Zbiry Agata Barcelona
Barcelona okazała się niezwykle zaborczym obiektem westchnień. Co prawda, początkowo udawało jej się dosyć skrzętnie ukrywać swoją prawdziwą twarz, pudrując ją tym, co w niej najlepsze, a więc palmami, sangrią i tapas. Posiadała swój sekretny plan omamienia nas, niczym prawdziwa femme fatale.
O poranku stroiła się w niezapomniane wschody słońca, wieczorami zaskakiwała rozbuchanym, hiszpańskim temperamentem. Nic dziwnego, że te wiecznie zadymione knajpy, gdzie niegdyś Picasso pijał absynt, nęciły nas niczym księżyc lunatyków o pełni. Czuliśmy się rozpieszczeni do cna ową wyczuwalną na każdym kroku obecnością Gaudiego i Salvadora Dali. Nic dziwnego, że ślepo się w niej zakochaliśmy. Ona tylko na to czekała…
Znalazłam się w niej również fartem. Wraz z moim chłopakiem otrzymaliśmy misję przetransportowania do Barcelony dwójki niesfornych chłopców, by po dwóch tygodniach wakacji u hiszpańskiego taty wsadzić ich w samolot do Polski, gdzie będzie na nich czekać ich mama i eksżona wyżej wspomnianego.
No i wreszcie nadszedł. Bezlitośnie i bez pardonu wdarł się na paluszkach, zapukał do drzwi i zażądał wymeldowania. To był ostatni dzień. Nie dał się przekupić ani uprosić, szantaż nie wchodził w grę. Wsadził nas – kompletnie odrealnionych i jeszcze upojonych atmosferą minionych dni – do taksówki, którą mieliśmy się dostać na dworzec autobusowy. Myślę, że i on był w zmowie z Barceloną, kiedy już znaleźliśmy się na Sants, skąd miał zabrać nas autobus na lotnisko…
To były sekundy
To były sekundy. Oparliśmy o ścianę nasze piekielnie ciężkie torby, kiedy poszłam zorientować się, gdzie należy kupić bilety. Gdy wróciłam, nie były mi one już do niczego potrzebne. Zostałam okradziona. Wszystkie moje rzeczy, a wśród nich dowód osobisty, bez którego nie miałam szans na wydostanie się z Hiszpanii, zniknęły.
Endorfiny, które tak skrzętnie kolekcjonowałam i pielęgnowałam przez te wszystkie dni, w ciągu sekundy gdzieś wyparowały. Ich miejsce zajęła siostra adrenalina. Wciągnęło taśmę muzyki, która grała, od kiedy przekroczyliśmy próg lotniska, haj radosnego ogłupienia ustąpił miejsca obezwładniającej panice. Nie miałam pieniędzy, aby dokonać jakiegokolwiek kroku, dokumentów, by przejść odprawę na lotnisku, telefonu, by skontaktować się z kimkolwiek.
Co więcej, Aleksander, który został okradziony jedynie z laptopa, musiał wracać z dzieciakami do Polski. Nie mogliśmy sobie pozwolić nawet na luksus ponarzekania przez chwilę, gdyż parę minut później podjechał autobus, ostatnia szansa dostania się tamtego dnia na lotnisko. Gdyby ze mną został, musieliby zostać również chłopcy. To byłby „kaprys” na skalę paru tysięcy złotych.
W ciągu zaledwie pięciu minut sytuacja zmieniła bieg o 180 stopni. Nagle stałam zupełnie sama na dworcu autobusowym ogromnego miasta, którego obywatele nie tylko nie kwapią się mówić po angielsku, ale także rozumieć ten język. O ściany mojej czaszki echem odbijały się słowa tych wszystkich ludzi, którzy ostrzegali nas przed kradzieżami dokonywanymi w Barcelonie. Opowieści o wyrywaniu łańcuszków z szyi, o tym, że jeśli wpadniesz w oko złodziejowi, będzie cię śledził tak długo, aż nie dopnie swego.
To by się układało w jakąś całość! – pomyślałam, nie mogąc ciągle uwierzyć w to, co się stało. Wszystkie moje złudzenia na temat tego, że za parę godzin będę w Polsce, roztrzaskały się o kant rzeczywistości. Spełniło się moje ciche marzenie zostać w Barcelonie…
Spełniło się moje ciche marzenie – zostać w Barcelonie!
Jedyne, co przy sobie miałam, to walizkę niepotrzebnych do niczego ciuchów – istny balast! Na szczęście Olek, wsiadając do autobusu, dał mi wszystkie swoje pieniądze, a więc paręnaście euro i rozładowany telefon. Powiedział też, próbując opanować moje łzy bezsilności i paniki, że mam się o nic nie martwić, bo wszystkim się zajmie.
Rozpoczęła się nowa przygoda, której zupełnie się nie spodziewałam. Tournée po komisariatach hiszpańskiej policji, gdzie nikt nie rozumiał, o co mi właściwie chodzi. Gdzie niemalże za pomocą rebusów i piktografii próbowałam przekazać, że potrzebuje papierek, który poświadczy o tym, że moje dokumenty zostały skradzione.
Wylot miałam za dwie godziny a więc była jeszcze jakaś szansa, ale policjanci tylko załamywali ręce w geście bezradności i odsyłali mnie z komisariatu na komisariat. Bazując na ojcowskich instynktach hiszpańskich taksówkarzy i opowiadając im na wpółmigowo swoją historię, negocjowałam ceny przewozu. Wiedziałam, że jeśli nie uda mi się załatwić odpowiednich dokumentów, nie wylecę dziś z Barcelony, a to oznacza, że zostanę tu nie wiadomo jak długo, sama i bez pieniędzy. Ta świadomość mnie przerażała. Takie sprawy zazwyczaj załatwia się w konsulacie, na nieszczęście był dzień 3 Maja i konsulat polski najzwyczajniej zamknięty.
Kiedy wreszcie udało mi się otrzymać jakiś wygnieciony świstek, pognałam na lotnisko. Jak się okazało później, tylko po to, aby usłyszeć łamanym angielskich I’m sorry. There’s no chance. We need some document with your photo. Moja karta pokładowa została przekreślona wraz z nadziejami na powrót…
Zatrzymano mnie dopiero przy wejściu na lotnisko. Siłą. Moment później, kiedy stałam na parkingu, a nade mną przelatywał mój samolot do Polski – był bezcenny. Byłam w kompletnej rozsypce. Ostatnie 4 euro pozwoliły mi parę godzin później, w strugach deszczu wsiąść do autobusu do Barcelony, wypełnionego po brzegi kibolami jadącymi na rozstrzygnięcie Ligi Mistrzów piłki nożnej.
Nocą Barcelona pokazała mi swoją prawdziwą twarz
Nocą Barcelona pokazała mi swoją prawdziwą twarz. Uliczki, które wcześniej wzbudzały we mnie fascynację, brzydziły. Wszystkie ciemne kąty miasta, które wcześniej wydawały się osnute poetycką atmosferą, były meliną. Dochodziła godzina 23 i zrobiło się zimno. Mijając stojące na zakrętach ulic prostytutki w podartych pończochach, czułam się jak bohaterka komiksu Franca Millera. Każdy przechodzień wydawał mi się podejrzany.
Przez parę godzin tułałam się po hotelach, by znaleźć ładowarkę do telefonu. Kiedy wreszcie, siedząc po turecku, z mokrymi włosami na posadzce jakiegoś ekskluzywnego hotelu udało mi się złapać kontakt ze światem, wszystko zmieniło swój bieg. Około drugiej w nocy, półprzytomną ze zmęczenia, zgarnął mnie do samochodu Carlos, przyjaciel znajomych. Wracał w iście szampańskim nastroju po wygranej Barcelony. Tej nocy miasto oszalało. Na ulice wylał się potok roztańczonych, śmiejących się ludzi, powietrze wypełnił krzyk klaksonów samochodowych. Barcelona, z nieprawdopodobnym przytupem, świętowała kolejne zwycięstwo.
Dzień drugi
Drugiego dnia załatwianie dokumentów w konsulacie okazało się kolejnym bujnym w doznania epizodem mojej tragikomicznej przygody. Spotkałam tam całą armię rozżalonych, okradzionych i zdezorientowanych Polaków. Przy głębszej analizie okazało się, że mój przypadek nie dość, że należy do całkiem lekkich, to wręcz można by powiedzieć – komfortowych!
Po zasłużonej dawce szczęścia znalazłam się na lotnisku.
Spłukana, zadłużona, pozbawiona swojego telefonu, biżuterii, dokumentów, paru kurtek, butów, kosmetyków, aparatu pełnego zdjęć upamiętniających ten bajeczny wyjazd, mp3… Wygłodniała, półprzytomna, zmęczona dowiedziałam się, że lot do Polski, o ile się odbędzie, jest opóźniony o sześć godzin. Barcelona szarpała się we spazmach bezsilności, próbując mnie zatrzymać ostatkami sił i pomysłów.
Mimo że znajdowałam się już na lotnisku, z tymczasowym paszportem wyrobionym w konsulacie, do końca miałam wrażenie, że coś sprawi, że jednak nie uda mi się wrócić. Zatrzymano także moją walizkę, która po czterech latach podróży okazała się nagle za duża na bagaż podręczny. Pozbawiona połowy rzeczy, musiałam jeszcze dopłacić. Co za ironia.
Usiadłam w małym bistro i pijąc colę, zdałam sobie sprawę z tego, że nawet gdybym wiedziała, że zostanę okradziona i nie mogła wpłynąć na bieg wydarzeń, to i tak zdecydowałabym się na ten wyjazd.
Na tym właśnie polega nieodparty czar Barcelony – pomyślałam, uśmiechając się do siebie.
Komentarze: 5
Magda 23 stycznia 2013 o 16:38
Barcelona słynie z podobnych historii. Nam buchnęli lustrzankę na tzw. turystę. Siedzimy na ławce. Aparat leży obok (duży błąd). Nagle podchodzi gość i pyta gdzie jest metro (po hiszpańsku – powinna się nam lampka zapalić). W momencie jak się odwracamy w jego kierunku, wspólnik łapie za torbę. Zorientowaliśmy się dopiero po 10 min… aż wstyd się przyznać. Kieszonkowcy i złodzieje w Barcelonie znają się na rzeczy… ech…
OdpowiedzRobert 25 stycznia 2013 o 18:47
A takie małe pytanie: gdzie tą torbę z rzeczami arcyważnymi droga autorka zostawiła? Na Sants są schowki na bagaż… Dokumenty zawsze, ale to zawsze nosi się przy sobie. Przy sobie, znaczy przy ciele. Mnie też w Barcelonie okradali przez sen na plaży. Ale dokumenty miałem w… gaciach, torbę z rzeczami na dworcu w schowku… Zginął aparat (kompakt za 200 zł), bo nic innego na widoku nie miałem. I gatara. Podróż mogła trwać dalej :-)
OdpowiedzAgata Ef 25 stycznia 2013 o 19:02
Rzeczywiście nie poświęciłam zbyt wiele miejsca w tekście na szczegółowy opis. Oczywistym jest także, że nie żaliłabym się srodze, gdybym rzuciła torbę na ziemię a sama sobie gdzieś poszła;) Sprawa wyglądała tak: leżała ona na ziemi, pod ściana a koło niej stał mój facet. Klasyczna akcja: jakiś elegancki gościu zapytał go o drogę, drugi zawinął rzeczy. Znam osobę, która spała na plaży a kasę umieściła w ..rozporku. Kiedy obudziła się rano, on był zapięty, ale forsy już nie było;)) Pełna kulturka! Pozdrawiam;)
Odpowiedzendriu 6 lutego 2013 o 20:30
to była kradzież z finałem ? w dodatku na plaży … najs
OdpowiedzByłem dwa razy w Barcy drugim razem sam. Przeżyłem… faceci maja łatwiej ciasne jeansy i w kieszeni taki portfel komórka jest bezpieczna. Taka jest moja metoda
vero 1 marca 2013 o 1:22
tak, Barcelona ma bardzo wiele twarzy. mnie okradziono w klubie z komórki i kilkunastu euro, czyli nic takiego, bo to było tylko 3 dni przed wylotem.
Odpowiedzza to miałam dużo szczęścia, że nie okradziono mnie na samym początku, kiedy jeszcze nosiłam wszystko przy sobie, portfel, dokumenty itd. to rzeczywiście może zniechęcić do całego wyjazdu.
ale tak jak napisałaś, w tym jest czar Barcelony, wiem, że kiedyś tam wrócę na dłużej, nawet jeśli miałabym być ponownie okradziona. szkoda tylko tych zdjęć, choć wspomnienia są z pewnością bezcenne, a i nauczka z tego jakaś też jest. ;)