Maroko pełne rozczarowań i zaskoczeń
Pewnego wrześniowego wieczoru, przy kolejnym już piwie w naszym ulubionym pubie okazało się, że mamy odłożone trochę pieniędzy i zaległy urlop, który przydałoby się wykorzystać w ciekawy sposób. Wtedy zrodził się pomysł wyjazdu do Maroka na wspólną backpackerską wyprawę. Wszyscy nasi znajomi wspominali, jak bardzo podobało im się w Maroku.
Pełni optymizmu zarezerwowaliśmy bilety lotnicze, by pod koniec października wylądować w Fez, które w opowieściach mieniło się tajemniczością i magią, rodem z Opowieści tysiąca i jednej nocy. Byliśmy podekscytowani faktem, że spędzimy trzy tygodnie w egzotycznym arabskim kraju i z niecierpliwością czekaliśmy dnia wylotu. Jak się później jednak okazało, był to czas rozczarowań.
Seks i wyzwiska
Już pierwsze dni spędzone w Fez rozwiały nasze wyobrażenia o Maroku i jego mieszkańcach. Wysiadając z autobusu, który odjeżdżał z lotniska, tuż przy jednym z większych skrzyżowań w mieście, zamiast przystanku czekały na nas sterty kamieni, cegieł i śmieci, o które przy odrobinie nieuwagi można było połamać nogi. Było około 22, więc jak najszybciej chcieliśmy znaleźć zajezdnię miejskich autobusów, żeby dostać się do starej części miasta – medyny, gdzie mieliśmy spędzić dwie pierwsze noce.
- Święto zabijania owieczek dostarczyło nam wiele niezapomnianych widoków, takich jak te pozostałości po świątecznym posiłku. (Fot. Krzysiek Cylkowski)
- Pani była taka miła, że Krzysiek nie mógł nie kupić tego dywanu. (Fot. Natalia Prusik)
Uzbrojeni w przewodnik i wcześniej wydrukowane mapki zaczęliśmy poszukiwania. Po 30 minutach udało nam się namierzyć dworzec, który, jak się okazało, znajdował się rzut kamieniem od miejsca, w którym wysiedliśmy z lotniskowego autobusu. Prócz tłumu ludzi nic nie wskazywało, że jest to dworzec. Zmęczeni podróżą, ale jeszcze niezniechęceni pierwszymi ‘’niespodziankami”, zjedliśmy kolację i przygotowaliśmy się na odkrywanie labiryntów Fezu.
Pierwsze dni w Maroku obfitowały w wyzwiska padające na ulicy pod naszym adresem (i to te najgorsze) tylko dlatego, że nie chcieliśmy zapłacić za wskazanie drogi, propozycje seksu przez tubylców (także homoseksualne). Było również wyłudzanie pieniędzy, obrzucenie jabłkami i wyśmiewanie. A wydawałoby się, że turystów powinno się przyjmować ciepło.
Oczywiście zdawaliśmy sobie sprawę, że wybieramy się do kraju arabskiego, gdzie panują inne zasady i gdzie religia ma bardzo silny wpływ na codziennie życie. Jednak w naszych głowach wciąż żył wyidealizowany obraz Maroka jako miejsca, gdzie zatłoczone ulice miast eksplodują kolorami, zapachami i gwarem mieszkańców. Już wtedy zdaliśmy sobie sprawę, jak bardzo ten kraj różni się od tego, który spodziewaliśmy się zobaczyć. I tak oto opuszczaliśmy Fez, pełni niepewności co będzie dalej.
Brudne miasta
Chłodne powitanie nieco zelżało, ale wciąż przychodziły kolejne rozczarowania. Odwiedzając Tanger, Rabat i El Jadida stwierdziliśmy, że marokańskie miasta są brzydkie, brudne, obskurne i mało ciekaw Spodziewaliśmy się zapierających dech w piersiach zabytków i perełek architektury arabskiej. Niewiele z tego znaleźliśmy. Ktoś powie: bo nie byliście w Casablance. Zgadza się, do Casablanki postanowiliśmy się nie wybierać z powodu jej europejskiego wyglądu. Poszukiwaliśmy czegoś unikatowego i egzotycznego, a europejską architekturę możemy podziwiać na co dzień.
Radzimy też każdemu, kto wybiera się do Maroka, wykreślić ze swojej listy Tanger, jako że, jest to duże miasto, które tak naprawdę niewiele ma do zaoferowania podróżnikom. W zamian polecamy zwiedzanie przeuroczego miasteczka Asilah. Znajduje się ono około godziny jazdy pociągiem z Tangeru. Co prawda stacja znajduje się mniej więcej trzy kilometry od miasta, ale spacer pustą plażą nad brzegiem Atlantyku jest warty zmęczenia. Medyna tego miasteczka mieni się bielonymi ścianami, pomalowanymi na niebiesko i zielono okiennicami oraz drzwiami, a ze starych murów obronnych można podziwiać potężne fale rozbijające się o skaliste wybrzeże.
Po krótkiej i dosyć kłopotliwej próbie nawiązania konwersacji z chłopakiem pracującym w kafejce (lata protektoratu francuskiego i hiszpańskiego pozostawiły ślad i duża część ludności posługuje się właśnie tymi językami; znajomość angielskiego obecna jest głównie w wysoce turystycznych miejscach) dowiedzieliśmy się, że Asilah jest gospodarzem corocznego festiwalu sztuki.
Miasteczko było naprawdę piękne i dla odmiany również czyste i przyjazne. Nie mieliśmy jednak w planach noclegu tam, więc po krótkim pobycie na plaży i zwiedzaniu medyny wyruszyliśmy na poszukiwania dworca autobusowego. Tak jak w Fez, tak i tutaj mieliśmy problem z jego znalezieniem. Gdy wreszcie się udało, kupiliśmy bilety w dalszą podróż, lecz nasz autobus nigdy się nie pojawił. I tak z biletami donikąd zakończył się nasz sielankowy dzień.
Nawet Marakesz, który wszyscy chwalą i podziwiają (a w szczególności jego suk), nie poprawił naszej opinii o Maroku i jego mieszkańcach. Jeszcze jednym, dosyć przyziemnym rozczarowaniem jakie zaserwowała (a w zasadzie nie zaserwowała) turystyczna mekka był fakt, że nigdzie nie zaoferowano nam dobrego śniadania, co jak dotychczas, w mniejszym lub większym stopniu, nam się udawało. Wszędzie czekały na nas jedynie omlety. Jako że Marakesz był najlepszą bazą wypadową, brak możliwości zjedzenia dobrego śniadania przed długą podróżą na Saharę, dawał się we znaki. Musimy jednak przyznać, że świeżo wyciskane soki z pomarańczy i grejpfrutów, dostępne na każdym kroku za przysłowiowe grosze, były pozytywnym punktem pobytu w Marakeszu.
Spokój w górach Atlas
Oczywiście w każdym miejscu można znaleźć coś wartego wydania ciężko zarobionych pieniędzy. My również znaleźliśmy takie miejsce w Maroku: Góry Atlas. Spędzone tam dni napełniły nas spokojem i pozytywną energią. Oczywiście nie byliśmy przygotowani na temperatury panujące w górach w listopadzie, ale to nas nie zniechęciło. Śpiąc pod pięcioma kocami i chowając pod nie nasze ubrania (by były ciepłe następnego dnia, gdy będziemy je zakładać), śmialiśmy się sami z siebie i czuliśmy naprawdę beztrosko.
To co najbardziej zapadło nam w pamięci, to pełnia księżyca, podziwiana ze szczytu wydmy, podczas noclegu na pustyni. Nikt z naszej kilkuosobowej grupy nie spodziewał się, że wejście na niepozorną górę piasku może zamienić się w męczącą, ponadgodzinną wspinaczkę. Duszący pył i zapadanie się w sypkim piasku po kostki wcale nie ułatwiały zadania.
Czy warto było jechać do Maroka? Odpowiedź jest oczywista… warto! Pomimo rozczarowań i niedogodności, których może powinniśmy się spodziewać wybierając się do arabskiego kraju, to wciąż było warto.
Czy jest to kraj który polecilibyśmy innym do odwiedzenia, tego nie wiemy. To, co nas rozczarowało, dla innych może być czymś fascynującym, czego właśnie szukali. Pomimo tego, że spodziewaliśmy się innego Maroka i innych mieszkańców, opuszczaliśmy ten kraj bogatsi o nowe wspomnienia i bagaż doświadczeń.



