Na Festiwalu spotkaliśmy Jaśka Melę - zarażał pozytywną energią i wspomagał się yerba mate ;) (Fot. Jagoda Pietrzak)

O Jaśku Meli słyszeli gdzieś kiedyś chyba wszyscy w Polsce. My spotkaliśmy go na Festiwalu Trzy Żywioły i miło się nam rozmawiało o tym, że życie jest piękne, o egzaminach w życiu i w drodze, o stylu podróżowania i zarażaniu ludzi energią.

– Na początek pytanie mało podróżnicze: dwa razy zaczynałeś studia, jakie wrażenia po pierwszym zderzeniu z sesją egzaminacyjną?

– No tak, jedną sesję w ciągu dwóch lat studiów mam za sobą. (śmiech) Wrażenia? Ciężko było… Wprawdzie, gdy studiowałem reżyserię, było trochę inne podejście do sesji: prawie same warsztaty, konkretne zadania. Za to na psychologii była już tylko nauka, nauka, nauka… kolokwia, egzaminy i niezła spina. Niestety ja mam tak, że wszystko zostawiam na ostatnią chwilę, „lecę w kulki”, a potem nie śpię, bo uczę się po nocach.

Jak w takim razie jest z wyprawami? Chyba nie tak samo jak z nauką…

– Wtedy podejście jest zupełnie inne. Wiem, że jeżeli chcę coś zorganizować, w dodatku nie sam, ale w ramach fundacji, to wszystko musi być na tip top, dopięte na ostatni guzik. Kiedy mamy sponsorów, kiedy jesteśmy z kimś związani, to wtedy każda rzecz musi być dokładnie zaplanowana. Oczywiście na tyle, na ile to możliwe. Później się okazuje, że moja natura znów się odzywa, więc, żeby wszystko wypaliło, trzeba być elastycznym. Ale ogółem takie podróżnicze sprawy mają się zupełnie inaczej, niż te związane ze studiami.

– Często dla ludzi wymówką do tego, by czegoś nie zrobić, by nie wyjechać, są najpierw rodzicie, potem praca lub raczej brak możliwości wzięcia urlopu albo brak pieniędzy. Ludzie myślą też, że jeśli na co dzień nie radzą sobie ze wszystkim najlepiej, to poza ich zasięgiem jest również zorganizowanie wyjazdu.

– Dla mnie wyjazdy i wyprawy to zupełnie inny świat. Staję się innym człowiekiem, inaczej się zachowuję, wcześnie chodzę spać i wstaję wcześnie rano, co jest nie do zrobienia na co dzień – włącza się wtedy nowy tryb funkcjonowania. To jest trochę tak, patrząc po studencku, że gdy idziesz do akademika na imprezę to myślisz: „A tam, gdzieś się po prostu kimnę”. A będąc w podróży, w zupełnie obcym miejscu, nie możesz zachowywać się lekkomyślnie. Masz włączony zupełnie inny poziom odpowiedzialności.

Ja uwielbiam taki „tryb podróży”, bo rzeczywiście muszę być spontaniczny a jednocześnie elastyczny. Przyjmuję z chęcią wszystko, co mi przynosi los i to jest kapitalne – cieszę się każdą drobną chwilą, jakąś garstką żarcia…

– Czy myślisz, że tak jak można zarazić kogoś uśmiechem, optymizmem, uda się w ludziach zaszczepić chęć do podróży i poznawania świata? Wydaje się, że Ty sam, podobnie jak takie imprezy jak ta, do tego dążycie.

– Myślę, że celem takich festiwali jak 3 Żywioły jest właśnie zmienienie czegoś w nastawieniu ludzi do życia. To najbardziej cenię w takich imprezach: nie widzimy na nich tzw. gwiazd podróżniczych, a widzimy konkret.

Mnie imponują tacy, w dobrym tego słowa znaczeniu, prości podróżnicy: ktoś przyszedł, wpadł na fajny pomysł, stanął przy drodze, złapał stopa, dojechał. Albo coś gdzieś zarobił i za tą kasę poleciał, gdzie zechciał. Dla mnie cenne są właśnie takie pomysły, o sukcesie których stanowi praca – praca konkretnego człowieka.

I to jest kapitalne, dlatego, że wtedy człowiek przechodzący obok pomyśli „O cholera, ja też tak mogę! Gdybym tylko chciał, gdybym rzeczywiście nie był tak leniwy, gdyby mi się chciało włożyć trochę pracy to mógłbym zrobić dokładnie to samo, tak samo fajne rzeczy.”

– A dla tych, którzy już wierzą, że można i nie są leniwi, jaka by była pierwsza rada od Ciebie, jaki powinien być pierwszy krok?

– Trzeba spotkać się z ludźmi. Spotykać się z ludźmi, którzy funkcjonują na innych obrotach, którzy żyją w pogoni za swoimi marzeniami. Bo właśnie tak jest, że kiedy spędza się czas z aktywnymi ludźmi, to samemu dużo łatwiej jest o aktywność. A nawet jeśli jesteś osobą żywiołową, energiczną, pełną pomysłów, ale spędzasz czas z ludźmi żyjącymi w stagnacji to ciężko jest się wybić, nawet gdy przechodzi ci przez głowę taki przebłysk energii to zaraz wpadasz w bagno. A kiedy funkcjonujesz wśród ludzi aktywnych, pozytywnie nakręconych to wtedy każdy pomysł jest podchwytywany i zawsze w grupie jest dużo łatwiej o jego realizację.

– A co dla Ciebie prywatnie jest najtrudniejsze przy wyprawach?

– Decyzja, znalezienie czasu.

– Decyzja czy jechać, czy nie?

– W pewnym sensie tak, to znaczy przyjęcie pewnej konsekwencji. Bo fajnie jest sobie siedzieć i marzyć: „Uuuu super by było pojechać w podróż dookoła świata.” Ale jak przychodzi co do czego, przychodzi do konkretów to się okazuje, że to jest duża zmiana w życiu, to jest trudne: studiujesz, pracujesz – przerwać pracę, rzucić ją, wziąć sobie rok dziekanki na studiach, rzucić je… No faktycznie nie wiadomo, nie?

Ok, podróż, ale po podróży wracasz do normalnego życia. Jak ono dalej będzie wyglądało? Nie jest sztuką rzucić wszystko, pojechać w cholerę. Ale to nie jest odpowiedzialność. Połączyć podróż ze swoim życiem, stworzenie takiego kompromisowego planu, to jest naprawdę trudne zadanie.

Czyli pierwszy krok: odpowiadamy sobie czy chcemy jechać tak na 100%?

– Tak, tak rzeczywiście na 100%! Bo fajnie jest rzucać wielkimi planami, ale trzeba mierzyć siły na zamiary.

Jagoda Pietrzak

Lubi ciekawe historie i zmieniający się krajobraz. Od pewnego czasu próbuje wrócić z Bliskiego Wschodu. Robi mapy i Peron4.

Komentarze: Bądź pierwsza/y