Sepah jest najważniejszą służbą w kraju, posiada najwyższe przywileje, ale i najważniejsze funkcje. Jest ważniejsza od wojska czy policji. To tak zwani „Strażnicy rewolucji” istniejący w Iranie, aby utrzymać szariat – islamski porządek bytu.

Gdzie sięga władza

Islamski dom z Marką Boską i Jezusem na ścianie.

Wnętrze Islamskiego domu. Na ścianie – dywan z postacią Matki Boskiej z Jezusem. (Fot. Paweł Graczyk)

Bezkrytyczne podporządkowanie władzy, zakaz zgromadzeń czy publicznego wyrażania odmiennego zdania – to jedne z ograniczeń dotyczące ludzi w kraju. Jest zakaz porozumiewania się z turystami, gdyż mogą okazać się amerykańskimi szpiegami. Jest też zakaz handlu i spożywania narkotyków, bądź konsumowania związków homoseksualnych. Pierwsze grożące więzieniem na kilka lat bądź szubienicą, a drugie definitywnie kończące się zawiśnięciem.

Mają pełne ręce roboty, dlatego nie ma nic dziwnego w tym, że obowiązkowa służba trwa tam aż 2 lata. Nawet młodzi chłopcy zaciągani są w szeregi Sepah.

Kontrolują internet i telewizję.

W Iranie nie ma czegoś takiego jak telewizja – to jest rzecz którą kradniesz z internetu – mówi rozgoryczona młodzież.

Kontrolują też sygnały radiowe i satelitarne. Raz nawet zostaliśmy złapani przez nich w górach. Po 30 minutach od uruchomienia nawigacji GPS, sygnał został przez nich uznany jako „naprowadzający”. Na szczęście był to GPS zaprzyjaźnionego Irańczyka. I tłumaczenie się zajęło jedynie piętnaście minut. Gdybym sam znalazł się w tych górach, co nierzadko się zdarza, złożenie całych wyjaśnień zajęłoby minimum dobę, włączając w to przymusowy nocleg w areszcie i prawdopodobne oskarżenie o szpiegostwo.

Na ulicach oni są wszędzie… W mundurach i w ukryciu, incognito. Tych oficjalnych łatwo poznać w tłumie głów dzięki zielonym czapkom z daszkiem, bądź pędzących we wszystkie strony na motocyklach. A ci drudzy?…

Gdy rozmawiasz z nieznajomym i już po pięciu minutach zadaje ci pytanie, oczekując krytycznej wypowiedzi na temat prezydenta, bądź nie daj Boże religii to czujesz, że może to mieć jakiś podtekst, że to coś prowokuje, że tak szybko do czegoś pije. Ale rozmawiacie jednak dłuższy czas i zaczynasz czuć się swobodnie, że rozmówca podziela twoje poglądy, nie masz żadnych obaw krytykując politykę Ahmadinejada [czyt. Ahmadineżad]. Mówisz jak absurdalne są jego zapędy atomowe, jak źle traktuje ludzi czy jaki stosunek ma do gejów. Człowiek, z którym rozmawiasz czeka tylko na chwilę gdy to powiesz. Czeka na chwycenie Cię za ręce i przekręcenie plecami do siebie. W imieniu obrony Islamskiego porządku.

Wtedy poznajesz Sepah incognito.

Narkotyki – czyli taniec ze śmiercią

Świadomość rozległości mocy władzy w tym cudownym kraju pełnym dobrych ludzi skłania do ostrożności na każdym kroku.  Jedna z wielu prób, jakim miałem okazję być poddany, choć tym razem bardziej wyrafinowana przydarzyła się w górach.

Lokalsi w Tabrizie.

Tabriz. Bazarowi sprzedawcy. (Fot. Paweł Graczyk)

Masuleh – niewielka miejscowość górska, położona na stromym zboczu, gdzie dach jednego domu, stanowi podwórko dla kolejnego, położonego wyżej. Szariat zakłada zakaz tańców, więc przynajmniej ten czynnik sprawczy prawdopodobnego zawalenia tych misternych glinianych struktur odpada. Lokale, domy, sklepy zielarskie, warsztaty rzemieślnicze, wszystko to znajduje się w ogromnej konstrukcyjnej kaskadzie. Wieczorową porą gliniane ściany nabierają ciepłych kolorów od świateł latarni. Właśnie za budynkami ginie w mroku niespotykana zieleń gór, które okalają tą górską dolinę, gdzie cyrkuluje wilgotne powietrze unoszące się znad morza Kaspijskiego.

Lokalna banda gra na małym placu – dachu jednego z budynków. Jest już po zmierzchu. Panuje wesoła atmosfera. Dookoła ludzie klaskają i śpiewają, lekko się przy tym kołysząc.

– Jak umiesz, to potańcz z nimi – perfekcyjnym angielskim za moim uchem odzywa się młody chłopak.

Odchylam głowę. Chłopak w czarnym dresie, z dużymi okularami słonecznymi ułożonymi na krótko ostrzyżonej głowie uśmiecha się do mnie wyszczerzając zęby.

– To Ty idź poskakać, ja nie znam tego – odpowiedziałem ze swoim perfekcyjnym akcentem.

– Ja też nie umiem.

– Ale tu nie ma nic do nie umienia…

– (…)

– Skąd jesteś? – pyta.

– Polska

– Ah, Lechistan…

Przez chwilę tak stoimy tylko patrząc się na rozbawionych grajków. Ciszę między nami przerwało jego pytanie:

– Jakie narkotyki bierzesz najczęściej?

– Co?

– No, jakie lubisz najbardziej, jak chcesz mogę załatwić Ci wszystko.

– Ok, może wyglądam jak bym był na „tak”… ale jestem przyszłym lekarzem i nie biorę.

– Ah, ok.

Odchodzę szybko. Był z kumplem. Jeszcze tylko dokładnie sprawdzam kieszenie, czy czegoś mi nie podrzucił. Mogła to być ostra prowokacja. Sepah!? To by mogło się bardzo źle potoczyć. Na szczęście nic nie ma. Więc poszedłem korzystać z dalszych uroków wieczoru w małym miasteczku. Żałuję jedynie, że nie nastraszyłem go policją… Choć… to nie moja ziemia – ta po której teraz stąpam. To mogłoby skończyć się nie tak szczęśliwie, (tym bardziej, że za handel narkotykami w Iranie wiesza się publicznie ok 40 osób rocznie.)

Paweł Graczyk

Paweł Graczyk z zamiłowania podróżnik i fotograf, z fachu prawie medyk. Od niedawna pisze także tutaj: www.pawelgraczyk.pl.