W 2010 Michał Jasieński wraz z bratem był już na Spitsbergenie. Wtedy, w Longyearbyen, poznali Michała Jastrzębskiego, który przybył z Polski na Spitsbergen z wyprawą fotograficzną. W tym roku postanowili wrócić w tamte rejony razem.

Podczas planowania Torrell Expedition do składu dołączył jeszcze Marcin Klisz, kolega Michała, który brał już udział w wyprawach polarnych. Miał jeszcze jechać Michał Stoch, reprezentant kraju w skitouringu, niestety z powodów osobistych musiał zrezygnować.

– Czym się prywatnie zajmujecie i od jak dawna się znacie?

– Z Szymonem, moim bratem znamy się od urodzenia. Z Michałem – dwa lata. Z Marcinem od momentu powstania idei Torrell Expedition, czyli od października, natomiast Marcin i Michał znają się już dość długo.

Michał  jest leśnikiem, myśliwym i fotografem. Marcin jest także z wykształcenia leśnikiem, właśnie napisał doktorat. Pracuje naukowo w Instytucie Badań Leśnictwa. Szymon kończy studia na wydziale Budownictwa Lądowego. Ja natomiast pracuję jako asystent projektanta instalacji wentylacji i klimatyzacji przemysłowych.

Zdjęcie „Sprzeczka” otrzymało Grand Prix w 7 edycji Wielkiego Konkursu Fotograficznego National Geographic. (Fot. Michał Jastrzębski)

Zdjęcie „Sprzeczka” otrzymało Grand Prix w 7 edycji Wielkiego Konkursu Fotograficznego National Geographic. (Fot. Michał Jastrzębski)

– Któremu z Was zrodził się w głowie pomysł przejścia z Longyearbyen do Hornsundu?

– W zasadzie pierwszym, któremu przyszedł do głowy ten pomysł był Marek Pencarski. Zaprosił on mnie i Szymona na wyjazd w 2010 roku. Projektu nie ukończyliśmy ze względu na moją kontuzję. Zrobiliśmy połowę trasy, potem musieliśmy zawrócić. Dla mnie i Szymona oczywiste było, że wrócimy tam, by dokończyć sprawę. Michał Jastrzębski wcześniej zrobił już tę trasę na skuterze śnieżnym.

– Z jak dużym wyprzedzeniem czasowym zaczęliście organizować ekspedycję?

– W październiku ubiegłego roku powstał zarys planu, strona internetowa, logo, ustalone zostały data wyjazdu oraz wstępne pomysły kogo możemy prosić o wsparcie. Odbywało się to co prawda powoli, ale najważniejsze że zaczęliśmy działać. Obecnie organizacja wyjazdu pochłania kilka godzin dziennie. Są efekty, ale cieżko jest zdobyć sponsorów. 2 lata temu byłoby nam łatwiej: firmy miały więcej funduszy do przeznaczenia na takie cele. Wtedy nie byliśmy jednak tak nastawieni. Poprzedni wyjazd był organizowany bardziej „po harcersku”. Teraz chcieliśmy to zrobić bardziej profesjonalnie, a to niestety kosztuje.

Sponsoring traktujemy jako czystą umowę, formę współpracy. Przykładowo: za otrzymane materiały czy sprzęt, oferujemy np. wyniki testów sprzętu przeprowadzone w warunkach polarnych, zdjęcia z dostarczonym ekwipunkiem czy banerami przedstawiającymi logo firmy.

– Jak dużo formalności musieliście dopełnić i jak wyglądało Wasze przygotowanie od strony logistycznej?

– Spitsbergen podzielony jest na strefy. Żeby wyjść poza strefę 10, czyli okolice Longyearbyen, trzeba mieć pozwolenie od gubernatora. Procedura nie jest skomplikowana – dostaje się listę obowiązków jakie trzeba wykonać i rzeczy, które trzeba zabrać. Sposób, w jaki się wypełni zadania i jak się zaprezentuje w korespondencji oraz później na miejscu, decydują o otrzymaniu pozwolenia.

Na liście rzeczy do zabrania jest m. in. broń na niedźwiedzie, pistolet sygnalizacyjny, telefon satelitarny, gps, radioboja, wykupione ubezpiecznie pokrywające koszty ratunkowe. Poza tym pozwolenie na broń, jeśli chce się ją wypożyczyć na miejscu. W przypadku posiadania własnej wymagana jest europejska karta broni. My zabieramy własną broń.

Decyzja gubernatora w dużej mierze zależy od naszego przygotownia. Jak coś mu się nie spodoba to powie „ma pan wszystko, ale ja nie wiem czy potrafi pan strzelać, wygląda pan raczej na turystę”. Chodzi o to, że oni nie chcą za 3 dni lecieć śmigłowcem ratunkowym po niewprawnego „polarnika”. Rozumiemy to doskonale. Liczba ludzi ubiegających się o pozwolenie jest coraz większa, więc coraz trudniej je dostać.

– Jak wygląda Wasze przygotowanie od strony logistycznej?

– Na samym początku rozważaliśmy wynajęcie cargo. Ale w końcu zdecydowaliśmy, że lecimy po prostu SAS-em. Nie przewidujemy nadbagażu, który musiałby zostać wysłany cargo.

– Jaki macie limit wagowy bagażu?

– W limicie mamy dwa główne bagaże, każdy po 23 kg, plus podręczny, czyli 10 kg. Razem daje to 56kg na osobę. Plus narty. Ile tego bedziemy mieli – tego nie wiem. Podejrzewam, że skończy się na tym, że wykupimy nadbagaż. Powinno się udać uniknąć cargo. Współpraca logistyczna z SASem nie jest bez znaczenia.

– A jak z jedzeniem? Głównie liofilizaty?

– Tak. Podstawa pożywnienia to lifilizat, a rano obfita owsianka z kaszką, płatkami, kandyzowanymi owocami i orzechami.

– Wszytko będziecie ciągnąć na pulkach?

– Tak, większość na pulki, reszta w plecaki.

– Ile par sanek zabieracie?

– Cztery. Każdy będzie ciągnął jedną. Podczas poprzedniego wyjazdu zabraliśmy 2 razy mniej. Ważyły ok. 60 kg sztuka. Każdy ciągnął je przez godzinę, po czym zmienialiśmy się. Początkowo na twardych holach, potem zrobiliśmy długie linki i ciągnęliśmy je we dwóch. W tym roku każdy ma własne, mniej obciążone sanki, plus plecak. To, czy będziemy korzystać z linek czy twardoholi, wyjdzie w praniu. Myślę, że raczej z linek, bo zjazdy są krótkie. Większa ilość pulek powinna ułatwić nam sprawę.

– Jakie macie inne cele, oprócz pokonania tej drogi?

– Celem nas wszystkich jest przejście tej trasy. Nie gonienie, raczej delektowanie sie wyprawą. Jedziemy w 80-lecie pierwszych wypraw polskich polarników. Chcemy powiedzieć i pokazać ludziom, że na Spitsbergenie jest lodowiec Zawadzkiego, lodowiec Polaków i dziesiątki oficjalnych polskich nazw. Nikt o tym nie wie, oprócz ludzi którzy tam byli, lub którzy szukają takich informacji. Chcemy o tym mówić, bo uważamy, że jako Polacy mamy się czym pochwalić. Fajnie jak swoim wyjazdem można przybliżyć coś innym, pokazać, podzielić się czymś, chociażby doświadczeniem, by tym kolejnym było łatwiej.

Dlatego dużo mówimy o obecności Polaków na Spitsbergenie w latach 30tych, dlatego dużo mówimy o sprzęcie. Niech wszyscy z tego korzystają na przyszłość, tak jak i my korzystaliśmy z doświadczen poprzedników podczas tych przygotowań. Dobrze wiemy jakie to ułatwienie.

Dodatkowo ja i mój brat chcemy skończyć to, co zaczęliśmy. Dojsć, wrócić i powiedzieć – udało się. Chcemy też zrobić zdjęcia i nakrecić jakiś ‘filmik’. Michał Jastrzębski jest profesjonalistą, więc na jego fotki czekamy z niecierpliwością.

Piotr Horzela

Leśnik z urodzenia i wykształcenia. Podróżuje, notuje, dokumentuje fotograficznie. Gdy jest w Polsce żyje opowiadaniem o podróżach. Więcej na: pH on Tour.

Komentarze: Bądź pierwsza/y