Lotnisko, na którym wylądowaliśmy nie przypominało międzynarodowego terminala. Raczej większą stodołę w Zarzędowie lub innej podrzędnej wsi na ścianie wschodniej. Niewielki budynek, a właściwie coś przypominającego wiatę pokrytą strzechą, przylegał bezpośrednio do pasa startowego. Nad naszymi głowami pracowały olbrzymie wiatraki i z uporem godnym Syzyfa rozganiały gorące i wilgotne powietrze. Nikt, poza może częścią turystów, nigdzie się nie spieszył. Ciemnoskórzy miejscowi uśmiechali się przyjaźnie, a w tle słychać było rytmiczną muzykę graną na żywo. Po chwili od jednego z celników usłyszeliśmy: Witamy na Dominikanie…

Podobno najpiękniejsze plaże są na Punta Canie. Tak twierdzi większość z ponad czterech milionów turystów odwiedzających rok rocznie Dominikanę. Fakt, są prześliczne. Z sypkim, śnieżnobiałym piaskiem, szmaragdową wodą i palmami kłaniającymi się oceanowi. Jednak te najbardziej spektakularne i magiczne znaleźliśmy zupełnie gdzie indziej.

Rajskie plaże Dominikany

Najpiękniejsze plaże na Dominikanie znajdują się na półwyspie Samana. (Fot. Krzysztof Tuz)

Rajskie plaże na półwyspie Samana

Do Las Terrenas czy Samany nie dociera wielu turystów zorganizowanych. Chyba, że w ramach jednodniowych wycieczek realizowanych z bardziej znanych kurortów. Dzięki temu miejscowe plaże pozostały niemal całkowicie dziewicze i bezludne. Szerokie, piaszczyste ławice piachu sąsiadują tu z malowniczymi gajami palmowymi i przeplatają się z niewielkimi, „prywatnymi” zatoczkami, wyglądającymi, jakby żywcem przeniesione z prospektów reklamowych Raju.

Spacerowaliśmy nimi godzinami, co rusz zmieniając i poznając kolejny ich kawałek. Ten jest najpiękniejszy – stwierdzaliśmy, po czym przechodziliśmy następny kilometr i znajdowaliśmy następny, jeszcze ładniejszy fragment plaży. Często na długich odcinkach wybrzeża maszerowały z nami tylko bezpańskie psy. Poczęstowane kupioną wcześniej suchą karmą, stawały się naszymi najwdzięczniejszymi towarzyszami wędrówki.

Ale dostać się do Samany wcale nie jest łatwo. Bynajmniej nie z powodu złego stanu dróg czy mniejszej ilości hoteli.

Dla własnego bezpieczeństwa nie opuszczaj hotelu…

Taki komunikat usłyszeliśmy zaraz po wylądowaniu na Dominikanie. Powtarzany jest on następnie wielokrotnie wszystkim. Przez rezydenta, recepcjonistów w hotelu, kucharza, menadżera i przez ochroniarza z pistoletem lub strzelbą stojącego na końcu plaży należącej do pięciogwiazdkowego hotelu.

– Nie idź dalej „mister”. Tam nie będę mógł zagwarantować ci bezpieczeństwa.

Podobna technika wykorzystywana jest również w reklamie. Gdy słyszymy coś raz, to często nie zwracamy na to uwagi. Gdy taką samą treść powtórzą nam kilka razy, różne osoby, to zaczynamy się zastanawiać czy coś jest na rzeczy. Większość więc, gdy po raz dziesiąty usłyszy – nie idź tam, bo tam jest niebezpiecznie – dla świętego spokoju zostanie w hotelu. Część zacznie opowiadać o niebezpieczeństwach czekających poza murami luksusowego hotelu kolejnym turystom, a niektórzy zaczną nawet w to wierzyć i traktować to jako swoje własne opinie lub dodawać kolejne elementy do tej układanki. Tak rodzi się legenda i tak rodzi się też plotka. A zagranicznym właścicielom wakacyjnych resortów all inclusive w to graj. Im dłużej gość zostanie w środku, tym więcej pieniędzy można będzie z niego wyrwać.

Cierpi na tym miejscowa ludność. Mimo tysięcy odwiedzających Punta Cana, w lokalnych sklepikach i barach w ciągu dnia jest raczej pusto. Prawie wszyscy uwierzyli w propagandę i korzystają z uroków wakacji w szczelnie zamkniętych, strzeżonych obiektach. Wieczorem na uliczkach Bavaro czy El Cortecito również nie widać tego, że w okolicy wypoczywać może nawet ponad kilkadziesiąt tysięcy osób.

– To wielka ściema, ta atmosfera strachu, jaką roztacza się przed przyjeżdżającymi tutaj europejczykami to największe kłamstwo jakie kiedykolwiek słyszałem – powiedział nam sześćdziesięcioletni na oko Francuz, mieszkający na Dominikanie od kilkunastu lat. – We wszystkich kurortach jest całkowicie bezpiecznie i nie dzieje się nic niepokojącego.

Polecamy: Dominikana – wakacje pod palmami

Po dwóch tygodniach zaglądania w różne zakamarki wyspy, spacerowania, często w nocy, po różnych dzielnicach chyba musimy mu przyznać rację. Nigdzie nie czuliśmy się zagrożeni. Szczególnie w kurortach można śmiało wyjść poza hotel i nie jest to bardziej ryzykowne niż w Polsce. Bardziej uważać trzeba natomiast w głębi Dominikany i w stolicy.

W Santo Domingo pistolety należy zostawić przed wejściem do baru

Kłótnia zaczęła się już w autokarze, którym przyjechaliśmy do stolicy Dominikany – Santo Domingo.

– Ten pieprzony głupek kazał mi powiedzieć wam, że w okolicy jest bardzo niebezpiecznie i musicie pojechać jego taksówką – zaczęła swoją opowieść współpasażerka, tłumacząc na angielski dość gwałtowną wymianę zdań pomiędzy nią i dwoma facetami.
– A jest niebezpiecznie? – drążyliśmy temat chcąc dowiedzieć się jak najwięcej o miejscowych zwyczajach.
– W nocy bywa, ale tylko w niektórych dzielnicach. Teraz jest dzień, a do centrum macie raptem dwadzieścia minut spaceru bardzo prostą drogą.

Kilka godzin później, oglądając zakratowane balkony i tarasy budynków w jednej z dzielnic poza będącą sercem Santo Domingo częścią kolonialną byłem w stanie uwierzyć, że są miejsca, w których w nocy faktycznie nie warto przebywać. Szczególnie gdy na ścianie jednego z barów zobaczyliśmy grafikę o bardzo wymownym znaczeniu: Z bronią nie wpuszczamy do środka

– Nie przesadzajmy, bezpieczeństwo jest problemem wszystkich dużych stolic. W Paryżu, w nocy też można natrafić na ludzi z pistoletami załatwiającymi swoje interesy – skomentował kilka dni później nasze uwagi zaprzyjaźniony Francuz.

Salsa, merenegue i frutti di mare

Co jednak najbardziej podobało mi się na Dominikanie? Oczywiście klimat. Temperatura wody i powietrza na poziomie 27 stopni powodowała, że nawet krótkotrwałe opady deszczu nie stanowiły problemu. Wystarczyło schować się pod palmę i po godzinie znów cieszyć się urokami plażowania w karaibskiej scenerii. Do tego luz mieszkańców wyspy i roześmiane dzieciaki biegające boso przez cały dzień po plaży. Rewelacyjna muzyka, która na Karaibach była wszechobecna. Salsa, merengue i bachata towarzyszą mi do dziś, przywołując wspomnienia i pozwalając łatwiej znosić tegoroczne, arktyczne mrozy.

I najlepsze na świecie owoce morza. Nie w żadnej restauracji, tylko na plastikowym stoliku ustawionym bezpośrednio na plaży. Świeżo złowione ryby, olbrzymie krewetki i kalmary przyrządzane były w niewielkiej, kolorowej budce, tuż przy łodziach, którymi miejscowi co dzień ruszali na połów. Do tego sałatka z avocado, sok z egzotycznej chinoli i szklaneczka karaibskiego rumu na lepsze trawienie. Wszystko to, przy świetle słońca, zachodzącego nad szumiącymi majestatycznie nad naszymi głowami palmami. To właśnie jest kwintesencją podróży. Takich atrakcji nie ma w formule all inclusive. Dla takich chwil warto się czasem odważyć, opuścić mury gościnnego hotelu i nie słuchać wszystkich, „życzliwych” rad, którymi bombardowani będziemy po przylocie. Szczególnie przez tych, którzy mają interes w tym, byśmy nie odeszli od plażowego leżaka dalej niż na odległość wirtualnej smyczy wyznaczonej przez menadżera …

Krzysztof Tuz

Żagle, wędrówki i podróże, więcej mógłby nie robić nic :) W tym celu chciałby wygrać w lotto co jest trudne jak się nie gra. Prowadzi więc biuro podróży Masz Wakacje, a w wolnych chwilach pływa na łodziach polinezyjskich, aktualizuje bloga Wakacje i Podróże i podróżuje. Gdzie i ile się da.