Niegdyś bywałam w Trieście. Podobnie jak Rilke, Winckelmann, Joyce. Triest ma sobie pociągającą mieszankę różnych cywilizacji, jest jak miasto na rozdrożu, które z każdej zmiany wysnuło coś wyjątkowego.

Najbardziej do niego pasował twór państwowy z lat 1947-1954 kiedy był Wolnym Terytorium.

Trochę Austrii, trochę Włoch

W tej chwili Triest przynależy do Włoch, jest niewielkim pasem wciśniętym między już bałkańskie wybrzeże Adriatyku, a Słowenię. Przeszłość pogmatwała jego historię tak, że mieszkańcy wyrzucają latem śmieci tylko wieczorem, bo w nocy jest chłodniej, odpadki nie gniją i mniej śmierdzą, a co rano zabiera je śmieciarka. Do tego pojemniki na śmieci są zamykane i nie trzeba brudzić rąk, by ukazała się zawartość, gdyż klapy otwiera się wahadłem napędzanym nogą. Ten porządek, jak również czyste ulice, dystans mieszkańców, asymetryczny, ale konsekwentny plan ulic i dopasowane do niego budynki z rogami pod kątem ostrym to pozostałość czasów Austro-Węgier. Nie było to jednak jedno z wielu mało znaczących miast, gdyż po spojrzeniu na mapę okazuje się, iż Triest był jedynym portem przemysłowym mocarstwa Austro-Węgierskiego.

Nie brakuje jednak Triestowi cech włoskich, choć do Włoch został przyłączony dopiero w 1954 roku. Przede wszystkim jest to kawa. W mieście znajdują się fabryki dwóch rozpoznawalnych na świecie marek – Illy oraz Hausbrandt. Filiżankę wyśmienitego espresso z prawdziwej maszyny ciśnieniowej, a nie jakiegoś tam ekspresu przelewowego, można zamówić wszędzie, od kawiarni (co jest naturalne) po kioski (co już wydaje się być luksusem). Warto pamiętać, iż kawa wypita przy barze, na stojąco jest tańsza o około euro od tej wypitej przy stoliku.

Z włoskich zwyczajów zakorzeniło się tu bezprecedensowe lenistwo. Sklepy, urzędy, instytucje otwierane są na parę godzin rano i po południu. W sumie z pewnością nie składającą się na liczbę ośmiu, raczej zbliżającą się do pięciu. Bardzo często w trakcie tych niewielu godzin drzwi są jednak zamknięte i widnieje na nich kartka 5 minuti, pauza cafe.

Triesteńczycy czują odrębność swojego miasta od regionu Friuli Wenecja Julijska, do którego administracyjnie Triest należy. Chcąc wykonać miły gest w sklepie, odchodząc od kasy, rzuciłam friulskie mandi zamiast ciao. Zostałam pouczona, iż jesteśmy w Trieście i tu się w dialekcie z Wenecji Julijskiej nie mówi.

Aktywnie i syto

Choć Triest położony jest nad morzem, ulice bardzo szybko zaczynają biec ku górze, te prostopadłe do morza przypominają skocznie narciarskie, a spacer nimi to morderczy wysiłek. Triest to jedno z niewielu włoskich miast, gdzie używanie roweru może zostać uznane za szaleństwo. Ma to jednak bardzo dobre strony, nad miastem znajduje się Napoleonica, czyli królestwo dla wspinaczy.

Latem, rano, gdy skały jeszcze nie nagrzały się od południowego słońca (niestety ekspozycja większości przejść jest właśnie południowa, więc w słoneczne dni wspinać się można od świtu do 11), można się wspinać, by trudy wysiłku fizycznego zostały wynagrodzone nad talerzem smakowitego pranzo, na które najlepiej wybrać spaghetti con vongole (z owocami morza) lub gnocchi tartufati (kluski z pastą truflową).

Później udać się można na Barcolę, czyli lokalną plażę. Nie uświadczy się na niej piasku, jedynie betonowe płyty, ale czas można umilić chłodnymi napojami – specjalnością Północy Włoch niewątpliwie są szprycery – aperol (aperol, prosecco, woda sodowa, bardziej wytrawny) lub bianco (białe wino, prosecco, woda sodowa, bardziej orzeźwiający).

Triest jest małym miastem, być może są tu kluby, ja nigdy do żadnego nie trafiłam. Najbardziej popularną formą spędzania wieczoru jest stanie przed barem z drinkiem na ulicy, gdzie wystawiane są stoły. Można poznać mnóstwo ciekawych ludzi, wszyscy są bardzo otwarci na nowe twarze.

W porze przedkolacyjnej (czyli we Włoszech do 21) do każdego napoju alkoholowego podawane są przekąski wliczone w cenę. Najbardziej popularne bary znajdują na placu della Borsa, który co noc zapełnia się setkami młodych ludzi. Jeśli nie jest się fanem barów, a towarzystwo, w którym się znajdujemy nie wymaga dodatkowych osób, można wspiąć się na wzgórze San Giusto lub po prostu posiedzieć na urokliwym Molo Audace z butelką własnego trunku.

Jednak Triest nie oferuje jedynie uciech gastronomiczno-alkoholowych. Wszak kiedyś triesteńskie kawiarnie wypełnione były elitą intelektualną Europy, co odcisnęło się również w muzeach, zamkach, pomnikach.

Muzea

Numerem jeden w Trieście jest z pewnością Muzeum Revoltella, położone niedaleko portu przemysłowego. Jest ono jednym ze starszych muzeów w mieście, w latach 50. zostało przeorganizowane przez wirtuoza architektury muzealnej Carlo Scarpę. Pierwsze piętra zachowały wygląd domu i kolekcję z XIX wieku, natomiast wyższe kondygnacje to ascetyczna wariacja ekspozycji rzeźb i obrazów zaprojektowana przez Scarpę z dziełami sztuki, zarówno Włoch, jak i świata. Całość wieńczy taras na dachu, z którego rozpościera się zapierający dech widok na miasto, port i morze.

Drugim wartym odwiedzenia muzeum jest przybytek archeologii, znajdujący się na wzgórzu San Giusto, które samo w sobie jest ciekawym miejscem z pozostałościami z okresu rzymskiego i oczywiście piękną panoramą. Budynek muzeum poprzedzony jest ogrodem, gdzie niestety w nieładzie leżą rzeźby i elementy architektoniczne. W środku zapoznać się można zarówno z historią Triestu, jak i ekspedycji archeologicznych organizowanych przez Triesteński Uniwersytet.

Schodząc ze wzgórza San Giusto koniecznie należy przyjrzeć się teatrowi rzymskiemu, w pobliżu którego głód zaspokoi pizza serwowana w restauracji Copacabana. Deser można zjeść w Gelato Marco po drugiej stronie ulicy, gdzie ojciec z synem własnoręcznie wyrabiają lody o przeróżnych smakach.

Dla zainteresowanych tematyką judaistyczną, koniecznym punktem jest odwiedzenie obozu koncentracyjnego Risiera di San Saba, w którym obecnie znajduje się muzeum upamiętniające historię Żydów w regionie. W centrum Triestu znajduje się synagoga, otwarta dla zwiedzających jedynie w niedziele i wtorki.

Spójrz na morze i poczuj wiatr

W bliskiej okolicy Triestu znajduje się mnóstwo atrakcji, do których szczęśliwie dojechać można autobusem miejskim kupując normalny bilet jednorazowy. Warto jednak za każdym razem zaopatrzyć się w kanapki i coś do picia, gdyż nie wszędzie będą sklepy. We włoskich supermarketach codziennie pojawiają się świeże kanapki z lokalnymi szynkami i serami, jest to jedno z najlepszych rozwiązań przekąskowych na wycieczki lub plażę.

Obowiązkowym punktem, który trzeba odwiedzić jest Zamek Miramare z dużym parkiem. Kwadransami można tu spacerować, podziwiać drzewa i kwiaty, obserwować ptaki, morze czy czytać na ławce. Zarówno zamek, jak i park, zostały zbudowane przez arcyksięcia Ferdynanda Maksymialna Habsburga, późniejszego władcę Meksyku. W zamku znajduje się muzeum historyczne upamiętniające fundatora oraz historię obiektu. Budowla jest swego rodzaju hybrydą, ma w sobie elementy zarówno gotyckie, jak i renesansowe.

Nie co dalej od Triestu, ale wciąż w zasięgu miejskiej komunikacji znajduje się Zamek Duino, który sam w sobie nie koniecznie musi stać się celem, ale autobusem można dojechać do ścieżki, którą Rilke spacerował wzdłuż klifów. To urokliwe miejsce jest wystawione na wszelkie możliwe wiatry, prawdopodobnie dlatego też pisarz pobytu w Trieście nie wspomina z zachwytem.

Pisał jeśli się uda prawdopodobnie zostanę tutaj aż do wiosny, choć ani dom, ani klimat mi nie odpowiadają; te ciągłe zmiany – to bora, to znów sirocco fatalnie działają na moje nerwy. I choć doskonale rozumiem niechęć do bory, która może być odbierana za swego rodzaju regularnie nawiedzający miasto kataklizm, rekordowo wiejący nawet 300 kilometrów na godzinę zwykle przynosi opady i burzowe chmury, a cieszy jedynie szalonych windsurferów. Sirocco jednak znany jest z łaskawego ciepłego podmuchu, przywiewa do Europy znad Sahary i podobno czasem niesie ze sobą piasek i powoduje opady czerwonego śniegu, jednak nigdy nie widziałam w Trieście piasku (kamieniste i betonowe plaże), również śnieg jest tu bardzo wyjątkowym gościem. A ciepły podmuch wiatru w październikowe czy listopadowe poranki często jest przyjemnym zaskoczeniem dla turystów.

Te dwa zamki znajdują się na północy, na południu zaś położona jest Muggia, osada rybacka, z niewielkim starym miastem, kościółkiem, wspaniałymi restauracyjkami i namiastką plaży z piaskiem, czyli grubym żwirem. I oczywiście urokliwą panoramą, tym razem na Triest. Dostać się tu można zarówno autobusem jak i niewielkim promem odpływającym z portu w Trieście.

Znów aktywnie

Dla fanów wysiłkowych wakacji, na wschód od Triestu znajduje się Val Rosandra, dolina wciśnięta między niskie góry (412 metrów). Cały dzień można poświęcić na przyjemny marsz napotykając po drodze stary kościół oraz w samym końcu doliny mini schronisko, które już jest praktycznie po stronie słoweńskiej.

Z Placu Oberdan w Trieście odjeżdżają tramwaje pnące się po zboczach do miasteczka Opicina, z którego można zejść do Triestu ścieżką Napoleonica (tą samą przy której znajdują się trasy wspinaczkowe), wciąż mając przed oczami panoramę morza oraz cypel z Zamkiem Miramare. Ścieżka swą nazwą upamiętnia Napoleona, który idąc nią zdobywał miasto.

Jeszcze trochę sław

Nie sposób pisać o Trieście i pominąć postaci, które to miasto inspirowało do wielkich dzieł. James Joyce przyjechał tu w 1903 roku, większość swych dzieł napisał w Trieście, tu urodziła się dwójka jego dzieci. Italo Svevo napisał: niektóre ulice Dublina ciągną się w Ulissesie krętymi zaułkami naszego starego Triestu.

W tym pięknym nadadriatyckim mieście dokonał żywota Winckelmann, osiemnastowieczny niemiecki archeolog i historyk sztuki. Oficjalna wersja śmierci to morderstwo na tle rabunkowym, jednak każdy archeolog wie, iż mordercą był jego zazdrosny, porzucony kochanek. Nie zdziwiłabym się gdyby tamtej nocy wiała bora.

Z innych postaci bywał tu także Stendhal, stąd pochodziła matka Leonor Fini, malarki surrealistycznej.

Italo Svevo, urodzony w Trieście pisarz i publicysta ujął w paru słowach kwintesencję tego miasta pełnego romantycznych panoram i wielu historii: Całowali się długo mając u stóp miasto, nieme, martwe, podobnie jak morze które stąd wydawało się tylko wielką połacią, tajemniczej, niewyraźnej barwy: w bezruchu i ciszy, miasto, morze i wzgórza zdawały się jedną całością, jednolitą materią, ukształtowaną i zabarwioną przez jakiegoś dziwnego artystę, podzieloną, pociętą liniami wyznaczonymi przez żółte punkty, uliczne latarnie.

Magdalena Bodnari

Archeolog, muzealnik, pasjonatka ludzi i świata. Zawodowo koordynuje projektami kulturalnymi w Polsce, a czasem w Europie. Z pasji robi zdjęcia, nie tylko podczas podróży. Prowadzi bloga: magdalenabodnari.blogspot.com.

Komentarze: 5

Grzegorz 22 kwietnia 2013 o 18:05

Niezmiennie zdumiewa mnie fakt publikowania takich infantylnych tekstów – pozbawionych zarówno walorów merytorycznych jak i estetycznych (fatalna ortografia i interpunkcja – poziom dwójkowicza z gimnazjum).
Mieszkałem w Trieście kilka lat i większego bełkotu nie czytałem na temat tego miasta.

Odpowiedz

Basia 14 kwietnia 2014 o 22:39

Ciekawa jestem artykułu pana Grzegorza o Trieście – bo właśnie chciałam napisać, że po przeczytaniu tego artykułu pani Magdaleny mój apetyt na zatrzymanie się wreszcie w Trieście wzrósł… Bełkot? Nie rozumiem… Interpunkcja? No, to blog, a nie doktorat na wydziale humanistycznym… Miło mi, że znalazłam tę opowieść. Postaram się skonfrontować z rzeczywistością w najbliższe wakacje!

Odpowiedz

Aleksandra 9 czerwca 2016 o 0:14

Wybieram się tam jutro i z pewnością skorzystam z powyższych porad dotyczących zwiedzania :)

Odpowiedz

Mariusz 3 września 2016 o 19:17

Bylem w te wakacje i jest całkiem fajnie polecam

Odpowiedz

wladek 17 marca 2017 o 9:14

Artykół zawiera błędy ortograficzne.

Odpowiedz