Z pamiętnika wolontariusza
Oferują możliwość kreatywnego i pożytecznego spędzania czasu, rozwijania pasji, poznania ciekawych ludzi, miejsc oraz przeżycia niezapomnianych chwil. Nie, to wcale nie jest oferta biura podróży! To zaledwie mała namiastka tego, co może dać wolontariat!
Wolontariat to praca bez wynagrodzenia. Wynagrodzenia pieniężnego, dodajmy. Udział w projektach wolontariackich to bowiem nierzadko świetna okazja do rozwinięcia swoich umiejętności, zdobycia cennego doświadczenia. I to nie tylko w pracy z ludźmi. A także niewyczerpane źródło satysfakcji.
Projektów jest całe mnóstwo i każdy znajdzie coś dla siebie. Co jednak najważniejsze, wcale nie trzeba wyjeżdżać daleko, żeby zaangażować się w coś ciekawego. Gdy jednak wolontariat odbywa się zagranicą, do koszyka korzyści dorzucić możemy jeszcze poznanie nowych kultur i naukę języka obcego. Z tych powodów zainteresowanie wolontariatem rośnie.
Wzięliśmy zatem na celownik dwa programy – Wolontariat Europejski i Wolontariat Polska Pomoc i przyjrzeliśmy się kilku projektom oraz wolontariuszom by sprawdzić, jak z bliska wyglądała ich praca.
Europejski, czyli światowy
Wolontariat Europejski (EVS – European Voluntary Service), jest częścią europejskiego programu Młodzież w działaniu. O przepisie na niego już pisaliśmy >> Wolontariat i podróże. Gdzie szukać projektów?
Choć europejski i co do zasady mający na celu między innymi umacnianie tożsamości europejskiej, to tak naprawdę światowy, gdyż dający możliwość odbycia projektu poza granicami Europy. A co najważniejsze, oferujący całe spektrum projektów – od ekologii po sztukę. W zasadzie wszystko czego dusza wolontariusza zapragnie.
Mój projekt o nazwie „The Empowerment of Women” odbywał się w macedońskim mieście Tetovo. – opowiada Ola Hrycyna, była wolontariuszka EVS w Macedonii.
– Wraz z innymi wolontariuszami z Hiszpanii, Luksemburga i Włoch pracowaliśmy z kobietami i staraliśmy się odpowiedzieć na pytanie jak jest ich rola w lokalnej społeczności, ich potrzeby i osiągnięcia. Było to o tyle ciekawsze, że społeczność w tym regionie jest mocno zróżnicowana zarówno etnicznie, tj.: Albańczycy, Macedończycy, Romowie, Turcy, Serbowie czy Bośniacy, jak i wyznaniowo, tj.: muzułmanie, prawosławni. Zwieńczeniem naszego projektu była wystawa zatytułowana „Kobieta Dziś”. Na fotografiach uwieczniliśmy portrety kobiet wykonujących całą gamę zawodów, od tzw. “kobiecych” jak nauczycielka czy pielęgniarka, po zawody postrzegane jako typowo “męskie”, np. policjantka czy agentka ochrony.
Projekty wolontariackie odbywają się w różnych placówkach, szkołach i stowarzyszeniach. Czasem za sprawą wolontariatu można wylądować w boliwijskim więzieniu. Żeby pomagać, rzecz jasna.
Celem projektu Michała Brauna, byłego wolontariusza EVS w Boliwii, była praca w lokalnej społeczności w mieście Cochabamba. Do zadań wolontariuszy miało należeć przeprowadzenie spotkań i szkoleń na temat praw człowieka, ze szczególnym naciskiem na prawa kobiet i dzieci oraz zajęć szkolących studentów z umiejętności liderskich. Rzeczywistość latynoamerykańska szybko skorygowała te plany.
Twój projekt zacznie się za dwa tygodnie, a do tego czasu będziesz pracował w więzieniu. Trzeba uczyć obsługi komputerów – dowiedział się Michał od koordynatora.
Dziś Michał jest aktywnym członkiem Stowarzyszenia Trampolina, które skupia byłych wolontariuszy EVS, którzy połknęli bakcyla wolontariackiego i po powrocie do kraju nadal chcą aktywnie działać społecznie.
Wolontariat to nie wakacje
Wolontariusze EVS mają zagwarantowany przelot, ubezpieczenie, mieszkanie, kurs językowy i drobne kieszonkowe. Należy jednak pamiętać, że życie wolontariusza to nie są wakacje.
– Dzięki EVS Padwa stała się moim domem na 9 miesięcy. Zanim wyjechałam moi znajomi śmiali się, że przez taki czas to wiele może się urodzić. I rzeczywiście – nie, nie wróciłam z dzieckiem, ale za to z bagażem nowych doświadczeń, spotkań, przygód. To był bardzo szybki kurs samodzielności i mierzenia się z tak z przeciwnościami zewnętrznymi, jak np. szukanie nowego mieszkania, negocjowanie warunków pracy, jak i wewnętrznymi: że się boję, nie umiem, nie poradzę sobie – wspomina Basia Krywoszejew, która pracowała jako wolontariuszka we Włoszech.
EVS to niejedyny program wolontariatu zagranicznego, w jakim możemy wziąć udział. Przykładem innego, odmiennego od EVS w celach i założeniach, jest program Ministerstwa Spraw Zagranicznych Wolontariat Polska Pomoc, którego zakres geograficzny jak i tematyczny dotyczy państw rozwijających się, takich jak Kolumbia, Etiopia czy Mongolia. I ma na celu niesienie pomocy rozwojowej, czyli wsparcie tych krajów, które nie są w stanie rozwijać się wyłącznie własnymi siłami.
– Pracowałam w roli opiekuna, wychowawcy oraz animatora w czasie weekendowych zajęć dla dzieci i młodzieży w domu dla chłopców ulicy w Sunyani, w Ghanie – mówi Agnieszka Mazur, była wolontariuszka programu Wolontariat Polska Pomoc. – Pracowałam z dziećmi ulicy i to było niesamowite doświadczenie, które zmieniło mój sposób postrzegania wielu spraw. Czas, którego za nic w świecie bym nie oddała. Praca z trzydziestoma młodymi chłopakami, którzy nie mają rodziny, która mogłaby się nimi opiekować, kontra ja, która taką rodzinę mam. Inny kontynent, inna kultura. I poczucie odpowiedzialności, by choćby dwóch młodych przygotować do pójścia do szkoły, nauczyć czytać, pisać. Wtedy uświadamiasz sobie, że wydawałoby się błahe zadanie dla 10-latka jest pierwszym życiowym sukcesem!
Pomagać tam, gdzie się da
Jakub Wczelik pracował w salezjańskim Centrum Młodzieżowym Don Bosco w mieście Chingola – 150-tysięcznym, górniczym mieście położonym w zagłębiu miedzionośnym w Zambii, blisko granicy z Demokratyczną Republiką Konga. Salezjanie prowadzą tam oratorium czyli otwarte dzienne centrum młodzieżowo-sportowe, niezwykle popularne w całym mieście, szkołę techniczną oraz program wsparcia nauki szkolnej dla 150-200 dzieciaków z lokalnych podstawówek oparty na adopcji na odległość, w ramach którego uczniowie otrzymują przybory szkolne, mundurki, mają dofinansowane czesne oraz mogą uczęszczać na sobotnie zajęcia wyrównawcze.
– Do moich zadań należała opieka techniczna nad wszelakim sprzętem komputerowym w całej placówce, zorganizowanie i przeprowadzenie szkolenia komputerowego dla nauczycieli oraz wsparciu merytorycznym i technicznym kursu komputerowego, który swoją drogą, był całkiem konkretny i dawał certyfikat tzw. międzynarodowego komputerowego prawa jazdy” czyli ICDL – opowiada Jakub. – Z czasem „przyrosło” mi kilka nowych obowiązków, głównie związanych z pracą administracyjną w szkole i ogólną pomocą w placówce. To takie wspólne doświadczenie wolontariuszy misyjnych, że jak już się człowiek w końcu rozrusza, to go angażują do pomagania „gdzie się da”. (śmieje się)
Projekty Wolontariatu Polska Pomoc w zasadzie w całości są finansowane przez MSZ. Podobnie jak w EVS, w projekt zaangażowane są polska organizacja wysyłająca, zagraniczna organizacja przyjmująca oraz oczywiście wolontariusz. Również i ten program przewiduje projekty krótkoterminowe, trwające do sześć tygodni lub minimum trzy miesiące w przypadku projektów długoterminowych.
W odróżnieniu od EVS, program stawia przed przyszłymi wolontariuszami większe wymagania – nie tylko powinni mieć co najmniej średnie wykształcenie i władać w stopniu przynajmniej komunikatywnym językiem kraju, w jakim będą pracował. W przypadku wyjazdów długoterminowych dodatkowo wymagane jest wykształcenie kierunkowe i minimum pięcioletnie doświadczenie zawodowe w dziedzinie, której dotyczy projekt.
Przede wszystkim zaś program zakłada aktywniejszy udział przyszłego wolontariusza w przygotowanie projektu. Powinien on nie tylko znaleźć potencjalną organizację wysyłającą, ale wspólnie z nią opracować projekt wolontariatu, który następnie będzie przedmiotem ogłaszanego przez MSZ raz w roku konkursu. W przypadku sukcesu, pozostaje jeszcze z wynikiem pozytywnym ukończyć szkolenie, przejść badanie lekarskie i można się już pakować! Tak to przynajmniej wygląda w teorii. A w praktyce?
Zatwierdzą? Nie zatwierdzą?
Jakub, zanim wyjechał na swój zagraniczny projekt wolontariacki, przez półtora roku był aktywnym wolontariuszem Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego w Krakowie, organizacji która wysłała go do Zambii.
– Kiedy zdeklarowałem się, że chcę jechać do Afryki, a organizacja mnie zaakceptowała, to bardzo szybko okazało się, że w Zambii potrzebują „człowieka do szkoły”. Wtedy zaczęło się pisanie wniosku projektu do MSZ i cały związany z tym proces decyzyjny, łącznie z nerwowym zagryzaniem paznokci „Zatwierdzą – nie zatwierdzą??”
Równolegle trwały przygotowania własne czyli np. długie rozmowy z wolontariuszami, którzy już byli w Zambii, kontakty z placówką i w ogóle zwiady gdzie się da, oraz przygotowania grupowe czyli np. szkolenia organizowane podczas spotkań w SWMie, niedziele misyjne i wspólne „zagrzewanie się do walki” – wspomina Jakub.
– Jak już sprawa mocno nabrała kształtów, to jeszcze przeszliśmy naprawdę fajne tygodniowe szkolenie zorganizowane przez MSZ, a potem jeszcze było kupowanie sprzętu do projektu, bo zawiozłem tam nieco narzędzi i elektroniki, szczepienia i różne finalne przygotowania do długiej rozłąki z Polską.
Całość przygotowań zajęła około pół roku, ale w sumie zeszło to bardzo szybko – do dziś mam wrażenie, że nie było czasu na długie myślenie i zastanawianie się „co to będzie?!”- żartuje Jakub.
Przygoda życia
Każdy projekt to inna historia, inni ludzie, inne sukcesy, inne wyzwania. Ale niezależnie od programu, miejsca i typu projektu, zdecydowana większość wolontariuszy podpisałaby się pod puentą – mój wolontariat to przygoda życia.
Dla Oli projekt EVS był niesamowitą, niepowtarzalną podróżą, która pozwoliła otworzyć się na nowe doświadczenia, na innych ludzi, inną kulturę.
– Bezpośredni kontakt z ludźmi z innego kręgu kulturowego, nie tylko z lokalną społecznością, ale i z innymi wolontariuszami, którzy również uczestniczyli w projekcie, to coś, czego naprawdę nie sposób przecenić. Gdybym teraz miała cofnąć czas i jeszcze raz rozważać wyjazd na EVS, nie wahałabym się ani chwili. Fantastyczne przeżycie, możliwość spotkania naprawdę świetnych ludzi i zrobienia razem czegoś wartościowego, to coś, czemu po prostu nie można powiedzieć NIE – twierdzi Ola.
Tak jak w życiu, na projektach nie zawsze wszystko idzie jak z płatka. Zdarzają się też chwile trudności.
– Wyjazd był ogromnym przeżyciem, przygodą, lekcją życia i pokory, możliwością odkrycia swoich słabości i wyrobienia własnego zdania na pewne tematy, wzmocnienia charakteru. Były chwile cudowne, ale sporo było też trudnych momentów. Wybiłem bark, ukradli mi portfel, warsztat przynosił straty, na kursach ludzie narzekali, że nie daję im prostych odpowiedzi tylko zmuszam do myślenia i kombinowania jak rozwiązać problem, uczniowie ściągali i nie przychodzili na egzaminy, raz prawie ukradziono nam samochód z warsztatu a policja ciągle chciała łapówki i straszyła sądem – wspomina Andrzej Szozda, były wolontariusz w technikum-zawodówce w Ashaiman, w Ghanie.
– Wystarczyło jednak, by jeden uczeń podszedł pod koniec mojego pobytu i powiedział, że leci na studia do Indii, bo dostał stypendium i mi dziękuje. Jak już byłem w Polsce, jeden z moich praktykantów zadzwonił, by podziękować że daliśmy mu szansę na pracę i kupił sobie dzięki temu komórkę i dzwoni do mnie by mi o tym powiedzieć i podziękować, że teraz może już szukać normalnego mieszkania (wcześniej mieszkał u kogoś, wynajmował dosłownie kawałek podłogi). Okazało się że warsztat jednak może przynosić zysk a ludzie zarabiać nieco więcej – opowiada Andrzej i dodaje:
Wspominam ten wyjazd jeszcze poprzez ludzi. Nigdy nie zapomnę na przykład siostry Magdaleny, polskiej siostry zakonnej, która poświęciła swoje życie by pracować w szpitalu na wyspie odciętej od świata. Nie zapomnę Ghańczyków, którym udało się „wybić” i skończyć studia, a mimo to mieszkali w slumsach pracując dla „swoich ludzi”. To są moi ludzie, musisz być Ghańczykiem by ich zrozumieć, nie mogę ich zostawić – mówili mi. Poznałem też wolontariuszy z Niemiec, którzy wcześniej byli na podobnym projekcie jak mój i zdecydowali się wrócić, pewnie jeszcze tam są. Pomimo trudności, a może właśnie dzięki nim, wyjazd ten pozwolił mi nieco inaczej spojrzeć na pewne wartości w życiu.
I choć życie wolontariusza nie zawsze usłane jest różami, Jakub przekonuje, że wolontariat to przede wszystkim świetna szansa na zrobienie czegoś, czego nie zaoferuje żadna szkoła, uczelnia czy praca. To niepowtarzalna możliwość czynienia dobrych rzeczy ze szczerego serca, a także okazja na przyjrzenie się sobie i swoim motywacjom.
Jeśli zaś chodzi o ten daleki wolontariat zagraniczny, to dodatkowo poszerza on horyzonty, pozwala spojrzeć na swój kraj z zupełnie innej perspektywy oraz nabrać fantastycznego dystansu do siebie i całego świata.
– Nie lubię zachęcać, nie lubię przekonywać. Wiem tylko jedno: wolontariat otwiera oczy i pokazuje, że drugi człowiek może być nauczycielem, który nauczy jak docenić życie. – dodaje Agnieszka.
Komentarze: Bądź pierwsza/y