O Gruzji niewiele wiedzieliśmy przed wyjazdem – to była republika Związku Radzieckiego, więc pewnie mówią tam po rosyjsku. To miejsce narodzin Stalina i kraj na Kaukazie. Nie słyszeliśmy natomiast nic o wielu wspaniałych zabytkach, gruzińskiej gościnności, z którą spotykaliśmy się niemal na każdym kroku i o słynnym gruzińskim winie.

Po czterodniowym dojeździe lądem przez Turcję docieramy wreszcie do Tbilisi. Stolica Gruzji nie sprawia wrażenia wielkiej metropolii. Położone na wzgórzach miasto zachwyca uroczymi zaułkami, zakątkami i podwórzami. Znajduje się tu wiele zabytkowych świątyń oraz reprezentacyjna Aleja Rustawelego, skąd blisko na tbiliski Panteon i do twierdzy Narikala, a także dzielnicy łaźni, w których można zażyć orzeźwiającej kąpieli.

Spacerując po ulicach próbujemy nauczyć się gruzińskiego alfabetu, gdyż wbrew obiegowym opiniom w Gruzji nie używa się cyrylicy, a pisma, które nam przypomina niezidentyfikowane znaczki. Niektórzy mówią ponoć żartem, że gruziński alfabet powstał przez rzucenie makaronem o ścianę. Sposób ułożenia nitek stał się inspiracją do stworzenia liter.

W rzeczywistości korzenie tego języka sięgają czasów starożytnych, a sama Gruzja może poszczycić się wielowiekową historią i jest uznawana za jedną z kolebek chrześcijaństwa, gdyż jako drugie państwo na świecie przyjęła tę wiarę. Przypomina o tym choćby wizyta w Mcchecie – dawnej stolicy gruzińskiego Królestwa Iberii, położonej malowniczo u zbiegu rzek Aragwi i Mtkwari, ze świątyniami Dżwari i Sweti Cchoweli a także kompleks średniowiecznych, wykutych w skale klasztorów Dawid Garedża przy granicy z Azerbejdżanem. Klasztor został założony w VI wieku przez trzynastu ojców syryjskich, którzy w Gruzji krzewili chrześcijaństwo.

Kachetia – kraina winem płynąca

Kolejna kraina na naszej drodze to Kachetia z cenną katedrą Alawerdi, Akademią Ikalto, dawną stolicą Gremi i malowniczym Signagi, które jest wizytówką prezydenta Saakaszwilego. Przy granicy z Azerbejdżanem znajduje się Lagodeski Park Narodowy z unikalną roślinnością, wysokogórskim jeziorem i licznymi wodospadami. Przede wszystkim jednak region ten słynie z produkcji wina.

W Gruzji ten trunek leje się strumieniami. Podobno do powinności mężczyzny, po założeniu rodziny i doczekaniu się syna, należy produkcja własnego wina. Gruzini bowiem uwielbiają biesiadować i bawić się. Służy temu uczta zwana suprą. Ważną rolę pełnią w tym czasie toasty i Tamada będący kimś na kształt przewodnika, który nadaje ton całej biesiadzie. To on „nadzoruje” jej przebieg, rozpoczyna toast i wskazuje kolejne osoby, które mogą go wznosić. Toasty mają oczywiście swoją hierarchię wartości – najpierw wznosi się je za sprawy najważniejsze – ojczyznę, rodzinę, wspólne spotkanie, piękną przyrodę itp. Często trwają bardzo długo, kończą się zaś słowem: „gaumardżos”, po którym można wychylić kieliszek – najlepiej do dna.

Tamada, który sprawuje władzę przy stole, jest zazwyczaj osobą godną, obdarzoną pewnym talentem oratorskim, darzoną szacunkiem przez pozostałych. Jeśli uzna, że ktoś wypił już za dużo, sugeruje mu odejście od stołu. Zdarza się to niezwykle rzadko, bo przerwy między toastami trwają dość długo, a urozmaicane są rozmowami i jedzeniem, od którego uginają się stoły.

Oprócz tradycyjnego chaczapuri narodowym daniem jest chinkali – pierogi z różnym, najczęściej mięsnym, nadzieniem. Pije się również czaczę – mocną wódkę z winogron i to najczęściej w towarzystwie, gdyż Gruzini są niezwykle gościnni i zapraszają każdego do wspólnego biesiadowania, nazywając go swoim bratem.

Przez kaukaskie szczyty

Niezwykłe widoki i możliwość wędrówek oferują Tuszetia i Chewsuretia, jedne z bardziej izolowanych regionów gruzińskich, do których trudno się dostać.

Omalo – stolica Tuszetii. (Fot. Wioletta Kubiczek)

Już sam dojazd do nich może być nie lada atrakcją. Do Omalo, stolicy Tuszetii, prowadzi szutrowa droga przez wysoką przełęcz, niedostępna w okresie zimowym. Wynajętą ładą niwą z napędem na cztery koła docieramy wreszcie do krainy kamiennych baszt, w których gruzińscy górale mieszkali i chronili się przed najazdami z Dagestanu i Czeczenii. Dzięki systemowi wież i rozpalanemu ogniowi możliwe było przesyłanie wiadomości o zagrożeniu najazdem z wrogich państw. Stąd udajemy się na kilkudniowy trekking, którego celem jest przejście przełęczy Atsunta (3431 m n.p.m.) do sąsiedniej Chewsuretii i wioski – twierdzy Szatili.

W Tuszetii pokutują jeszcze pradawne wierzenia. Z braku cerkwi w pobliżu każdej wioski znajdują się święte miejsca, obok których nie można przechodzić kobietom. W święta odbywają się tam uroczystości połączone z rytualnym zabiciem zwierzęcia i zakończone wspólnym biesiadowaniem.

Rozmowy z mieszkańcami mogą się nam jednak wydać zaskakujące. Często z nostalgią wspominają czasy komunizmu i Stalina. Jeden ze spotkanych przez nas Gruzinów chwalił Dzierżyńskiego, a na nasze uwagi, że był to człowiek, który mordował innych, odpowiadał, że zabijał tych, których należało zabić. Stalin był natomiast podziwiany przez pasterzy w górach za to, że kazał uzbroić ich przeciwko Czeczenom, którzy porywali stada. O niejednoznacznej ocenie Stalina świadczy przecież monumentalne muzeum w Gori – miejscu jego narodzenia.

Gruzińska Droga Wojenna i skalne miasta

Kazbek i Cminda Sameba – jeden z symboli Gruzji. (Fot. Wioletta Kubiczek)

Po kilkudniowym pobycie w górach docieramy do Kazbegi, skąd wyruszają wyprawy na słynny Kazbek. Znajduje się tu także jeden z symboli kraju – stojący na wysokości 2400 m n.p.m. kościół Cminda Sameba.

Miejscowość ze stolicą łączy niezwykle malownicza Gruzińska Droga Wojenna oferująca widoki na szczyty Wielkiego Kaukazu. Jej niewątpliwą atrakcją jest także twierdza Ananuri stojąca na brzegu sztucznego jeziora.

Stąd udajemy się na zachód, mijając kolejne atrakcje Gruzji – skalne miasta Uplischyche i Wardzię, przypominającą plaster miodu. Nie zapominamy o wizycie w zespole klasztornym Gelati, który wraz z pobliską katedrą Bagrati znajduje się na światowej liście dziedzictwa kulturowego UNESCO.

Po drodze czas także na odpoczynek w uzdrowisku Bordżomi, z którego pochodzi znana woda mineralna. Choć uzdrowisko czasy świetności ma już za sobą, jest świetnym punktem wypadowym do pobliskich twierdz, ukrytych wśród zielonych dolin cerkwi i malowniczych tras pobliskiego parku narodowego.

Po złote runo do mitycznej Kolchidy

Kolejną krainą, do której docieramy, jest Swanetia. Ludzie żyją tu nadal we wspólnotach rodowych i mają coś na kształt rady starszych, która rozstrzyga lokalne problemy. Jeśli pojawia się tu ktoś z zewnątrz i nocuje u jednego z mieszkańców bądź powołuje się na niego, niejako automatycznie przechodzi pod jego opiekę. Dlatego też niektórzy zalecają wjazd do Swanetii z lokalnym przewodnikiem.

Kraina Swanów słynie z kamiennych wież, a Mestia i Uszguli to swaneckie miejscowości wpisane na listę UNESCO. To tu znajduje się słynna Uszba, Matterhorn Kaukazu, oraz najwyższy szczyt Gruzji – Szchara.

Po pobycie w górach czas na morze. Przez Ureki, miejscowość, która słynie z czarnego piasku, docieramy do Batumi, miasta znanego z piosenki Albibabek o herbacianych polach. Choć już niemal nie ma po nich śladu, bo przemysł ten upadł, Batumi z pobliskim Kobuleti jest jedną z najchętniej odwiedzanych miejscowości na czarnomorskim wybrzeżu. To do tego miejsca ponoć wyprawiał się Jazon razem z Argonautami po złote runo, o czym przypomina pomnik stojący w centrum miasta. Pobliski Ogród Botaniczny nadal przyciąga turystów swą różnorodnością i wielkością, a leżące blisko granicy z Turcją Gonio swą twierdzą przypomina o grecko – bizantyjskich korzeniach tej części Gruzji.

Nam jednak przychodzi tu rozstać się ze słoneczną kaukaską republiką, gdyż przez graniczne Sarpi docieramy do Turcji – kolejnego przystanku na naszej drodze.

Wioletta Kubiczek

Polonistka i etnolog w jednej osobie. Zwolenniczka podróży dokądkolwiek i gór - w każdej postaci.

Komentarze: (1)

cyklonsześć 4 czerwca 2010 o 18:44

aj, toasty wspominam najlepiej. potrafiły trwać po kwadrans albo i dłużej, wino w szklance się grzało od trzymania w wyciągniętej dłoni :)

no i kazbegi, droga wojenna, piwo kazbek, rzut oka na otaczające góry kaukazu, po wydrapaniu się na trzy tysiące. dalej zamarzło, więc w trampkach nie szliśmy :)

Odpowiedz

Kliknij tutaj, aby anulować odpowiadanie.