W trzeciej i ostatniej części alfabetu etiopskiego dowiecie się, jak wygląda sytuacja religijna w tym afrykańskim państwie, co się dzieje na ulicach i co oznacza dla Etiopczyków system.

N jak natura

Natura to przeciwieństwo miasta, to niełatwa przestrzeń, w której usiłują egzystować ludzie i zwierzęta. Dziwił się nasz kierowca, dlaczego uciekamy z miast, które przecież tyle oferują. Natura w Etiopii to wielki rozmach, którego mały, ale jakże bogaty fragment udało się ujrzeć na własne oczy.

Etiopia jest krajem przyrodniczych kontrastów. Z jednej strony depresja Danakil, a z drugiej czwarty, co do wielkości szczyt Afryki – Rash Dashen. Aż dwadzieścia szczytów oscyluje wokół wysokości czterech tysięcy metrów. Etiopskie terytoria dają życie czterem systemom wodnym, z których najbardziej znanym jest Błękitny Nil. Z uwagi na tak znaczne zróżnicowanie terenu, wyróżnia się tu aż pięć stref klimatycznych, zależnych od wysokości (od 116 metrów poniżej poziomu morza aż do 4620 metrów), temperatury (od kilku do 50 stopni Celsjusza) oraz opadów atmosferycznych (od zera w ciągu kilku miesięcy w roku do ponad 400 mm, przy czym zdarzają się opady, przeradzające się w gwałtowne powodzie).

Będąc w porze suchej przybysz widzi tylko gigantyczne koryta rzek, wypełnione kamieniami i gdzieniegdzie ludźmi, usiłującymi coś jeszcze z nich wyciągnąć. Nic więc dziwnego, że w tak zróżnicowanej przestrzeni znalazło życie wiele fascynujących gatunków, dziko żyjących zwierząt, które z jednej strony oszałamiają, z drugiej zaś wprawiają w zakłopotanie nienawykłego do takich widoków człowieka. Pisząc to czuję bezsilność spowodowaną tym, że nie poruszam się swobodnie po nazwach ssaków, ptaków czy roślin, które widziałem. Przybysza z kraju, gdzie w tym samym czasie zalega gruba warstwa śniegu, olśniewają nietypowe kształty gór, uformowane przez działalność wulkaniczną, urwiste przepaście, soczyste kolory ziemi, roślinności. W spalonych marcowym słońcem górach Siemen można upajać się zapachem róż, pośmiać ze stadnego życia Gelad Krwawiące Serce, doświadczyć wścibstwa Kruków Grubodziobych, zatopić się w widoku majestatycznie przemieszczających się orłów… Etiopia jest domem dla niezliczonej ilości zwierząt, wśród których warto wspomnieć Hienę Centkowaną, Leoparda, Geparda, Etiopskiego Wilka, Koziorożca Abisyńskiego, Guśca, Krokodyla, Hipopotama, nie wspominając o przebogatym życiu ptasim… Moja małość i respekt wobec natury nakazują w tym momencie zamilknąć i odesłać do obejrzenia zdjęć.

O jak oswajanie

To, czego doświadcza się na obcej ziemi, usiłując ująć następnie w jakieś ramy, to tylko skromna część prawdy, a czasem zupełne jej zakłamanie. Na jedno zdanie typu: Etiopia to kraj, w którym żyją we względnej zgodzie wyznawcy różnych religii, znajdziemy setkę faktów będących zaprzeczeniem tego stwierdzenia. Do jednoznacznych sądów są skłonni ludzie w „gorącej wodzie kąpani”, nierozsądni, powierzchowni, zawistni.

W zasadzie nie powinienem zaczynać pisania Etiopskiego Alfabetu, gdyż zarówno ten wyjazd, jak i każdy inny trwają tylko dwa tygodnie. W tak krótkim czasie nie zawsze udaje się zbliżyć na odpowiednią odległość do lokalnej rzeczywistości. Jej oswajanie to ciągła obserwacja, czasem jej „głaskanie”, czasem „mocowanie się” z nią a czasem ucieczka od niej. Wszystkie te reakcje skłaniają do przemyśleń.

Dlaczego na przykład tuż po przylocie strażnik lotniskowy nie chciał nas wypuścić z terminala, podczas gdy inni turyści nie byli zatrzymywani? Czy i tym razem taksówkarz urządzi żałosny spektakl, by wyciągnąć od zmęczonych i przez to tym bardziej zaskoczonych przybyszów niewspółmiernie duże pieniądze? Dlaczego na ulicy leży ktoś chory, a nikt się nim nie interesuje? Dlaczego tak często ktoś próbuje Cię oszukać? Czyżby brakowało tu bezinteresownych ludzi?

Wątpliwości można mnożyć, ale najlepiej je rozwiewać. Najlepszym panaceum jest bliski kontakt z rzeczywistością (jeśli oczywiście nam na tym zależy) Na stołecznym targowisku Merkato, nie sposób było uwolnić się od natrętnego naciągacza. Wyrastał on spod ziemi, oferując coś, czego się nie chciało. Był wszędzie i zawsze, a jego czujność zaskakiwała. W pewnej chwili poklepałem go po ramieniu i powiedziałem z uśmiechem, że nazywam go mr Everywhere (pan wszędzie). Od tej chwili mr Everywhere biegał nie za mną, ale do swych licznych znajomych, chwaląc się swym nowym przydomkiem. Dzieci, które jak mr Everywhere są wszędzie mogą stać się „najbardziej uciążliwym punktem wyjazdu” ale patrząc na nie inaczej, można przyznać, że niepowetowaną stratą byłby brak kontaktu z nimi. Oswajając rzeczywistość, zaczynamy patrzeć na nią innymi oczyma. Przestaje ona wtedy stanowić źródło frustracji, ale otwiera powoli swe szerokie wrota…

P jak przykrości

Ciężko cokolwiek napisać o przykrych sytuacjach, jakie miały miejsce w Etiopii, gdyż obejrzałem kilka godzin temu film Droga do Guantanamo. Pakistańscy przyjaciele mieszkający na stałe w Londynie, postanawiają odwiedzić swój kraj rodzinny kraj oraz Afganistan. Jako że jest po 11 września, na terenie tych krajów trwają wzmożone działania wojenne. Niczego nie świadomi młodzieńcy zostają omyłkowo wzięci przez siły sprzymierzone za talibów, a ich życie przeistacza się w koszmar…

Tuż przed wyjazdem przeczytałem artykuł o podobno największym targu w Afryce. Nazywa się on Merkato (czyli targ po prostu) i jest zlokalizowany w obrębie Addis Abeby. Ktoś z komentujących ów artykuł napisał: „Dziękuję za ten opis. Dzięki niemu wiem, gdzie nie jechać.” Jako, że lubię miejsca odstręczające, pokrzywione i wzgardzone przez klasycznego turystę, zjawiłem się na Merkato najszybciej, jak to możliwe. Jest to nie tylko miejsce handlu wszystkim, ale i miejsce spotkań towarzyskich. Europejski turysta mimo wszystko budzi emocje – zarówno pozytywne, jak i negatywne…

Kiedy wstałem z pozycji klęczącej po zrobieniu fotografii, ukazała się przede mną jak najbardziej namacalna postać.

Proszę o pozwolenie rządowe na robienie zdjęć – powiedział głosem nie znoszącym sprzeciwu, przysadzisty mężczyzna. Kłopoty – pomyślałem… i to pod koniec wyjazdu! Przepraszam ale nie wiedziałem, że trzeba mieć pozwolenie – powiedziałem patrząc mu prosto w oczy. Pozwolenie – powtórzył.

Ja znów zasłoniłem się niewiedzą i spokojnym ale zdecydowanym tonem przeprosiłem za swą nieświadomość. Atmosfera gęstniała jak coraz szczelniej zacieśniający się wokół nas tłum ludzi czekających na rozwój wypadków. Jestem policjantem i pójdziemy na komisariat. Wybacz, że fotografowałem w tym miejscu. Chowam aparat i to koniec zdjęć tutaj. Po tym zapewnieniu wyciągnąłem do niego rękę i etiopskim zwyczajem stuknęliśmy się prawymi ramionami. Dziwna niechęć do wyjmowania aparatu już we mnie pozostała.

W krajach afrykańskich zdarzają się sytuacje, kiedy ktoś podaje się za policjanta i próbuje wyłudzić jakieś korzyści majątkowe. Nie jest łatwo się z tym uporać będąc na obcym terenie. Zdarzyło się coś jeszcze… Wraz z mym kompanem przemierzyliśmy około dwóch tysiące kilometrów prawie pustym autem. Starałem się za każdym razem przekonać kierowcę, aby zabrał babcię z baniakiem wody, lub podrzucił matkę z dzieckiem do następnej wsi. Nie udało się to ani razu… Nie wspominam bardziej szczegółowo o sytuacjach, gdy trzeba było zabrać kogoś chorego. Zdziwieniu mojemu nie było końca, gdy w potrzebie znalazła się moja dobra koleżanka z mężem, których spotkaliśmy na szlaku. W momencie, gdy skończył się asfalt, ich podróż publicznymi środkami transportu okazała się zbyt wolna, aby dotrzeć na czas na samolot powrotny. Zaproponowałem im więc miejsca w wynajętym samochodzie. Kierowca powiedział wówczas stanowcze Nie!

Pozostało wziąć sprawę w swoje ręce. Mój kolega pełnił rolę nieustraszonego negocjatora, ja zaś łagodzącego bezkompromisowość jego wywodów tłumacza. Kierowca, z którym połowa trasy przebiegła we wspaniałej atmosferze, zamknął się w sobie i nakazującym tonem wymuszał kontynuowanie jazdy, ale bez moich przyjaciół. To jednak nie wchodziło w grę. W powietrzu wisiało coś ciężkiego. Nasz negocjator, który przemierzył cały świat i bywał w o wiele gorszych opałach, stopniowo powiększał przewagę. W końcu usłyszeliśmy: „dobrze- jedziemy razem”. Pojechaliśmy, jednak podskórnie wyczuwało się dokuczliwe napięcie. Na postojach kierowca szeptał mi, że i tak wyrzuci ich niebawem. Nie stało się tak jednak. Pod koniec drogi przeprosił za swą impulsywność, ale magia Etiopii prysnęła… Mimo wszystko warto było zawalczyć o naszych przyjaciół, gdyż dzięki nim wyjazd nabrał znów rumieńców. Tak naprawdę opisane wydarzenia były niczym wobec tego, co mogło się przydarzyć w tym nie do końca obliczalnym miejscu.

R jak religijność

Tak jak A na początku alfabetu, stanął Bóg w prapoczątku wszystkiego.

Tirukkural. Święta księga południowych Indii.

Niezależnie od wyznania, religia pozwala odnaleźć się człowiekowi, gdy ten błądzi, stoi w martwym punkcie, stacza się. Religia daje perspektywę. Dzięki niej jest nie tylko „tu i teraz”, co w przypadku Etiopii zazwyczaj jest tożsame z nędzną egzystencją. Pozwala ona wierzyć, że jeśli nawet w czasie ziemskiej wędrówki było nieznośnie ciężko, to po jej zakończeniu będzie inaczej. Człowiek wierzący nie jest sam – wznosi przecież swe modły do Istoty Wyższej. Jest też zazwyczaj otoczony braćmi i siostrami w wierze. Myśli wygłaszane w czasie płomiennych kazań są drogowskazami pośród zawieruchy dzisiejszych czasów, w której nie jeden stracił orientację. Religia bywa też punktem zapalnym, który niczym iskra zapala dłuższy lub krótszy lont…

Dominującymi religiami w Etiopii są islam i chrześcijaństwo. Trudno jednoznacznie określić proporcje wyznawców tych dwóch religii. Wcześniejszy spis ludności wskazywał na 25 % muzułmanów. Obecnie przyjmuje się, iż stanowią oni od 50-60 % ludności Etiopskiej. Głównymi ośrodkami koncentracji islamu, jako wyznawanej religii są wschodnie części kraju: Harari, Somali i Afar, również prowincje położone na północ od Addis Abeby: Tigraj i Amhara.

Nie sposób nie wspomnieć tu o Felaszach, czyli niewielkiej populacji autochtonicznych Żydów Etiopskich, zwanych przez siebie „Domem Izraela”. W czasach średniowiecznych Felaszowie stanowili główną siłę w wewnętrznym życiu politycznym Etiopii, ale kilka wieków prześladowań znacznie zredukowało ich populację. XX wiek wpisał się w ich historię dwiema nazwami: „Mojżesz” i „Salomon”. Są to nazwy dwóch operacji wojskowych, których celem było przeniesienie 30 tysięcy Felaszy na terytorium Izraela. Niewielu pozostałych zamieszkuje dziś odległe rejony gór Lasta rejonu wschodniej Amhary. Niektórzy, jak poznana w miejscowości Gonder około 30 letnia Hana, po latach wracają do swych korzeni. Przyleciała ona ze swym mężem z Izraela po to, aby znaleźć miejsca, które zapisały się na zawsze w jej dziecięcej pamięci. Ze łzami w oczach opowiadała o powrocie tam, gdzie stał jej dom, gdzie rosło drzewo, w cieniu którego szukała ochłody, gdzie płynął strumień, w którym była kąpana. Niewiele pozostało z tych wspomnień, ale spotkanie z tą osobą pokazuje jak wielkie znaczenie i siłę mają doświadczenia z dzieciństwa. Etiopscy Chrześcijanie przynależą do Etiopskiego Kościoła Ortodoksyjnego, założonego w Axum w IV w. n.e. Stało się to w momencie przyjęcia chrztu przez ówczesnego władcę królestwa Axum – króla Ezana.

Od samego początku kościół ten posiadał silne powiązania z kościołem koptyjskim w Aleksandrii, a uniezależnienie się od patriarchatu koptyjskiego nastąpiło w 1955 roku. Obecnie nie używa się określenia „kościół koptyjski”, a główny nacisk kładzie się na nazwę „kościół ortodoksyjny”. Po dziś dzień kultywuje się w nim wiele zwyczajów tj. obrzezywanie noworodków męskich w 8 dniu po urodzeniu, nie spożywanie wieprzowiny, święcenie szabatu, zachowywanie postu 186 dni w roku (mnisi ponad 286 dni), stronienie od mleka, słodyczy, hucznych zabaw… Więcej o Koptyjskim Kościele Ortodoksyjnym

Kto wie, czy nie spełnią się kiedyś proroctwa, w myśl których pojawią się w Europie misjonarze afrykańscy, aby nawracać tych, którzy już nie mają nic wspólnego z Bogiem…

*Opracowano na podstawie przewodnika Bradt „Ethiopia” oraz na podstawie Wikipedii.

S jak system

Jest sześcienny, tytaniczny, wyposażony we wszystko miażdżące gąsienice. To ustrój społeczny, w który jesteś wtłoczony. Na jego szczycie rozpoznajesz kilka głów. Są tam głowy Twych profesorów, zwierzchników, policjantów, wojskowych, księży, polityków, urzędników, lekarzy, wszystkich, którzy uważają, że powinni Ci zawsze mówić czy zrobiłeś dobrze, czy źle. Oraz jak powinieneś się zachowywać, aby pozostać w stadzie. To system.

Bernard Werber. Księga Podróży

System to wielka machina, której trybami są podsystemy. Są to oświata, opieka społeczna, zdrowotna, gospodarka, kultura i wiele innych mniejszych trybików, które są od siebie zależne. System wskazuje jak powinny działać podsystemy. Te jednak w wielu krajach szwankują. Na własnym podwórku jest wiele do zrobienia, ale kiedy spojrzy się na etiopskie „poletko”, dostrzega się głębokie różnice w obu, demokratycznych systemach. Wszelkie niedostatki mają odbicie w traktowaniu drugiego człowieka, w szeroko rozumianej wolności, kulturze i w zasadzie w każdym przejawie życia. System komunistyczny głęboko wbił swe szpony w europejskie kraje bloku wschodniego, jednak Afrykańczykom trudniej otrząsnąć się po wyczynach tyranów rozpościerających swe wizje na ich życie. Nie należy zapominać o przyrodzie, która mimo, iż jest najbardziej stałym elementem afrykańskiej rzeczywistości, bywa równie groźna i kapryśna, co rządzący krajem dyktator… Jak się zdaje, czas dyktatu dobiegł tu końca. Pozostaje mieć nadzieję, że nikt już nie zapała rządzą zawładnięcia dumnym, etiopskim narodem, dążąc do zaspokojenia swych przyziemnych pragnień.

T jak twarze

Nic innego ale etiopskie twarze utkwiły najmocniej w mojej pamięci. Twarze niczym zwierciadło przemawiają do patrzącego na nie. Zapisana jest w nich dłuższa lub krótsza, ale zazwyczaj bardzo trudna historia.

Zadziwiające jest to, że nawet kilka początkowych lat życia potrafi odcisnąć swoje piętno na dziecięcej twarzy. Z oblicza wyziera wtedy smutek, zmęczenie, a nawet niechęć do życia, które naciera niczym bezlitosny walec. Wystarczy przez chwilę popatrzeć w oczy…

Często brakowało wystarczającej odwagi by to uczynić. Doświadczenia utraty rodziców, brak miłości, szacunku, głód, AIDS… to wszystko widać w dziecięcych oczach. Ciekaw jestem, jak potoczą się losy tych, których twarze pamiętam do dziś? Twarze zawiedzione, zdziwione, przestraszone, niepewne, zaciekawione, zrozpaczone, beznamiętne, pogodzone z losem, tajemnicze, dumne, wesołe… Spojrzenie na nasze życie z tej perspektywy uświadamia, że cała „ludzka masa” podlega procesowi ciągłego odnawiania. Wielu odchodzi w zapomnienie, ale następni zajmują to miejsce. Należy pamiętać, że jesteśmy jednym z maleńkich ogniw tego kontinuum…

U jak ulica

Jeśli ktoś ma wątpliwości, czy warto wspominać o afrykańskiej ulicy, to postaram się je rozwiać. Wyobraźmy sobie co by się stało, gdybyśmy zaczęli robić w Polsce to, co robi się zazwyczaj w ukryciu? Ot tak – fryzjerzy wystawiają przed swoje zakłady fotele wraz ze sprzętem, krawcy z maszynami do szycia lokalizują się w najruchliwszych punktach miasta i na świeżym powietrzu biorą miarę, kroją i szyją, dzieci grają w ping-ponga lub piłkarzyki w chmurach pyłu spalin, wznoszonych przez przejeżdżające auta. Panie ze sklepów rybnych stwierdzają, że wyjdą z towarem na ulicę, bo tam jest lepszy kontakt z klientem i tym samym lepszy zysk.

W naszych realiach wydaje się to być abstrakcyjnym pomysłem ale w Afryce to norma. Ulica to arena niemal bezustannego ruchu, który niczym krew w arterii utrzymuje przy życiu gigantyczne organizmy. Ów ruch będący przeciwieństwem stagnacji, beznadziei, definiuje życie w tym, czy w innych afrykańskich krajach.

Ulicami sunie tłum ludzi, zwierząt, pojazdów, a sposób ich przemieszczania się przebiega wedle jakiejś trudnej do pojęcia prawidłowości. Momentami przychodzi do głowy pytanie: czy ten ogrom istot nie porusza się tylko po to, aby wzniecić jakiś ruch?

To pytanie jest jednak naiwne. Każdy ma z pewnością swój punkt, do którego brnie nie bacząc na trudności, zmęczenie, dystans. Punktem tym jest czasem zdezelowany parasol czy stary koc, pod którym można znaleźć ukojenie po kolejnym, szczęśliwie przeżytym dniu. W skwarze dnia z niemal stojącym kurzem, od pokoleń przemieszczają się młodzi i starzy, świętujący wesele i niosący chorego, próbujący przetrwać i dźwigający wodę, rozciągnięte na patykach koźle skóry, stosy chrustu. Nie każdy może sobie pozwolić na „pusty przebieg”… Oto ulica, bez której Afryka jest trudna do wyobrażenia.

W jak wstrząsy

Już jestem w domu i nie mogę wciąż uwierzyć, że byłem w Etiopii… Jeśli byłby to sen, zaliczyłbym go do najbardziej śmiałych, zaskakujących i wzruszających snów w całym moim życiu. Po raz kolejny okazało się, że życie może dostarczyć więcej wrażeń, niż fikcja. Tamtejsze realia są twarde niczym skała, a mimo to żyją tam ludzie, rzucający swe siły do walki o codzienne przetrwanie. Pracują ciężko dzieci, starcy, ślepcy, trędowaci…

Każdy coś dźwiga, czegoś szuka, próbuje coś wykrzesać z tej mogłoby się zdawać beznadziejnej materii. Świat zmierza do coraz większej polaryzacji. Porażającym widokiem są ścierające się bieguny bogactwa i nędzy. Oto jedzie luksusowy, terenowy samochód. Kierująca nim dystyngowana kobieta wiezie wypielęgnowane dziecko, starannie przypięte pasami do fotelika. Nie byłoby w tym zapewne niczego godnego uwagi, gdyby nie przejeżdżała akurat obok gnijącego wysypiska warzyw, penetrowanego właśnie przez głodne dzieci. Po trzech pasach jezdni poruszają się wysokiej klasy auta. Pas środkowy zajmuje leżąca na folii naga kobieta, która nie wzbudza żadnego zainteresowania. Przez okno widzę leżącego na poboczu człowieka, ze sztywno wyciągniętymi ku niebu rękoma. Ten zastygły w niemym geście człowiek jest prawdopodobnie martwy. Obok niego przechodzą obojętni ludzie. W jednym ciągu widzę śmierć, chorobę, wesele i znów śmierć.

Co chwila pojawia się coś interesującego, pięknego, oszałamiającego, ale w tym samym momencie „dla zachowania niezbędnej równowagi” wyłania się muł z drastycznie złamaną nogą (zrośniętą kopytem do góry), ale mimo to objuczony. Zachwyt kolorami, otoczeniem jest nagle przerwany. Przed oczami pojawiają się dłonie z odjętymi przez trąd palcami. Samochód zatrzymany zostaje przez tłum ludzi, rozpaczliwie poszukujący pomocy dla umierającego kompana…

Żywioły są utożsamiane ze zjawiskami przyrodniczymi, jednak „etiopskie żywioły” to dla mnie ludzie. Ponad 70- milionowa „armia” spośród której tylko garstka nie musi nosić wody w wielkich kanistrach, szukać opału, grzebać w śmieciach w poszukiwaniu pożywienia, naciągać turystów. Najbardziej poruszającym punktem są jednak dzieci. Zazwyczaj bardzo dobre, spokojne, jakby pogodzone z losem. Czyha na nie wiele niebezpieczeństw- od wypadków, poprzez nieuleczalne w tamtych warunkach choroby do wykorzystywania seksualnego przez pozbawionych skrupułów dorosłych. Jak to wszystko ogarnąć? Moja koleżanka widząc każdorazowe zakłopotanie napotykanymi „wstrząsami” przypominała, że to co widzę teraz to nic w porównaniu z Indiami. Dziwny jest ten świat, jak mawiało i mawiać będzie wielu ludzi…

Z jak zakończenie

Ten moment musiał nadejść. Kończąc Etiopski Alfabet żegnam się z fragmentem rzeczywistości, która wywarła na mnie wielkie wrażenie i jeszcze nie wiadomo, jaki wpływ. Spośród wszystkich podróży, ta dała mi najwięcej do myślenia na temat kondycji świata, w którym przyszło nam żyć. Świat ten to dysproporcje o niewyobrażalnych rozmiarach i mnóstwo tytanicznej pracy do wykonania. Czy da się coś zrobić, aby tamtejsza rzeczywistość wyglądała inaczej? Z pewnością tak, gdyż ona już wygląda inaczej! Dobre chęci wsparte rozumną polityką lokalną i międzynarodową są w stanie uczynić cuda. Póki co „sumienie” świata cierpliwie czeka, czasem wyrzucając coś, o czym często wolimy nawet nie myśleć. Aby mieć świadomość- po to właśnie stworzyłem dla Ciebie Etiopski Alfabet.

Marcin Michalski

Na co dzień pedagog specjalny - zajmuje się osobami z autyzmem. Praca do łatwych nie należy, więc czasem udaje się to tu to tam i snuje przemyślenia na temat odwiedzanych miejsc.

Komentarze: (1)

Remus 8 stycznia 2013 o 23:52

Wybieram się za miesiąc do Etiopii, dziękuje za inspirujący tekst!

Odpowiedz

Kliknij tutaj, aby anulować odpowiadanie.