdrowienia i powodzenia w podróży!
Tomek

Odpowiedz

Kliknij tutaj, aby anulować odpowiadanie.