Renata i Mariusz zostawili na jakiś czas pracę, kupili bilety RTW i eleganckie nosidełko, wzięli dwuletnią Martę i ruszyli w podróż dookoła świata. W drodze (a raczej W Pogoni Za Szczęściem) są od maja br.

– Na swoim blogu napisaliście, że ruszacie w podróż, „bo jesteśmy zbyt nienormalni aby funkcjonować w tym normalnym kraju”. Na prawdę sądzicie, że Polska jest normalna? :)

– Można by rzec – jaki koń jest każdy widzi :). A tak serio to przewrotne sformułowanie powstało w momencie kiedy zaczęliśmy “sprzedawać” wiadomość o wyjeździe wszystkim wokół. Przyznać trzeba, że spodziewaliśmy się różnych reakcji – ale tak dużego “niezrozumienia”, wręcz szoku nawet w najbardziej odjechanym scenariuszu nie przewidzieliśmy.

To, że rodzice mieli obawy zupełnie nas nie dziwiło (choć i tak zachowali zimną krew :) ), ale to że tak wielu ludzi stawia na pierwszym miejscu nowy samochód, budowę domu, pchanie w skarpetę i wszystkie te przyziemne sprawy nie przypuszczaliśmy. Oczywiście zdecydowana większość była jak najbardziej za i dopingowali nas od początku, przyznając, że nie mają odwagi ale miło wiedzieć, że ktoś im podobny porywa się na takie przedsięwzięcie. Na dodatek ten ktoś to człowiek z krwi i kości a nie jakiś “wirtualny” podróżnik – którego zna się tylko z jego relacji w internecie czy telewizji.

Kwestia bycia normalnym lub nie to bardzo subiektywna ocena. Jeśli taka rzeczywistość jakiej doświadcza się każdego dnia w Polsce jest normą – to my się w niej nie mieścimy :)

– To teraz tak na poważnie – to skąd pomysł, żeby zostawić wszystko i ruszyć w drogę? W dodatku z małym dzieckiem?

– Nie trudno o takie pomysły jak się całe dzieciństwo czytało Szklarskiego, oglądało Halika, a na ścianie zamiast plakatów Limahla miało mapę świata. Jedyna trudność polegała na zgraniu pewnych elementów w czasie tak aby można było wyjechać. Pamiętać trzeba, że dziecko to nie kolejna para gaci wrzucona do plecaka, jest też masa zobowiązań jakie człowiekowi się gromadzą przez lata bycia tu a nie tam. Tak czy inaczej zdecydowanej większości z nich udało nam się pozbyć :)

Jeśli jesteś rodziną to takie rzeczy – mające bardzo duży wpływ na wspólne życie – robi się razem. Nie wyobrażamy sobie podróży w innym składzie – przynajmniej nie w tak długim okresie czasu. Dziecko zmienia się tak szybko, że szkoda stracić ten czas. Jest to także prezent dla nas wszystkich bo mamy wreszcie czas dla siebie. Marta nie widzi ojca przez pół godziny rano I dwie wieczorem, jak to było jeszcze niedawno – ale może po nim skakać przez cały dzień :)

Mamy też nadzieję, że wpłynie to na jej ukształtowanie. Co do wspomnień nie mamy złudzeń, że jakieś pozostaną poza tymi, które uda się przemycić w postaci opowieści, naszego bloga i albumów ze zdjęciami. Ale ponieważ taki mały człowiek jest jak gąbka – dobrze aby nasiąkał tymi wszystkimi zapachami, kolorami, smakami i językami tego świata. Żeby było dla niego normalne bawienie się w piaskownicy z dzieciakami o różnych kolorach skóry, w jarmułkach itd, bez wpatrywania się w nich jak w postacie z kosmosu.

– Jak w ogóle podróżuje się z dwuletnim brzdącem?

– Nie jest lekko :)

Najgorszy był początek czyli Meksyk. Kolosalna zmiana wszystkiego co nas otaczało, łącznie z klimatem, jedzeniem, strefami czasowymi i naszymi przyzwyczajeniami z bądź co bądź wygodnego życia w Polsce. Teraz wspominamy ten czas z uśmiechem na twarzy. I chętnie byśmy tam wrócili.

Podróż z dzieckiem wymaga dość sporej organizacji I uporządkowania – mniej jest miejsca na improwizację i szaleństwa. No i tempo podróży musi być mniejsze. Dobrze jest zostać choć na parę dni w każdym miejscu. Skakanie przez miesiąc z hostelu do hostelu osobiście odradzamy. Musi być równouprawnienie w zespole. To że ten mały człowiek ma dwa czy trzy lata nie oznacza, że nie ma swoich potrzeb. Muszą więc być przerwy na oglądanie mrówek, wdrapywanie się na skały czy po prostu pójście na plac zabaw :) Zrozumienie tych zasad i ich respektowanie skutkuje posiadaniem niesamowicie lojalnego członka zespołu :)

– Za Wami Meksyk, Stany Zjednoczone i Kanada. Chciałbym żebyście wymienili trzy miejsca/rzeczy, które zrobiły na Was do tej pory największe wrażenie.

– Najważniejsze spostrzeżenie – Świat jest pełen Dobrych Ludzi – wielokrotnie się o tym przekonaliśmy, to chyba najfajniejsza lekcja wyniesiona z tego wyjazdu.

Jeśli chodzi o miejsca to absolutnym numero uno naszej dotychczasowej podróży był stan Utah w Stanach Zjednoczonych. Trudno znaleźć gdzie indziej równie niesamowite widoki (choć nasze poszukiwania trwają). Ogrom wszystkiego co nas tam otacza może być trudny do zniesienia dla agrofobów :)

Inne miejsca może i mniej spektakularne – ale równie mocno zapadające w pamięci – na pewno Guanajuato – to taka nasza miłość od pierwszego wejrzenia. Pełne miłych, uśmiechnętych ludzi, muzyki, tańca i przede wszystkim jedno z tych miejsc gdzie człowiek chce się zgubić w gmatwaninie uliczek, odkrywać na każdym rogu coś nowego.

– I druga część pytania. Gdyby ktoś podążył Waszym szlakiem – co spokojnie możecie odradzić? Na co nie warto marnować czasu i pieniędzy?

– Las Vegas – wielkie NIC. Drugie takie NIC to Los Angeles, które tym razem sobie darowaliśmy. Rio de Janeiro – to cudowne miejsce, ale niestety nie nadaje się do podróżowania po nim z małym dzieckiem. Alaska – piękna i dzika jednak kosmicznie droga i mocno kapryśna jeśli chodzi o pogodę. Absolutnie nie żałujemy pobytu tam – ale chyba są przyjemniejsze sposoby wydania tej kasy :)

– Kilka dni temu wynajęliście mieszkanie w Buenos Aires? Co zatrzymało Was w Argentynie?

– W Argentynie będziemy około dwóch miesięcy – z tego miesiąc w Buenos Aires – gdzie uczymy się hiszpańskiego. Dlaczego akurat tu? Bo tęsknimy za Europą? Tak serio to chcieliśmy zobaczyć na własne oczy jakie ono jest – bo z wieloma rozbieżnymi opiniami się spotkaliśmy.

Ponadto Buenos Aires jest niezłą bazą wypadową do kilku miejsc, na których nam zależy (Urugwaj, Iguazu). Aby ten czas najlepiej wykorzystać na ten miesiąc wynajęliśmy mieszkanie (dość popularne tutaj są wynajmy krótkoterminowe) i za cenę hostelu mamy swoje własne M. Mieszkamy wśród Argentyńczyków więc łatwiej nam wsiąknąć to miasto.

Bardzo istotna dla nas jest możliwość uczenia się hiszpańskiego w domu. Jest nieco drożej niż w szkole – ale zdecydowanie bardziej wydajnie (mała grupa nastawiona na współzawodnictwo :)). I nie ma problemu z Martą, bo cały czas jest nami. Przy opcji szkolnej dla dwóch osób – które nie mogą uczestniczyć w zajęciach w tym samym czasie, praktycznie nie pozostaje nic czasu na resztę życia. Każde z nas musiałoby spędzić 5 godzin w szkole – a kiedy spać, jeść i wino pić?

Pod względem edukacyjnym Argentyna ma jednak wadę – Porteńos (mieszkańcy stolicy) mówią swoim trochę dziwacznym językiem. I reszta hiszpańsko-języcznych się z nich śmieje. Trudno – coś za coś.

– Co planujecie po tym krótkim odpoczynku?

– Kolejne plany są w trakcie modyfikacji. Na pewno Chile i Boliwia (ta ostatnia jednoosobowo – ze względu na wysokości), później przez Wyspę Wielkanocną chcemy dostać się na Tahiti, a jeszcze później czekają na nas Nowa Zelandia i Australia. Rozważamy delikatne skrócenie tych dwóch ostatnich krajów (miało być po dwa miesiące) na korzyść dodatkowego miesiąca w Ameryce Południowej lub w Azji.

– Podróż dookoła świata wydaje się sporym wyzwaniem. Mieliście wcześniej jakieś doświadczenia w podróżowaniu?

– Jakieś mieliśmy :). Tyle, że zupełnie nieporównywalne do tego co robimy teraz.

Pomijając Polskę, która jest kapitalna turystycznie (!!!), to swego czasu objechaliśmy całą Rumunię dookoła. Innym razem przejechaliśmy kawał Bałkanów (Chorwacja, Bośnia i Czarnogóra), a ostatnio kręciliśmy się po północno-zachodniej Francji (Bretania i Normandia). No i ja zaliczyłem jakiś męski wyjazd do Stanów, gdzie przez blisko trzy tygodnie włóczyliśmy się po południowym zachodzie.

Parę razy popełniliśmy też jakieś wyjazdy zorganizowane – ale z reguły sprowadzało się to do zakwaterowania i przelotu – później braliśmy auto i tyle nas widzieli :). Dwa razy zaliczyliśmy też olinkluziwa w Turcji (pierwszy i ostatni) :).

– To jeszcze na zakończenie powiedz jak przygotowywaliście się do wyjazdu? Ile czasu Wam to zajęło i jakie były największe trudności w planowaniu podróży?

– Decyzja zapadła w kwietniu 2009, w maju mieliśmy bilety i został nam rok na dogranie wszystkiego. Ten pierwszy miesiąc – między decyzją a kupnem biletu – potrzebny był na wymyślenie sobie czego chcemy i na nakreślenie zarysu trasy oraz zweryfikowania ofert agentów sprzedających bilety RTW. Później wrzuciliśmy na luz :).

A tak serio to doszły szczepienia, kompletowanie wiedzy i ciężka praca. Później trochę stresu z uświadamianiem rodziny i proszeniem o urlop bezpłatny. Największa trudność to chyba samo czekanie na moment wyjazdu – z jednej strony masz trochę pietra, z drugiej nie możesz się doczekać. Z racji wykonywanych zawodów (Renata – architekt, a ja – project manager) planowanie mamy we krwi wiec nie było tak źle.

Co prawda były nieoczekiwane zwroty akcji, jak po wizycie Renaty u nawiedzonej lekarki chorób tropikalnych w Stacji Epidemiologicznej w Warszawie, która to roztoczyła przed nią makabryczne wizje zakończenia tej podróży jak tylko usłyszała, że będziemy w Ameryce Południowej. Tłumaczenia, że to tylko Argentyna i Chile, na nic się nie zdały. Miały nas zaatakować dziwne robaczki (nie potrafiła podać ich nazwy), których ukąszenia są bezobjawowe a po roku się pada jak mucha od muchozolu…

Na szczęście inny lekarz – już poważny człowiek – na spokojnie przeanalizował naszą trasę i rozwiał wątpliwości na tyle skutecznie, że jesteśmy teraz w Argentynie.

Podróż Renaty, Marty i Mariusza „na żywo” możecie śledzić na blogu: W Pogoni Za Szczęściem.

Grzegorz Król

Ostatnio jeździł motocyklem po Bałkanach, ale nic o tym nie napisał. Robi Peron4 i bardzo lubi podróże.

Komentarze: Bądź pierwsza/y