Czeczenia. Gorący punkt Kaukazu
Czeczenia nie ma w Polsce dobrej prasy. W zasadzie od 2009 roku, czyli oficjalnego zakończenia działań wojennych, o Czeczenii niewiele się mówi. Wszelkie informacje, które przekazują nasze media, dotyczą czeczeńskich bojowników, islamskich terrorystów oraz Ramzana Kadyrowa, prezydenta Czeczenii, oddanego człowieka Kremla. W wyobrażeniach Polaków, Czeczenia to zrównany z ziemią, zaminowany teren, przepełniony wrogo patrzącymi terrorystami. Generalnie – strach pomyśleć, a co dopiero tam pojechać.
Ten najbardziej sporny kawałek Rosji, zajmujący siedemnaście tysięcy trzysta kilometrów kwadratowych, leży w sercu Kaukazu Północnego. Historia tego niewielkiego terytorium jest bardzo burzliwa, po upadku ZSRR Czeczenia chciała uzyskać niepodległość i tym samym odłączyć się od Rosji. W wyniku tych politycznych zawirowań, w przeciągu ostatnich dwudziestu lat przez republikę przetoczyły się dwie straszne wojny. Największym bogactwem, i zarazem przekleństwem Czeczenii jest ropa.
Grozny – miasto z popiołów
Grozny, stolica Czeczenii, to blisko trzystutysięczna aglomeracja, zdecydowanie budząca podziw. Jeszcze nie tak dawno, bo w 2003 roku, ONZ uznało to miasto za najbardziej zniszczone na Ziemi, a dziś Grozny nazywany jest Perełką Kaukazu Północnego. Mieszka tam większość mieszkańców republiki.
Grozny jest miastem wielkim, czystym i nowoczesnym, odbudowanym na chwałę i podziw, ale jakby nie dla ludzi. Zimą, na przełomie 1999 i 2000, miasto zostało zrównane z ziemią przez wojska rosyjskie.
– My naprawdę nie wierzyliśmy, że da się je odbudować. To był przerażający krajobraz. Do dziś mam ciarki na plecach, kiedy sobie to przypominam – powiedziała mi Katia, Czeczenka, która przeżyła obie wojny w Groznym.
Dziś można powiedzieć, że Grozny jest piękny, oczywiście na swój sposób i na swój sposób oszałamiający. W jego centrum króluje meczet, kopia stambulskiego Błękitnego Meczetu, nazwany dumnie Sercem Czeczenii. Rzeczywiście robi piorunujące wrażenie, jednak dostępu doń strzegą bramki z wykrywaczem metalu oraz czujna służba ochrony bezpieczeństwa.
Tuż za nim wzbijają się w górę szklane domy, Grozny City, przez mieszkańców stolicy nazywane po prostu wysotkami. Efektowne drapacze chmur są współczesne, wielkie i… puste. Na jednym z nich znajduje się lotnisko dla helikopterów, a w środku pięciogwiazdkowy hotel, niebotycznie droga restauracja i luksusowe mieszkania, na które nie stać przeciętnych Czeczenów. Szklane domy zamieszkane są przez popleczników Ramzana Kadyrowa, rodziny i pozostałych członków jego klanu. Kadyrow, prezydent Republiki, sprezentował jedno z nich obywatelowi Rosji – Gerardowi Depardieu.
Grozny błyszczy, wręcz oszołamia swoją nowoczesnością, ma wyglądać, przyciągać i budzić podziw. Jedno tylko zadziwia – centrum miasta jest puste, wyludnione, jakby życie przeniosło się gdzieś indziej. W normalny dzień, na głównych ulicach Groznego widać przede wszystkim mundurowych, policję i kadyrowców (straż prezydencka), prawdziwy Grozny jest dalej, poza reprezentacyjną częścią miasta.
Codzienne życie mieszkańców niewiele ma wspólnego z życiem jego centrum. To prawda, jest czysto, nie ma podziurawionych dróg, nie ma widocznych śladów po wojnie, oficjalnie nie ma też bezprizornych (bezdomnych), ale wystarczy pójść na bazar, oddalić się od błyszczących, głównych alei i oczom ukazuje się już zupełnie inna rzeczywistość, inna Czeczenia. Ta realna, prawdziwa – smutna, szara, zgnębiona i zaszczuta.
Pod kuwerturą kryje się autentyczne życie, to stare, nieuporządkowane, pokruszone i rozbite przez lata niepokojów. Życie na nowo wtłoczone w ramy, niejako siłą przywrócone do funkcjonowania, reanimowane, zmuszone do oddychania. Taka jest dzisiejsza Czeczenia, ta prawdziwa. W odnowionych naprędce domach wszystko pomału zaczyna odpadać, kruszyć się, odchodzić od ściany, zaczyna żyć własnym życiem. Prowizorka, która trzyma się najdłużej.
A ludzie? Oni też są „poprzedni”, wrzuceni w nowy porządek, wegetujący z dnia na dzień, szukający spokoju. Jeśli przyjrzeć się twarzom na ulicy to nie widać, że niedawno skończyła się wojna. Teraz są nowe problemy, dla których należy założyć nową maskę, nie pokazywać uczuć, nie dzielić się spostrzeżeniami…
Od Hasana usłyszałam: – Pamiętaj, najlepszą odpowiedzią w Czeczenii jest „nie znaju” (nie wiem). Tak jest bezpieczniej.
Policja i kadyrowcy są wszędzie, zapełniają parki, skwery i główne punkty miasta. Pewnego popołudnia ciągu trzech godzin byłam legitymowana aż pięć razy. To prawda, głównie z ciekawości, ale za każdym razem musiałam otwierać plecak oraz tłumaczyć skąd i dlaczego mam w nim gaz łzawiący.
My KRA mafia
Po Groznym pędzą luksusowe zachodnie samochody z przyciemnianymi szybami, opatrzone znamienną rejestracją KRA, znakiem rozpoznawczym bliskich współpracowników Kadyrowa Ramzana Achmatowicza. Nie zwalniają, nie przestrzegają przepisów drogowych.
Kiedy przyjechałam do Czeczenii odbywało się akurat święto republiki. Można powiedzieć, że miałam szczęście. Miasto kipiało, sprawiało wrażenie zaludnionego, tętniącego życiem. Tysiące ludzi pozornie swobodnym krokiem przechadzało się po głównym placu przy Meczecie oraz po głównej alei miasta, prospekcie Putina, niosąc transparenty z wizerunkami prezydenta Federacji Rosyjskiej, Kadyrowów – Ramzana i Achmada, oraz flagi Czeczenii i Rosji. Przekrój społeczeństwa był wielki: od uczniów i studentów po starców.
Dziwiło mnie to trochę, ponieważ moja wizja Czeczenów była zupełnie inna: buntownicy, anarchiści, wilki – tak się przecież nazywają, a tu – całkowite zaskoczenie, jakby ktoś podmienił obrazki – ulegli, z transparentami, śpiewający pochwalne peany na cześć Odnowiciela Czeczenii Ramzana Kadyrowa. Znienacka zaczepiło mnie dwóch młodych chłopaków, trzymających flagę Federacji i zapytali: – Skąd jesteś?
– Z Polski – odpowiedziałam.
– Poważnie? I co, nie bałaś się tu przyjechać? – zapytali zszokowani.
– No nie. A powinnam…? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
– Nie, nie. U nas jest spokojnie. A widziałaś kiedyś coś takiego? – zapytał, mając na myśli pochód, którego przypadkowo stałam się świadkiem i uczestnikiem.
– Wiesz co, chyba nie… – jednak po chwili milczenia dodałam. – Widziałam, w ’88…
Chłopaki zanieśli się śmiechem. Patrząc na te obrazki można ulec wrażeniu, że jest tu wesoło – świeci słońce, uśmiechnięci ludzie spotykają się na ulicznych mitingach, gra muzyka, ubrani w ludowe stroje ludzie tańczą narodowe tańce, czasem Ramzan sprowadza światowe sławy – Venessę May, Mike’a Tysona itp. Wszystko to nadaje republice „ludzką twarz”.
Kult Ramzana jest porażający, a jego władza nad Czeczenią praktycznie nieograniczona. W domach, gdzie nie boją się nazywać rzeczy po imieniu, określają go „pieszczotliwie” nasz mały Stalin, nie zgadzając się z aktualną sytuacją, jednak kiedy trzeba, biorą w ręce transparenty i wychodzą na miasto na subbotnik. Tak nazywa się okazjonalne obchody świąt, np. dzień republiki, urodziny prezydenta lub jego żon, matki, itp. Podczas subbotników pracownicy zmuszani są do uczestniczenia w święcie. Przypomina mi to opowieści rodziców o PRL-owiskich obchodach świąt państwowych, podczas których pracownicy zakładów państwowych, takich jak szpitale, wyższe uczelnie, szkoły, a także uczniowie, studenci zobowiązani byli do „dobrowolnego” uczestnictwa w pochodach. Odmowa była jednoznaczna z relegowaniem z uczelni, niezaliczeniem przedmiotu bądź zwolnieniem z pracy. Tak jest dzisiaj w Czeczenii.
W szkołach dzieci piszą opowiadania o dobrym prezydencie republiki, uczą się na pamięć wierszy na cześć Kadyrowa, by potem wygłaszać je podczas szkolnych akademii, na rynkach można kupić płyty muzyczne z hitami typu My KRA mafia, a w telewizji można obejrzeć programy o jego córkach, żonach i matce, Ajami, zwanej także Matką Czeczenii. Kiedy zapytałam jednego z Czeczenów, czy mają jakiegoś znanego reżysera filmowego, odpowiedział mi z cynicznym uśmiechem: – Owszem. Nazywa się Ramzan Kadyrow.
To niewiarygodna postać, wręcz pomnikowa, balansująca niemal na granicy mitu i realności. Z jednej strony mieszkańcy Czeczenii opowiadają sobie nawzajem przypowieści o dobroci i sprawiedliwości Ramzana, z drugiej panicznie boją się publicznie wypowiadać swoje (prawdziwe) zdanie. Oficjalnie Ramzan Kadyrow ukończył Instytut Prawa i Biznesu w dagestańskiej Machaczkale, posiada nawet prawdziwy dyplom. Nie jest jasne tylko jak był w stanie tego dokonać, gdyż powszechnie wiadomo (a nie da się tego ukryć w dobie tak rozwiniętych mediów), że nie zna rosyjskiego. Istnieje anegdota mówiąca o tym, że przysłano do niego z Moskwy nauczyciela rosyjskiego, ten po pół roku wyjechał bez sukcesu pedagogicznego, za to swobodnie porozumiewając się po czeczeńsku.
Na Kaukazie jeden wystrzał słychać sto lat
Czeczeni stanowią społeczeństwo klanowe, a obowiązkiem członków klanu jest ochrona swoich na całym świecie. Kiedy Czeczen zakłada firmę, zatrudnia w niej członków swojego klanu, a kiedy zajmuje się polityką, traktuje ją jako swój własny biznes. Nie istnieją więc w Czeczenii zobowiązania wobec społeczeństwa, a wobec klanu. Więcej, na Kaukazie, a zwłaszcza w społeczeństwie klanowym, nadal żywa jest vendetta, i ona właśnie stanowi źródło strachu o najbliższych. Na Kaukazie jeden wystrzał słychać sto lat, a Czeczen nigdy nie zapomina zniewagi.
– Wiesz w czym leży główny problem Czeczenii? – zapytał mnie Hasan, mocno zaciągając się papierosem. – W nas samych. Jesteśmy zbyt naiwni, a potem musimy za to płacić. Mieliśmy dość wojny i uwierzyliśmy, że może być normalnie… Znów nas oszukali, ale to nic, w końcu i na naszej ulicy będzie święto – podsumował, używając popularnego rosyjskiego przysłowia.
Czeczeni są dumni, nazywają siebie wilkami a wolność ma dla nich znaczenie zasadnicze, choć dziś są podzieleni i skłóceni. Można powiedzieć, że cel został osiągnięty. Czeczeni są podzieleni wewnętrznie, a zewnętrznie, na całym świecie, naznaczeni piętnem terrorystów.
Wojna przychodzi nocą…
Zapytałam Hasana, czy mógłby mnie zabrać tam, gdzie zobaczę ślady wojny. Odpowiedział: – Nie ma ich już zbyt wiele, po ludziach również nie widać, że tu była jakakolwiek wojna. Po mieście też, ale zajrzyj do środka, popatrz w nasze dusze, wejdź do domu, porozmawiaj. Tam jest prawdziwa Czeczenia, a nie ta pokazucha w centrum. Tam zobaczysz prawdę. A wojna? Wojna przychodzi nocą, we śnie… Dziś łatwo nas wyprowadzić z równowagi. Nerwy mamy poszarpane. Czasem budzę się zlany zimnym potem, ale muszę żyć dalej, funkcjonować. Mam rodzinę, dzieci, wnuki… Ale jeśli zabiliby choćby jedno z nich nie miałbym skrupułów. Poszedłbym w góry…
Czytałam wiele o bestialstwach czeczeńskich wojen, jednak kiedy słyszy się je na własne uszy, od kogoś kto tego fizycznie doświadczył, perspektywa odbioru zmienia się diametralnie.
– Moja koleżanka, Seda, była w ciąży, w ósmym miesiącu. Ruscy robili zaczystkę. Seda była w naszej piwnicy z matką i roczną córką. Dzieciaka przypalali papierosami, a jej rozerżnęli brzuch, wyciągnęli niemowlę i powiesili je na drzewie – powiedziała mi Katia, mając całkowicie suche i puste oczy.
– Pamiętam też, jak zabrali trzech synów mojej sąsiadce. Ona zrozpaczona pojechała za nimi. Rosjanie, ale nie ci młodzi żołnierze z armii, a najemnicy, wielkie, barczyste chłopiska, zabrali ich na pole i kazali kopać dół. Chłopcy kopali, a kiedy już wykopali, najemnicy zaczęli zakopywać ich żywcem. Na oczach matki, wyobrażasz to sobie? – miałam łzy w oczach, a Katia dalej opowiadała: – Synowie powiedzieli do niej po czeczeńsku, żeby poszła po pomoc, i kiedy będzie możliwość odkopali ich. Kiedy wróciła, zastała zaorane pole. Nigdy ich nie znalazła…
Tych historii jest wiele, tak wiele, jak Czeczenów, którzy przeżyli obie wojny.
Legenda o Kiezienoj-Am
Gdzie gości nie przyjmują, tam błogosławieństwo nigdy nie dotrze – tak brzmi morał czeczeńskiej legendy, dotyczącej jeziora Kiezienoj-Am. Cały Kaukaz jest w nie bogaty, a jedną z nich jest podanie o gościnności, a raczej karze za jej brak. W Czeczenii z gościnnością spotykałam się praktycznie na każdym kroku. To norma, wymóg, konieczność by zająć się gościem tak, jak należy – czyli całkowicie. Należy mu nawet zaproponować własne ubranie. Liza, kobieta u której mieszkałam, oprócz królewskiego przyjęcia mnie u siebie, mimo moich ostrych protestów, każdego dnia czyściła mi buty, a także zaproponowała wypranie skarpet…
Z legendą o gościnności związana jest historia największego wysokogórskiego jeziora Północnego Kaukazu – Kiezienoj-Am. Jak głosi przekaz jezioro pojawiło się kiedy rozgniewany Bóg zesłał na miasto Kiezienoj ulewny deszcz, który zatopił całą dolinę. Była to kara za brak udzielenia schronienia i pomocy żebrakowi. Jezioro Kiezienoj-Am jest położone w Górskiej Czeczenii, niedaleko granicy z Dagestanem, charakteryzuje je nieskazitelnie czysta i błękitna woda pełna pstrągów, która latem osiąga temperaturę maksymalnie osiemnastu stopni Celsjusza. Jezioro leży na wysokości 1869 m n.p.m., zimą zamarza całkowicie a grubość lodu sięga nawet osiemdziesięciu centymetrów.
Czeczenia to nie tylko piękne krajobrazy, zapierające dech w piersiach góry, ale także niewiarygodnie gościnni, otwarci i bezinteresowni ludzie. To z jednej strony miejsce wielu kontrastów i absurdów, ale z drugiej zapełnione niezwykle wrażliwymi, dumnymi i (niestety) pokiereszowanymi przez historię ludźmi.
Komentarze: Bądź pierwsza/y