Czy jest możliwe zatrzymanie się w jakimś miejscu, nawet na pierwszy rzut oka bezludnym, w którym nie pojawią się dzieci? (Fot. Marcin Michalski)

Po każdym przyjeździe słyszy się zawsze pytanie: jak było? Tak naprawdę, to nie wiem co mam powiedzieć… Tym razem potrzebowałem i wciąż potrzebuję dużo czasu, aby zebrać myśli i w jakiś sposób okiełznać zastaną etiopską rzeczywistość. Nie zamierzam jej porządkować, myślę zresztą że nie jest to możliwe i sensowne.

Będąc w Afryce, Europejczyk widzi tylko jej część – zwykle jedynie zewnętrzną powłokę, często zresztą nie najciekawszą i może najmniej ważną.

Ryszard Kapuściński

Afryka nie da się streścić w jednym słowie. Istnieje tylko i wyłącznie w niezliczonych odmianach, posiada różne oblicza, formy i zwyczaje. […] Kto tego nie uznaje, próbuje generalizować i kierować się stereotypami, pozostanie z pustymi rękami.

Moses Osegawa

W Etiopii w ciągu ostatnich kilku miesięcy było kilkaset osób z Polski (zadałem sobie trud policzenia polskich nazwisk w książce ewidencyjnej w parku narodowym Siemen Mountains), a większość z nich będzie zapewne chciało się podzielić z innymi swymi doświadczeniami. Tak emocjonalny wyjazd nie powinien moim zdaniem zostać ujęty w prostą formułkę typu: „byłem… widziałem… zjadłem… kupiłem…” Mój kolega, który wrócił z Etiopii tuż po moim powrocie, zapytał: „co tam widziałeś”? To z pozoru proste pytanie uświadomiło mi nietypowość moich doświadczeń. Widziałem… hmmm… ludzi. Ludzie i kontakty z nimi były najciekawsze, dlatego będą oni głównymi bohaterami Etiopskiego Alfabetu.

PS. Nie należy mieć nadziei, iż ów swoisty alfabet będzie czymś systematyzującym wiedzę o tym doprawdy niezwykłym kraju. Chciałem w pokorny, nie wyczerpujący tematu i czytelnika sposób opowiedzieć, co było dane mi przeżyć będąc tam, kilka godzin lotu od Polski…

A jak asfalt

Dziwnie rozpoczyna się opowieść o moim pierwszym kontakcie z Etiopią, ale asfalt to obok wody jedna z najbardziej kluczowych spraw w tym niezwykłym kraju. Po przylocie, kiedy już ruszyliśmy na objazd historycznej pętli północnej, trudno było uwierzyć, jak wyśmienita jest jakość etiopskich dróg. Spowijają one coraz większe połacie kraju. Prace drogowe są bardzo częstym widokiem, a ich rozmach czasem zawstydza…  Napływ pieniędzy z Banku Światowego sprawia, że coraz rzadszym widokiem stają się poruszające wzdłuż dróg tłumy ludzi, spowite gęstym, nieprzejednanym pyłem.

Muszę przyznać, że perfekcyjna gładź jezdni w pewnym momencie przyprawiła mnie o histeryczny śmiech, który zdziwił naszego kierowcę. „O co chodzi”? – zapytał. Odrzekłem, że nie mogę uwierzyć, że droga może wyglądać tak właśnie. Dobre drogi są gwarantem rozwoju i poprawy ogólnej kondycji kraju. Być może będzie dzięki nim możliwe skuteczniejsze pomaganie chorym, czy najuboższym. Łatwiejszy będzie dostęp do edukacji. Jest też zapewne wiele innych skutków tych pozytywnych i tych negatywnych, które przerastają moją wyobraźnię i doświadczenia nabyte w trakcie tej dwutygodniowej wizyty. O jakość asfaltu dbają podobno między innymi Polacy (!) ale zauważalni są natychmiast Azjaci, którzy walczą nie tylko z niepokornym kurzem, ale z upałem i innymi przeszkodami utrudniającymi posuwanie się prac naprzód. Znakomitej jakości drogi zostały częściowo położone przez Japończyków a obecnie przez konsorcja Chińskie. Widząc człowieka o dalekowschodnich rysach, kierującego ruchem za pomocą chorągiewki, zapytałem kierowcę, czy mijani robotnicy to Japończycy. Usłyszałem odpowiedź, że Japończyk nie marnowałby czasu na taką czynność. To z pewnością Chińczyk… Jedno zdanie, ale jak wiele daje do myślenia.

B jak bosonodzy

Czy chodzenie na boso można uznać za synonim biedy? Ryszard Kapuściński pisał w Podróżach z Herodotem, że na punkcie butów ma „lekkiego fioła”. Ów „fioł” wynikał z niczego innego, jak z chronicznej biedy. Myśl o butach była zapewne tak samo silna, jak myśl o jedzeniu. Miliony ludzi w Etiopii chodzą na boso. Widok dzieci biegnących tłumnie na spotkanie wywoływał u mnie poważne kłucie w żołądku, co spowodowane było widokiem ich małych stópek stąpających w szaleńczym pędzie po ostrych kamieniach… Byle tylko zdążyć na spotkanie z nieznajomymi! Widziałem osoby, które starały się wyjść poza ramy bycia „bosonogim” i chodziły w wykonanych ze sprasowanych, plastikowych butelek „sandałach” czy „katowały” resztki tego, co kiedyś było butami. Zawsze to coś! Dziwnym widokiem są targi, na których leżą pokaźne stosy plastikowych butów z Chin, a wokół nich chodzą bose tłumy. Jakże często zapominamy, że gdzieś tam żyją ludzie, dla których buty są tak odległym marzeniem…

C jak choroba

Chcąc, nie chcąc w czasie wyjazdu do Etiopii spotykałem się z chorobą. Była to choroba czyjaś. Zawsze uczestnictwo w takich momentach daje wiele do myślenia, a nade wszystko „przywraca do porządku” delikwenta (czyli mnie), który narzeka, że coś mu doskwiera.

W Etiopii spotkania z osobami chorymi miały podobny przebieg. Nieoczekiwanie na drodze pojawiał się tłum ludzi, który usilnie starał się zatrzymać samochód, którym się poruszaliśmy. Szybko zorientowałem się, że pod białym prześcieradłem, na prowizorycznych noszach lub bezpośrednio na rękach tych desperatów znajduje się ktoś, kto potrzebuje natychmiastowej pomocy. Prośby do kierowcy nie odnosiły żadnego skutku. Wiedziałem, że za kolejnym razem trzeba będzie przejechać, zostawiając w tyle zawiedzione ludzkie nadzieje i czyjś kruchy los…

Straszne to uczucie. Kierowca powiedział, że gdybyśmy wzięli tego człowieka do samochodu, a gdyby powiedzmy zmarł w czasie jazdy, mielibyśmy poważne problemy. Trudno dyskutować w obliczu takiej argumentacji. Innym razem zobaczyłem ładną dziewczynę z potwornie przerośniętą tarczycą. Znów rozpętało to dyskusje, z których by wynikało, że najlepiej po prostu nie chorować, bo dostęp do opieki medycznej jest delikatnie mówiąc utrudniony…

Jadąc poprzez góry Siemen samochód został znów zatrzymany. Tym razem coś poważnego stało się jakiemuś turyście. Kombinacja potężnego upału (biorąc pod uwagę ujemne temperatury w Europie) i duża wysokość zrobiły swoje. Kto wie, czy nie przywiózł on z południa kraju malarii. Dziwnie i źle było mi, będąc zdanym za zimne, pozbawione skrupułów, jednak logiczne tłumaczenia kierowcy, że i tym razem nic nie możemy zrobić. Na szczęście jechał po owego nieszczęśnika transport.  Gdyby nie był on obcokrajowcem, jego los mógłby być przesądzony. Od kierowcy otrzymaliśmy adres jakiegoś znakomitego zielarza, który przyjmuje w Addis Abebie. Dokonuje on takich „cudów”, że lekarze uprawiający tradycyjną medycynę bardzo liczą się z jego zdaniem. Niestety tylko nieliczni są w stanie dotrzeć po pomoc do stolicy…

Któregoś poranka usłyszałem przeraźliwy krzyk. „Pewnie ktoś umarł” powiedział bez emocji człowiek widzący moje zainteresowanie. Rzeczywiście nieopodal trwała ceremonia, będąca swoistym spektaklem. Do miejsca spoczynku zmarłej przybywali odziani na biało ludzie. Kobieta będąca odpowiednikiem „płaczki” (dziś pewnie już się w Polsce nie praktykuje takich rzeczy) pokazywała zgromadzonym portret zmarłej. Przepełniona rozpaczą córka biegała z krzykiem pomiędzy ludźmi.

Specyficznie wygląda wszechobecna biel ubrań żałobników. W naszej kulturze biel związana jest z momentami „włączenia” do kolejnych etapów życia poprzez chrzest, bierzmowanie, ślub. Biel od dawien dawna  była uznawana jako kolor radości. Śmierć, jako że „wyłącza” człowieka spośród żywych zaznaczana jest kolorem czarnym. Może to dziwne, ale gdziekolwiek jestem zawsze staram się zobaczyć cmentarz. Czy to Rosja, czy Liban, czy Islandia, poprzez cmentarz można uzupełnić obraz odwiedzanego kraju. Na koniec tego wątku zapraszam do zapoznania się z artykułem na temat afrykańskich pogrzebów.

D jak dzieci

W tym miejscu mogę odetchnąć z ulgą. Dzieci okazały się najwspanialszym „elementem wyjazdowym” podczas całej trasy. Obiegowe opinie nie pozostawiały złudzeń – nie jednemu „wizytującemu” Etiopię, dzieci poważnie zakłóciły idylliczny wyjazd. Przynajmniej tak wspominali w swych powyjazdowych opisach. Moje doświadczenia są zupełnie inne. Być może łatwiej mi wejść z nimi kontakt z racji uprawianej profesji, ale jak to zawsze podkreślał mój wyjazdowy kompan Wojciech: „dzieci są najważniejsze”! i dlatego należy wybaczyć ewentualne zgrzyty, jakie z ich strony na trasie się pojawiły. „Czy jest możliwe zatrzymanie się w jakimś miejscu, nawet na pierwszy rzut oka bezludnym, w którym nie pojawią się dzieci”? zapytałem kierowcę. Teoretycznie tak, ale w praktyce… Nie raz wybuchaliśmy śmiechem na widok umorusanych, bosonogich malców biegnących, co sił w płucach, na spotkanie z przybyszami rodem z innej planety…

Podczas całej 10 dniowej trasy i około 3 tysięcy kilometrów można by na palcach jednej ręki zliczyć momenty, kiedy dzieci nie było. Każdemu, nawet bardzo krótkiemu postojowi towarzyszyły zaciekawione, roześmiane, niepewne, przebiegłe (tu można wypisywać całą masę przymiotników) istoty. Każdy usiłował na swój sposób zaznaczyć swą obecność. Zawsze w grupie byli „przewodnicy stadka”, którzy potrafili wyciągnąć od nas po dwa cukierki i dzieci wycofane, bez żadnego cukierka… To one były przez nas najczęściej honorowane uwagą, czy łakociem. Widać, że wprawiało to w osłupienie resztę grupy, ale tego zapomnianego przez świat malca przez moment stawiało w centrum wydarzeń. Kto wie, czy taki moment nie będzie przez niego zapamiętany na długo. Najbardziej wzruszającymi momentami są spotkania z dziećmi ubogimi i zapewne przez to zaniedbanymi. Dzieci te prawie zawsze ciężko pracują, nosząc chrust, wodę w baniakach, zajmując się zwierzętami czy pomagając rodzicom w polu. Przyznam bez ogródek, że łza w oku nie raz mi się zakręciła będąc po prostu obok takich malców. Nie wiem dlaczego, ale niektóre osoby wywierały na mnie szczególne wrażenie. Z ich oczu biło coś specjalnego – na pewno widać było w nich trudy życia, smutek, dobroć. Maluchy te zachowywały się inaczej, niż można sobie to wyobrazić. Ustawione do zdjęcia potrafiły nie drgnąć ani na chwilę. Cierpliwie znosiły próby znalezienia właściwego tła czy nasłonecznienia. Nie raz po otrzymaniu słodycza zginały się w pas i całowały w rękę, co wprawiało w osłupienie i poważne zakłopotanie. Dzieci są żądne kontaktu, ciekawskie, ale jednak ostrożne. Łatwo dostrzec duże różnice między dziećmi z wiosek a tymi, wychowanymi przy turystycznych atrakcjach. Złe zachowania są łatwo wyuczane, i tak samo wdrażane w praktykę, a co najgorsza – mogą na stałe ukształtować osobowość człowieka. Cieszy niezmiernie fakt, że Etiopia stawia na edukację. Charakterystycznym widokiem są tłumy uczniów w mundurkach podążające z lub do szkoły. Dzieci są uczone, że należy się miłość, szacunek, dobre traktowanie. Uczy się je, jak postępować w obliczu czyhających na nie zagrożeń. W edukacji należy upatrywać szansy dla ludzkości.

E jak ekstaza

W tym miejscu odniosę się do najbardziej emocjonalnego momentu na całej trasie. Momentów tych było kilka, ale ten był szczególny. Miałem możliwość uczestniczenia w ekstatycznych uroczystościach, które miały miejsce w jednym z kutych w skale, podziemnych kościołów w Lalibelli. Pisząc to czuję dreszcze na plecach. Przypominam sobie odzianych na biało mistrzów ceremonii. Ci zaawansowani wiekiem siedzieli dostojnie pod ścianami, reszta zaś śpiewała początkowo spokojnie, doniośle, rytmicznie uderzając w bębny. Stopniowo muzyka przybierała na tempie, a kołyszący się na boki mnisi zaczęli się zbliżać do siebie i oddalać. Temu wyraźnemu przyśpieszeniu towarzyszyły trudne do powtórzenia dźwięki, wydawane przez kobiety modlące się twarzami do ścian. Dudnienie bębnów odczuwalne było na całym ciele. Język używany do celebracji gyyz nie jest używany na co dzień- przetrwał jedynie dlatego, że jest używany do sprawowania liturgii. Nie wiem dlaczego, ale łzy same napływały do oczu. Uczestnicy ceremonii byli całkowicie w nią „zanurzeni” a na ich twarzach dało się zaobserwować radość i całkowite oddanie się Bogu.

F jak fakty

Najbardziej przemawiają (przynajmniej do mnie) porównania, zatem aby ująć w ramy Etiopię, spróbuję porównać ją do Polski. Etiopia kiedyś zwana była Abisynią. Obecnie graniczy z pięcioma państwami: północno-zachodnią granicę dzieli z Sudanem, granica północno-wschodnia to niegdyś prowincja Etiopii, a dziś osobne państwo – Erytrea, wschodnie tereny graniczne to sąsiedztwo z Dżibuti i Somalią, natomiast południowa linia graniczna przebiega wzdłuż granicy z Kenią. Językiem urzędowym jest amharski, na czele państwa, podobnie, jak w Polsce stoi prezydent.

Etiopia zajmuje 26 pozycję na świecie, jeśli chodzi o powierzchnię, Polska – 68. Etiopia jest ponad trzy razy większa od naszego kraju. Pod względem ludności z ponad 78 milionami ludzi, Etiopia zajmuje 16 miejsce na świecie, Polska zaś z ponad 38 milionami plasuje się na 33 miejscu. W gęstości zaludnienia „przebijamy” Etiopię – tam żyje około 69 osób na kilometr kwadratowy, a w Polsce 122 osoby. Etiopia zaliczana jest do najuboższych państw świata – statystyczny Etiopczyk ma 1805 dolarów na rok (wiemy doskonale, jak wygląda to w praktyce…) a statystyczny Kowalski około 15 tysięcy dolarów (też wiemy, że linia podziału przebiega nierówno). Na 1000 mieszkańców rodzi się odpowiednio: prawie 40 Etiopczyków i 10 Polaków. W Etiopii żyje się przeciętnie 48 lat, w Polsce 75 lat. Statystyki podają również liczbę osób zakażonych wirusem HIV. W Polsce odnotowano 11 901 takich przypadków, natomiast w Etiopii półtora miliona…  U nas zmarło już na tą chorobę cywilizacyjną 940 osób, tam 120 000…

Statystyki można mnożyć w nieskończoność, jednak już na pierwszy rzut oka widać, że rzeczywiście mogliśmy być odbierani, jak przybysze z innej planety…

Ciąg dalszy: Etiopski alfabet: G – M

Marcin Michalski

Na co dzień pedagog specjalny - zajmuje się osobami z autyzmem. Praca do łatwych nie należy, więc czasem udaje się to tu to tam i snuje przemyślenia na temat odwiedzanych miejsc.

Komentarze: (1)

Pi 17 lutego 2010 o 19:10

Dobry alfabet, mam nadzieje, ze bedziesz kontynuowal.
Zwlaszcza D przypadlo mi do gustu.

Odpowiedz

Kliknij tutaj, aby anulować odpowiadanie.