Zwiedzanie Północnej Europy nie musi być wcale bardzo drogie. W trakcie półtoramiesięcznej wyprawy zwiedziliśmy osiem krajów, przemierzając 11 tys. km i tracąc ponad 6 tys. zł. Wszystko to w towarzystwie małego, niespełna trzyletniego turysty.

Po wjechaniu na teren Litwy i obowiązkowych punktach zwiedzania każdej wycieczki, zatrzymujemy się w Połądze – pięknym kurorcie nad Bałtykiem. Kwatery prywatne nie są drogie i płacimy 50 zł za pokój.

Po kilku dniach ruszamy dalej. Na Łotwie jest znacznie drożej, o czym szybko przekonujemy się szukając kempingu. Ceny niemal skandynawskie i wydaje się, że kryzys nie ma na nie wpływu. Na Łotwie zwiedzamy kilka miejsc związanych z historią naszego kraju oraz po raz kolejny Rygę.

Następnie jedziemy do Estonii. Zwiedzanie zaczynamy od Parnawy, skromnego miasta nad Bałtykiem. Parnawa przez 60 lat leżała w granicach Rzeczypospolitej będąc najdalej na północ wysuniętym miastem wojewódzkim. Wreszcie docieramy do najpiękniejszego miasta nad Bałtykiem – Tallina. Stare miasto robi wrażenie. Pierwszego dnia pobytu w Tallinie, kupujemy bilety do Helsinek (280 zł za samochód i trzy osoby). W porcie niespodzianka, wśród kilku innych, dostrzegamy żaglowiec ze Szczecina „Fryderyk Chopin”, który zwiedzamy wraz z tłumem turystów. Korzystając ze słonecznej pogody, wygrzewamy się na miejskiej plaży. Trzeciego dnia od rana pada deszcz. Na szczęście najbliższe cztery godziny spędzamy na promie.

Helsinki poznajemy głównie z okien samochodu. Następnie udajemy się do Turku, a stamtąd do Nantali – małego uroczego miasteczka nad Bałtykiem. W dalszą podróż kierujemy się na północ wzdłuż Zatoki Botnickiej zatrzymując się, w co ciekawszych miejscach. W końcu docieramy do Rovaniemi, miasta przez które przebiega koło podbiegunowe i gdzie mieszka Święty Mikołaj. Ku naszemu zaskoczeniu jest bardzo gorąco i większość czasu spędzamy na miejskim kąpielisku. Odwiedzamy wreszcie Świętego Mikołaja i wyruszamy na daleką północ.

Zaraz za Rovaniemi pojawiają się pierwsze renifery, które pasąc się przy drodze stanowią duże zagrożenie dla kierowców. Wymaga to zdwojenia czujności i ograniczenia prędkości, gdyż każdy zakręt może skrywać niespodziankę. Po drodze mijamy tablicę „Murmańsk 300 km”. Żałujemy, że nie ma między naszymi krajami ruchu bezwizowego. Przypomnienie trudności i kosztów związanych z wizami rosyjskimi skutecznie nas odstraszyło od ponownego ich załatwiania jeszcze w kraju. Cały czas mamy piękną słoneczną pogodę. Jedynie wieczorami przy rozbijaniu namiotu musimy walczyć z tabunami komarów. Drzewa stają się coraz mniejsze, a roślinność uboższa. Jesteśmy w północnej Laponii.

Po dotarciu do Norwegii w miejscowości Karasjok oglądamy z zewnątrz budynek parlamentu Saamów (Lapończyków) uroczyście otwarty w 1989 r. Saamowie to pierwotni mieszkańcy tych terenów. Parlamentarne zgromadzenie Saamów uzyskuje stopniowo coraz większą autonomię. Saamowie mieszkają w Norwegii, co najmniej od 8 tys. lat, a terytorium zajmowane przez nich w Norwegii, Finlandii, Szwecji i Rosji zajmuje obszar około 400 000 km ². Ich liczbę szacuje się jedynie na 70 tys. z tego w Norwegii żyje 45 tys., głównie w Finnmarku najbardziej odludnym okręgu Norwegii. Podróżując po tych terenach możemy przez dziesiątki kilometrów nie zobaczyć żadnego domu. Wrażenie pustki jest tutaj spotęgowane wydarzeniami z II wojny światowej. Wtedy to właśnie wycofujący się Niemcy stosowali taktykę spalonej ziemi, czego ślady widoczne są do dnia dzisiejszego.

Finnmark leży na tej samej szerokości geograficznej, co Syberia, ale ciepły Prąd Zatokowy sprawia, że porty nie zamarzają tu nawet w zimie. W głębi lądu temperatura może spaść nawet do – 50º C, podczas gdy latem może osiągnąć ponad 30º C. Do tych skrajności należy dodać niezachodzące słońce od połowy maja do końca lipca oraz nieprzeniknioną ciemność panującą przez trzy miesiące począwszy od listopada.

Przylądek Północny (Nordkapp) – cel turystycznych pielgrzymek. (Fot. Andrzej Juda)

Zbliżamy się do wyspy Mageroi, na której znajduje się Przylądek Północny (Nordkapp). Choć rzeczywisty kraniec kontynentalnej Europy stanowi przylądek Nordkyn położony kilkadziesiąt km dalej to Nordkapp stał się celem turystycznych pielgrzymek. Na wyspę dostajemy się tunelem, za który opłatę uiszcza się również w drodze powrotnej. Po dotarciu na kraniec Europy czeka nas kolejna opłata.

Na samym Nordkappie zaskakuje nas silny, porywisty wiatr i zimno. Ubieramy na siebie wszystko, co mamy. Zbliżając się do symbolu Przylądka Północnego tzw. Słupa Południa (metalowego globusa), położonego na wysokiej pionowej skale, zauważamy poprawę pogody. Mgła rozstępuje się, ukazując bajeczne widoki na morze i pionowe skały. Na szczęście udaje się zrobić pamiątkowe zdjęcia bo po kilkunastu minutach słońce na powrót zachodzi mgłą. Zwiedzamy wyspę podziwiając jedyny w Europie arktyczny krajobraz. Na wyspie jest jedynie małe miasteczko i dwie wioski. Nie zapomnę widoku małego chłopca, który korzystając z letniej temperatury chodził w krótkich spodenkach i koszulce, podczas gdy ja byłem ubrany w polar oraz kurtkę. W końcu to jego letnie wakacje.

Kilkadziesiąt kilometrów bardziej na południe znowu jest dość ciepło. Noclegi spędzamy pod namiotem wybierając najpiękniejsze zakątki wybrzeża. W Norwegii można spać pod namiotem w każdym miejscu, które oddalone jest od najbliższych zabudowań, co najmniej 200 metrów. Po drodze w miejscowości Alto oglądamy ryty skalne sprzed 6 000 tys. lat.

Kolejnym celem naszej wyprawy są Lofoty, najpiękniejsze wyspy w Północnej Europie. Przemieszczanie się między wyspami nie nastręcza trudności, gdyż większość jest połączonych bezpłatnymi mostami lub tunelami. Spędzamy tu kilka dni zwiedzając urocze wioski i odpoczywając na piaszczystych plażach jednej z wysp. Trudno uwierzyć, że to Arktyka. Większość rybackich wiosek położona jest po osłoniętej stronie Lofotów, dlatego jest tam ciepło i bezwietrznie.

Opuszczając wyspy udajemy się do Narviku, gdzie próbujemy odnaleźć cmentarz polskich żołnierzy z okresu II wojny światowej. Okazuje się, że nasi żołnierze pochowani są w większości nie na głównym cmentarzu, ale na mniejszym położonym kilka km za Narvikiem. W trakcie poszukiwań spotykamy młodych Norwegów, którzy nie mają pojęcia o tym, że Polacy pochowani są na cmentarzu znajdującym się w ich miejscowości. Dobrze, że przynajmniej Polacy o tym pamiętają, czego świadectwa zobaczyliśmy na miejscu. Warto również pamiętać o załodze polskiego niszczyciela „Grom” zatopionego w czasie walk o Narwik. Przypomina o tym pomnik położony w pobliżu fiordu. Sam Narvik jest nieciekawym, pozbawionym charakteru miastem.

Jadąc do Szwecji droga wspina się wysoko na urokliwy płaskowyż z licznymi jeziorami. Następnie kierujemy się na południe Szwecji przekraczając po raz kolejny koło podbiegunowe. Lasy ustępują miejsca coraz gęstszej zabudowie. Jadąc wzdłuż Zatoki Botnickiej, po kilku dniach zwiedzania, docieramy do Uppsali – dawnej stolicy Szwecji oraz do Sztokholmu. Patrząc z naszej perspektywy po raz kolejny przekonujemy się o wysokich kosztach tutejszego życia. Za trzy bilety na przejazd metrem z kempingu do centrum Sztokholmu i z powrotem płacimy w przeliczeniu około 100 zł. Przez wiele lat Szwecja należała do czołówki najbogatszych państw Europy i ma to odzwierciedlenie w cenach. Tak samo zresztą jak w innych państwach skandynawskich. Warto jednak przypomnieć, że jeszcze w 1900 r. należała do jednego z najbiedniejszych państw Europy. Może i nam się uda…

Dalszym celem naszej wyprawy jest wyspa Olandia, na której zwiedzamy liczne pozostałości po Wikingach (Waregach). Po drodze mijamy Kanał Gotajski łączący Sztokholm z Morzem Północnym, oraz w pobliżu miejscowości Kivik jeden z najbardziej zagadkowych zabytków prehistorycznych w Szwecji – Bredaror. Znajdują się tam tajemnicze znaki na płytach nagrobnych, których naukowcy nie są w stanie odczytać. Według jednej z teorii, w miejscu tym istniała 1200 lat p.n.e. fenicka kolonia.

Zwiedzając kolejne miejsca przemieszczamy się coraz dalej na południe docierając do Malmo, skąd 16 km płatną przeprawą tunelowo-mostową dostajemy się do Kopenhagi, a stamtąd do Odense, miasta Hansa Chrystiana Andersena. Następnym punktem naszej wyprawy było najstarsze miasto w krajach nordyckich, założone w VII w. Ribe. Obecnie jest to zapełnione turystami małe urocze miasteczko z brukowanymi ulicami.

Na obrzeżach miasta zbudowano rewelacyjny mini skansen odtwarzający czasy Wikingów. Wszystko ma imitować dawne czasy. Można wchodzić do domów zapoznając się z ich wyposażeniem i obserwować statystów przebranych w stroje z epoki, którzy nie zwracając uwagi na turystów zajmują się swoim gospodarstwem. Na zakończenie naszego pobytu w Danii udajemy się na największą duńską wyspę na morzu Północnym – Rome. Wyspa jest połączona mostem ze stałym lądem. Ciekawostką są niezmiernie szerokie piaszczyste plaże, po których można jeździć samochodem.

Zaraz po przekroczeniu granicy duńsko – niemieckiej udajemy się do najbliższego supermarketu. Nagle wszystko wydaje się tanie. Czujemy się jak w Polsce. Jeszcze kilkanaście lat temu byłoby to nie do pomyślenia. W trakcie przejazdu przez Niemcy zwiedzamy Lubekę oraz Rugię. Miasteczka wschodnich Niemiec mijamy z mieszanymi uczuciami widząc pozostawione pomniki z czasów komunizmu. Przez Uznam docieramy do Świnoujścia, a stamtąd już niedaleko…by zamknąć pętlę podróży w Rzeszowie.

Andrzej Juda

Prawnik i historyk. Doktorant historii. Z zamiłowania podróżnik.

Komentarze: 2

Karo... 1 czerwca 2010 o 8:48

Dzięki za cynk o tym skasenie Wikingów w Ribe.
Poza tym piękna wycieczka :)

Odpowiedz

Autor 15 czerwca 2010 o 8:10

Jeżeli ktoś chciałby uzyskać więcej informacji praktycznych z tej podróży np. jak zmniejszyć koszty wyjazdu to podaje swój adres: szkottt@poczta.onet.pl
Jeżeli chodzi o osobę podpisującą się Karo… to mogę jej podać więcej cennych informacji o tym skansenie wiążących się również ze zmniejszeniem kosztów.
Andrzej

Odpowiedz