Włóczykij a.d. 2013 – subiektywna relacja rewidenta
Włóczykije odwiedzają różne perony, więc i Peron postanowił odwiedzić pewnego Włóczykija. Wygląda na to że się polubili. VII Gryfiński Festiwal Miejsc i Podróży dobiegł już końca, ale poczytajcie jak było – nie będziemy streszczać programu, opowiemy nieobiektywną bajkę. W końcu tegoroczny bal Włóczykija, jak i cały festiwal, był baśniowo-bajkowy :)
Włóczykij to jedna z największych (a na pewno najdłuższa) imprez podróżniczych w Polsce. I według nas – pretendująca do miana najciekawszej. Odbywa się co roku w lutym w Gryfinie i okolicznych miejscowościach. Tegoroczna edycja trwała 10 dni, w czasie których o świecie opowiadało ponad 120 reportażystów, alpinistów, etnografów, miłośników sportów ekstremalnych, nurków, podróżujących filmowców, regionalistów, autostopowiczów…

Tematem przewodnim tegorocznego Balu Włóczykija były bajki i baśnie. Zabawa zaś wyborna, niezależnie od przebrania. (Fot. Marta Suszyńska)
Gdzieś na południowo-wschodnim krańcu Polski, siedząc pewnie przy niepustej jeszcze butelce, rozmawiali maszynista, zawiadowca i ich koledzy o tym, po co nam w podróżniczym światku imprezy, festiwale, rankingi, plebiscyty i wyróżnienia. Przecież najważniejsza jest droga. Przecież nie da się (i nie chcemy!) żadną miarą przyrównywać doświadczeń z poznawania świata, rozróżniać ich na lepsze, większe i bardziej prawdziwe. Podróż to nie rzemiosło dla którego można ukuć miary, tabele i schematy. Tego nie uczą w żadnej szkole, nie da się przeegzaminować ludzi ze sprawności w temacie. Szczególnie, że szlifujemy się w nim, jak w życiu, z każdym kilometrem i każdym dniem…
– No, ja to nigdzie nie jadę. Ty popatrz gdzie to jest, ja stąd bliżej do Mołdawii mam przecież.– uciął zawiadowca stacji, gdy rewident namawiał go na pewien festiwal. Rewident w głowie miał jednak miejskie i wiejskie legendy krążące o pewnym wydarzeniu, na które warto się tłuc przez cały kraj. Uściskali się czule, ustawili puste butelki rzędem i rozjechali się z peronu nr 4 kierowani głosem wewnętrznych włóczykijów.
Droga tym razem nie przyniosła wielu zaskoczeń. Tylko takie, że Wielkopolska jest płaska i ma duże sklepy z traktorami, a autostrady w Polsce chyba jednak są. Miejscowość o wdzięcznej nazwie Gryfino przywitała wszystkich malutkimi domkami w malutkich ogródkach. Całe miasteczko z bajki?! Jak je zaczarowali? – dziwił się rewident. – Aaa, nieee, to tylko ogródki działkowe…
W magicznym trójkącie między Domem Kultury, Namiotem Festiwalowym, a Barem Festiwalowym (zwanym barem u Suszka) spotkały się smefry, wilk i zając, wróżka, Sindbad żeglarz, Alicja z Krainy Czarów, szpieg z krainy deszczowców i wiele innych postaci. Zanim jednak ujawnili swoją tożsamość na sobotnim Balu Włóczykija opowiadali o podróżach i miejscach.
O niektórych krainach mało kto słyszał. Nie każdy na wakacjach spotka ludożerców na Iran Jaya, czy wędruje kilka dni po zamarzniętej rzece w dolinie Chadar. Opadnięte szczęki odpoczywały przy historiach nader relaksujących, z regionów słynnych z dobrej do zabawy atmosfery, w których nie stroni się trunków – jak Kuba cz Gruzja. Najwięcej opowieści było takich pomiędzy – trochę adrenaliny, trochę endorfin. Nie zabrakło i wątków polskich, szczególnie przyrodniczych – o puszczach, rzekach i bezdrożach całkiem bliskich. Obok wyjadaczy, którzy skrzętnie planują z roku na rok wyjazdy, był i młodzieńczy zapał pierwszych wypadów.
Opowieści snute nastrojowym głosem i te buzujące emocjami. Streścić ich nie sposób. Ale z jednej krainy bajka wyjątkowo czarowała. Drewniana dłubanka, zielone knieje dżungli, dużo, dużo humoru, trochę duchów, ryż, dekolty pań zbierających ryż, poetyckie biwaki, a na koniec ofiarowanie byka. Bardzo żwawo o dzikim Madagaskarze opowiadali Arek Ziemba i Zbyszek Sas. Wybrali się tam by przebyć rzekę Antanambalana, od ujścia do źródeł, malgaską dłubanką, pieszo i na linach. Tak o tym opowiadają… że nikt by ich śladami się nie wybrał, za to słuchać można było w nieskończoność. Aż rewident zanotował postulat o wprowadzenie bisów.
Wydawało się, że Włóczykij się nie kończy i nie zaczyna. Dodatkowo wymaga umiejętności bilokacji. Tak dużo tu dzieje się naraz, że nikogo nie ominęły trudne wybory: zasłuchać się w afrykańskie opowieści czy skosztować robaków? Iść na koncert czy dać wciągnąć się w rozmowy przy śledziku i ogórkach u Suszka? Oglądać wielkie dziury w ziemi czy już szykować strój na Bal? Czasoprzestrzeń zaginać trzeba było z całych sił…
Choć każda postać na Festiwalu była z innej bajki – jeden przybył na rumaku, a inny na drzwiach od łazienki – słuchali się nawzajem z niezwykłą uwagą. I to było największy czar rzucony przez Tego Pana w Długich Dredach* – protagoniści dobranocek i małe żuczki z babcinych opowieści nie czekali na żadne laury. Sami sobie, wszyscy razem, bili brawko albo wołali „buuu!”. Bo nie zabrakło w tej radości i odrobiny krytyki. W końcu przyjechali tu dla siebie nawzajem, a nie dla jakiegoś jury.
- Dwóch takich co zdobyli dziki Madagaskar – Arek Ziemba i Zbyszek Sas. (Fot. Ewa Chmielewska)
- Prawdziwe księżniczki nie tylko śpią na ziarnku grochu, ale i spływają rzeką na drzwiach… (Fot. Marta Suszyńska)
Długi był powrót z tej gryfińskiej bajki. W końcu jednak rewident sporządził notkę rewidującą dla zawiadowcy. Brzmiała ona tak:
Drogi zawiadowco,
z ulgą stwierdzam, że nie trzeba jechać za siedem lasów i siedem gór, żeby odnaleźć niektóre skarby. Cztery razy tak dla Włóczykija za to, że:
– odnalazł prawdziwą księżniczkę, która spłynęła drzwiami od łazienki z Bieszczad do Bałtyku licząc i fotografując po drodze mosty,
– w Gryfinie podróżowanie ma wiele twarzy i żadna z nich nie jest lepsza, ani gorsza,
– nie obawiał się zapewnić pięknej kolekcji wybornych trunków w środek magicznego trójkąta Dom-Namiot-Bar u Suszka,
– wysoki poziom bajkowości i wielotematyczność programu – w końcu nie tylko dalekie podróże dają wspaniałą zabawę!
To było trochę jak Stacja Bieszczady, tylko mniej namiotów, kajaków, żubrów i Fugazi. Za to więcej dobrze opowiedzianych opowieści. I chyba są dużo lepiej zorganizowani. Wygląda na to, że takie spotkania to jednak dobra rzecz. Przynajmniej tak długo jak piwo i krokiety zastępują nagrody i tytuły. Chyba byśmy się wybrali za rok, co?
Twój Rewident
*Przemek Lewandowski, organizator Festiwalu


