Co warto zobaczyć w Stanach Zjednoczonych? Długo można by wyliczać. My po sześciu miesiącach intensywnego zwiedzania mamy wrażenie, że dotknęliśmy zaledwie czubka góry lodowej. No ale załóżmy, że mamy te kilka tygodni urlopu, odłożyliśmy trochę pieniędzy, przyszła nam ochota żeby zaszaleć, w Azji już byliśmy jak wszyscy nasi znajomi (my akurat nie…). Lecimy, wypożyczamy RV i… co dalej?

Można zrobić rundkę po najpiękniejszych parkach narodowych skupionych na Płaskowyżu Kolorado. Ale o tym już było (Szlakiem parków narodowych przez Stany Zjednoczone). Można zobaczyć Yellowstone, najsłynniejszy i najstarszy park narodowy na świecie, z jego gejzerami, fumerolami i zapachem zgniłych jaj unoszącym się w powietrzu. No można, trzeba nawet.

A co jeśli chce się po prostu wypocząć, zwolnić i nie spotkać setek tysięcy ludzi, którzy też właśnie przylecieli na kilka tygodni do Stanów? Albo jak się nie chce ryzykować spotkania ze śniegiem, o który w Yellowstone nie trudno nawet w czerwcu? Jeśli widzieliście już parki południowego Utah i Yellowstone (które absolutnie trzeba zobaczyć w pierwszej kolejności), a podróżowanie po Stanach Was wciągnęło, mamy dla Was zupełnie inną propozycję trasy.

Lądujecie w Los Angeles. Wypożyczacie RV i… czym prędzej stamtąd uciekacie. Co to za odpoczynek w wielkim, brudnym i nie do końca bezpiecznym mieście. Kierujecie się na północ drogą, która zapadnie Wam w pamięć na zawsze: Pacific Highway One, zwana też Jedynką. Jedynka zaczyna się kawałek na południe od LA i ciągnie się przez ponad 1000 kilometrów. Jej najpiękniejszy fragment to okolice Big Sur.

Jest jak w bajce, z jednej strony rozciąga się błękit oceanu, od którego oddziela nas tylko kilkadziesiąt metrów… w pionie – wąska droga wykuta w zboczu góry zabezpieczona jest jedynie lichą barierką i pokonanie tej drogi z przyczepą, albo nawet w małym RV wywołuje drżenie serca u najbardziej nawet doświadczonego kierowcy. Łatwiej i mniej dramatycznie jest jechać na północ, wtedy od urwiska dzieli nas pas drogi. Jadąc na południe balansujemy nad samym oceanem.

Najtrudniejsze fragmenty (jak słyszeliśmy) są między San Louis Obispo a Los Angeles oraz bezpośrednio na północ od San Francisco. To ostatnie miasto w ogóle nie jest dobrym pomysłem na przejażdżkę RV, Jedynka co prawda prowadzi przez Golden Gate Bridge, a przejażdżka nim jest mocnym przeżyciem, ale tuż za nim ostro pnie się w górę i mocno kluczy. Warto więc chyba sprawdzić, czy nie zrobić małego objazdu chociażby trasą 101.

Podróżując samochodem czy RV po Kalifornii Jedynka jest tak czy inaczej obowiązkowym punktem do zobaczenia. Widoki na pewno zapadną Wam w pamięć, co będzie przydatne zwłaszcza wtedy, gdy w Polsce kolory za oknem znikną ustępując miejsca ponad półrocznej szarości.

Jedynka to nie tylko droga, choć warto też wspomnieć o urokliwych cudach architektury, takich jak zbudowany w latach 30-tych most Bixby. Zjeżdżając trochę z trasy warto zajechać do Hearst Castle, czyli rezydencji zbudowanej przez Williama Hearsta (tego od Aviatora). Warto zajechać do różnych parków, takich jak np. park stanowy Julia Pfeiffer Burns. Jest też kawiarnia Nepethe, która choć do najtańszych nie należy, to nie ma jej o co winić. Za takie widoki można zapłacić grube pieniądze. Zimą to doskonałe miejsce do obserwowania migracji wielorybów, ale jeśli chcemy sobie zrobić przystanek i wyruszyć w morze, to rejsy są oferowane przez cały rok.

Warto na przejazd jedynką poświęcić 2-3 dni, po drodze zatrzymując się na noc. Jest tam kilka płatnych kempingów, jest też kilka miejsc, gdzie można zatrzymać się za darmo na przykład na poboczu drogi odchodzącej od Jedynki. Zainteresowanych odsyłamy do freecampsites.net.

Z Jedynki odbijamy w Monterey na jej młodszą odpowiedniczkę, czyli trasę 101 i jedziemy na północ, do San Francisco. Jeśli już zwiedzać jakieś miasto w Kalifornii, to właśnie to. Alcatraz, Chinatown, Golden Gate (i to zarówno most jak i park) i cudowne strome uliczki. Radzimy jednak RV zostawić gdzieś pod miastem i zdać się albo na samochód, albo transport publiczny. Pociąg spod miasta do centrum wyjdzie podobnie co parking w centrum i benzyna.

Gdy mamy już dość cywilizacji jedziemy dalej na północ. Jeśli jesteśmy spragnieni wina i możemy pozwolić sobie na parę dni luksusów możemy zrobić sobie przerwę w dolinie Napa na północ od San Francisco. Jeśli mamy bardziej napięty budżet, to lepiej kupić przyzwoite kalifornijskie wino za kilka dolarów w supermarkecie i smakować je gdzieś z widokiem na Pacyfik.

Północna Kalifornia i południowy Oregon to królestwo sekwoi. Te rosnące na wybrzeżu zwane są sekwojami wiecznie zielonymi. To wyżsi kuzyni sekwoi z Gór Sierra Nevada. Jeśli ktoś ma naprawdę dużo czasu, to wracając do Los Angeles można skręcić trochę na wschód i zobaczyć fantastyczny Park Narodowy Sekwoi. Sądzimy jednak, że ich pacyficzni kuzyni zapewnią wystarczającą dawkę wrażeń.

Jadąc na północ Jedynką i StoJedynką, nie możemy ominąć Alei Gigantów. Avenue of the Giants to 32-milowa fragment starej „101” na terenach stanowego parku Humbolts oraz parku narodowego Redwoods. Aleja Gigantów jest tak majestatyczna, jak można by sądzić po jej nazwie. Sam przejazd przez nią zajmuje godzinę, ale można też spędzić tam cały dzień wędrując między ogromnymi drzewami. Czasem błąkając się po ścieżkach można się poczuć jak w Jurrasic Park. I to w dodatku 6D, z chłodem, wiatrem, zapachami.

Okolice „101” to też prawdziwy sekwojowy park rozrywki klasy B a czasami nawet C. Znajdziemy domek w sekwojowym pniu, dom z sekwojowym kominem, drzewa drive-thru z wyciętym przejazdem, tak by zmieścił się w nim samochód…

 

Góra Hood w Oregonie - podróż przez USA

Mt. Hood, Oregon. (Fot. Aleksandra Wysocka)

Mijając przydrożne ogromne sekwoje wjeżdżamy do Oregonu. Ore-co? – pewnie zapytacie. No właśnie, Oregon nie cieszy się w Polsce zbyt dużą popularnością. Może to i dobrze, dzięki temu można jeszcze rozkoszować się tam spokojem i brakiem tłumów turystów. Wschodni Oregon to ciągle jazda „101”. Jedynka kończy się północnej Kalifornii. Tymczasem „101” wije się nieprzerwanie na północ przez małe, spokojne miasteczka, które przytuliły się do niebieskiego Pacyfiku.

Wschodni Oregon to liczne okazje, by pooglądać sobie wieloryby (raczej zimą) albo poszaleć na desce (Oregon mocno chwali się swoimi falami, a zimne podmuchy wiatru ściągają tysiące windsurfingowców). Jego wybrzeże to też gratka dla fanów architektury XIX-wiecznych latarni morskich i wspaniałych mostów z początku XX wieku. Północny Oregon to miejsce, gdzie powstają jedne z najlepszych serów Ameryki, których można skosztować w Tillamook.

Północna granica Oregonu przebiega na rzece Kolumbii. W Astorii, ostatnim mieście przed wjazdem do stanu Waszyngton proponujemy, by skręcić na wschód i wzdłuż rzeki dojechać do Portland, które przejęło od Seattle tytuł amerykańskiej stolicy kawy. Portland, położone nad dwoma rzekami w górzystym terenie, nie jest przyjazne RV, więc trzeba uważać i trzymać nerwy na wodzy…

Za Portland rzeka Kolumbia wprawi nas w prawdziwy zachwyt. Są przy niej jedne z najpiękniejszych wodospadów w USA z pocztówkowymi Multonomah Falls. Jest majestatyczna Góra Hood, na której kręcono „Lśnienie” na podstawie książki Stevena Kinga. No i sama rzeka Kolumbii, nad którą można w kilku miejscach za darmo zanocować. Jej jedyną wadą (choć nie dla wszystkich) jest to, że prawie ciągle nad nią mocno wieje.

Jadąc dalej na wschód autostradą „84” możemy wpaść do ostatniego prawdziwie kowbojskiego miasta Ameryki, czyli Pendelton. Nawet jak nie chcemy kupić stada bydła, możemy poczuć klimat Dzikiego Zachodu, obejrzeć rodeo, zjeść steka. W La Grande warto zjechać na trasę widokową wokół gór Wallowa, gdzie poza pięknymi widokami „oregońskich Alp” znajdziemy też Hells Canyon na Snake River. To jedna z naszych ulubionych rzek Ameryki. Swoje źródła ma w okolicach Parku Yellowstone w Wyoming, potem płynie przez Idaho, by wpaść w Oregonie do rzeki Kolumbii.

Hells Canyon za to jest pięknym i mało w sumie znanym kanionem na tej rzece. Można spłynąć na nim pontonową tratwą, choć nie jest to tania rozrywka, albo po prostu napawać się widokami. Warto jednak pamiętać, że nazwa Wężowa Rzeka nie wzięła się z niczego. Tak jak za czasów pionierów, tak nadal jej rzeki zamieszkuje całkiem sporo grzechotników. Na spacer można zabrać rewolwer i odstrzeliwać im głowy, jak to robiła nasza gospodyni z miasteczka Enterprise, albo po prostu nie zapuszczać się w porośnięte krzakami odludzia.

Z Hells Canyon możemy przez środkowy Oregon wrócić na zachód i po drodze zatrzymać się jeszcze w Parku Narodowym Jeziora Kraterowego, najgłębszego jeziora w USA (593 metry). Jezioro Kraterowe leży w powulkanicznej kalderze na wschodnich zboczach Gór Kaskadowych zaliczanych do Pacyficznego Pierścienia Ognia. W nich leży minięta już przez nas Góra Hood, czy Góra St. Helens w stanie Waszyngton, która wybuchła w 1980 roku tracąc kilkaset metrów wysokości…

Podróż kamperem po USA - Hells Canyon w Oregonie

Hells Canyon, Oregon. (Fot. Aleksandra Wysocka)

Jeśli mamy czas, mało nam gór i pogoda pozwala po drodze na południe możemy jeszcze skręcić w pasmo Sierra Nevada. Tam znajdziemy takie perełki jak Jezioro Tahoe (leżące już częściowo w Nevadzie), Park Narodowy Yosemite, czy wspomniane już wcześniej sekwoje. Jadąc jednak po górach RV, od wydatków na benzynę (choć i tak dwa razy tańszą niż w Polsce) poważnie schudnie nam portfel. Sierra Nevada też poważnie nam wydłuży urlop w USA i pewnie w dwóch miesiącach trudno się będzie nam zamknąć.

No i najważniejsze, czyli koszty. Załóżmy, że jedziemy w dwie osoby. Trzeba się liczyć z tym, że przy doskonałej promocji z lotem do Los Angeles (powiedzmy poniżej 2000 PLN za osobę), upolowanej fantastycznej ofercie wynajęcia małego RV (słyszeliśmy o takich poniżej 1500 USD za miesiąc), darmowych noclegach gdzie się tylko da i mocnym oszczędzaniu, nie będzie łatwo zamknąć się w 15 000 zł miesięcznie i 25 000 za dwa miesiące. Jeśli taki wydatek was nie przeraża, to gorąco polecamy.

 

Ola i Paweł Wysoccy

Rodzice Maćka i Kaliny. Wywołali rewolucję w Libii, zesłali huragan na Dominikanę, rzucili w cholerę robotę i przejechali 40 tysięcy z przyczepą po Stanach Zjednoczonych po czym postanowili otworzyć kawiarnię przyjazną dzieciom i podróżnikom niedaleko warszawskiego zoo. Działają pod kryptonimem Osiem Stóp.

Komentarze: 5

Natalia 14 października 2013 o 9:31

Jeszcze tansza wersja jest pojechac z namiotem. Wynajecie auta nawet terenowego wynosi duzo mniej niz campera, z autem mozna parkowac w kazdym miescie i pola namiotowe sa tansze niz miejsca dla RV :) My tak zrobilismy przez cale piec tygodni i bylo naprawde super!

Odpowiedz

tramps like us 18 października 2013 o 18:45

Potwierdzamy, że zdarzają się bardzo dobre ceny za wypożyczenie kampera. Sprawdziliśmy to na sobie dwa razy. Pierwszy raz w 2011 objechaliśmy zachodnie stany za 39USD/noc, w tym roku zrobiliśmy trasę Orlando-Nowy Jork za 25USD/noc.
Za każdym razem dostawaliśmy świeżego kampera, o długości 23 stóp, z ubezpieczeniem w cenie. Do tego trzeba tylko doliczyć koszt agregatu, jeżeli się go używa, ale to są już grosze. Tak więc jest to jak najbardziej możliwe :)

Odpowiedz

Europcar 31 października 2013 o 10:06

hey Wam

to rzeczywiście całkiem spory koszt, ale podróże kosztują w ogóle. Tak myślę, po wielu latach podróży, ze nie ma sensu jeżdżenia za grosze. Tak przejechałem Hiszpanie, Francję i cala Europe, czasem będąc na skraju, aż do momentu znalezienia pracy. Potrzebna jest swoboda finansowa, i łatwość wyboru. To dają różne prace, niezależne od stabilnej lokalizacji, od kotwicy.
Czytam ze macie knajpę w warszawie? Powodzenia

Tomek

Odpowiedz

8 stóp 31 października 2013 o 10:38

Niestety kosztują, ale to zawsze dobrze wydane pieniądze:)

Co do knajpy to pracujemy nad tym;) – kończymy remont i mamy nadzieję za kilka tygodni się otworzyć. Będzie rodzinnie i podróżniczo. Zachęcamy do śledzenia naszego fanpejdża na fb (https://www.facebook.com/8Stop) – tam na bieżąco wrzucamy info o postępach prac:)

Odpowiedz

Europcar 29 listopada 2013 o 12:40

ok, super dzięki, i pozdrowienia, gdy będę w warszawie to odwiedzę

Odpowiedz