Czy da się połączyć pasję podróżowania z pracą? A może dzięki niej możne powstać pomysł na pracę? Rozmawiamy z Agata Kurek o tym jak marzenia przekuwa się na własny biznes. Będzie to krótka historia pewnego butiku, w którym moda miesza się z podróżami.

Agata Kurek miała 26 lat, cztery dyplomy na koncie, biegle posługiwała się trzema językami obcymi i samotnie wychowywała roczną córeczkę. Podjęła pracę w pewnej znanej korporacji, która oferowała ciekawe i pełne wyzwań stanowisko związane z zagranicznymi wyjazdami. Szarość boksów, raportowanie czasu spędzonego w łazience i zadania polegające na ciągłym „kopiuj, wklej” – mniej więcej tak wyglądały owe perspektywy w praktyce.

Negocjacje cen, MAroko

Twarde negocjacje cen w Maroko. (Fot. Agata Kurek)

Myślami Agata była wciąż w wymarzonym Peru, gdzie jeszcze niedawno realizowała projekt ”Media na rzecz Milenijnych Celów Rozwoju” z Salezjańskim Wolontariatem Misyjnym. Nagrywała materiały filmowe oraz radiowe, zwiedzała i rozmawiała z lokalną ludnością. “Właśnie wtedy, w dalekim kraju, zrozumiałam prostą prawdę, że warto za wszelką cenę rozwijać swoje pasje i słuchać głosu serca.” – mówi.

W grudniu 2010 roku wzięła urlop i poleciała do Mali na festiwal muzyki etnicznej na Saharze. Niedługo potem zdecydowała się na złożenie wypowiedzenia w korporacji, a w jej głowie dojrzewała myśl o stworzeniu miejsca, które łączyłoby jej wszystkie pasje: zamiłowanie do oryginalnych ubrań i produktów z krajów trzeciego świata, do muzyki etnicznej, tańca oraz biżuterii hand made. Miejsca, które popularyzowałoby ideę sprawiedliwego handlu oraz “3 R” (Reduce, Reuse, Recycle).

W połowie kwietnia ubiegłego roku ruszyło KOKOdesign. Na półkach i wieszakach pojawiły się autorskie kolekcje ubrań, ciekawa odzież używana, kolumbijskie i marokańskie torby przywiezione przez Agatę do Krakowa oraz dodatki stworzone przez lokalnych artystów i rękodzielników. Były wśród nich torby ręcznie wyplatane przez Indian z Ameryki Południowej, kolczyki z pestek melona czy kapsli od butelek. Ostatnio do sklepu trafiły kolorowe skórzane buty z Maroko.

Agata opowiada o tym jak działa jej mały biznes, który wyrósł z podróżniczych pasji.

– Jak wybierasz podczas podróży ubrania i bibeloty do KOKO?

– Jeśli mi się coś podoba to muszę to mieć! A gdy już przywiozę daną rzecz do KOKO to zazwyczaj okazuje się rewelacją.

– Własny gust zatem?

– Dokładnie, tylko i wyłącznie :)

– Jak znajdujesz miejsca, gdzie sprzedają miejscowe produkty? W których jesteś pewna, że nie jest to wszędzie obecne made in China?

– Zazwyczaj są to targi lokalnego rękodzieła. Rozmawiam z ludźmi, pytam skąd są ich produkty, kto je robi. Zanim coś kupię, robię wywiazd, żeby mieć pewność, że jest to lokalne. Czasami ma się przeczucie. Osobiście nigdy nie miałam problemu, żeby odróżnić chińszczyznę od lokalnych wyrobów rękodzielników.

– Zdarzyło Ci się wracać do tych samych ludzi po więcej ich rękodzieł?

– Własnie teraz będę wracać. Większość alladynek i szali z Maroka sprzedała się w ekspresowym tempie, ludzie zamówili też nowe buty, więc muszę po nie pojechać! Bardzo chciałabym udać się po nie osobiście, ale jeśli coś stanie na przeszkodzie postaram się zrealizować zamówienie pocztą. Choć bardzo ciężko się z nimi dogadać, większość nie ma nawet maila. Po raz kolejny będę sprowadzać biżuterię i torby z Kolumbii, bo już wszystko się sprzedało, a wciąż słyszę pytania kiedy pojawią się nowe, kolumbijskie rzeczy. Były naprawdę przepiękne!

Najtrudniej jest znaleźć kogoś, kto zechce od razu zaangażować się we wspólny biznes oraz posiada maila, konto, zarejestrowaną firmę. To graniczy nieraz z cudem. Nie zawsze można wrócić do Kolumbii po paczkę kolczyków!

– Jest więc szansa, że taka współpraca pozwoli mieszkańcom Maroko czy Kolumbii nieco rozwinąć ich małe biznesy.

– Mam taką nadzieję! Producent z Kolumbii to niezwykle otwarty facet, który robi niesamowitą biżuterię z całą swoją rodziną. Co kilka dni jeździ na targi do różnych miast w Kolumbii, żeby ją sprzedawać. Kiedy tylko usłyszał o możliwości wysłania jej do Europy, od razu wpadł w zachwyt. Widać, że bardzo mu zależy na współpracy. My również bardzo chcemy utrzymać ten kontakt. Wiele razy rozmawiałam z nim przez Skype, więc jest naprawdę “nowoczesny” jak na tamtejsze realia. Na pewno się uda.

– Jak na niego trafiłaś?

– Spotkałam go na targu. Mieliśmy szczęście, bo odbywał się tylko w niedziele, a my akurat wtedy przyjechaliśmy.

W Maroko mieszka także sprzedawca, który handluje pięknymi skórzanymi butami. Ma dwójkę dzieci. Mówił mi, że nigdy nie wyjechał ze swojego kraju, bo nie posiada takich funduszy… Mimo iż ukończył uniwersytet, a tam chyba 5 % społeczeństwa ma wyższe wykształcenie. Myślę, że genialnie byłoby mu pomóc w wypromowaniu jego produktów w Polsce. Może dzięki temu zabierze dzieci gdzieś w podróż?

Często trafiam przypadkowo na ludzi, którzy handlują niesamowitymi rzeczami. Jeśli szukasz czegoś konkretnego, często nie znajdziesz tego w całym Maroku, aż tu nagle idziesz sobie ulicą i trafiasz na kogoś, kto Cię zainspiruje i będzie chętny do podjęcia współpracy.

– Część rzeczy przywozisz sama. To Twój sposób by połączyć pasję podróżowania z pracą?

– To był mój cel od zawsze – jeździć po świecie i szukać niepowtarzalnych rzeczy, które mogą się tutaj spodobać oraz poznawać ludzi, którzy ciężko sobie radzą w swojej ojczyźnie. Gdy byłam w Peru oglądałam piękne lalki wyrabiane przez kobiety w ich slumsach. Ciągle kombinowałam jak to zrobić, żeby tego sprzedać więcej, żeby one coś z tego miały. Takie myślenie jakoś nigdy mnie nie opuszczało. Do Peru po lalki na pewno wrócę… pewnie nie tylko po lalki : )

– Nie boisz się, że liczenie zysków i strat biznesu rzuci cień na radość podróży?

– Podróż to sama radość i na nią nie trzeba mieć jakichś ogromnych pieniedzy. Trzeba sobie zadać trochę trudu, żeby to później sprzedać oczywiście. Skąd ludzie mają wiedzieć, że jest taki sklepik KOKO, który sprzedaje rzeczy z Kolumbii, Maroko, Mali czy innych krajów? Muszę im o tym jakoś powiedzieć. To jest dużo pracy na co dzień, ale wierzę w politykę małych kroków.

– Masz jeszcze jakieś pomysły na własny fair trade?

– Marzy mi się kawa fair trade. Zwiedziłam w Kolumbii maleńką plantację, która dostała certyfikat na tydzień przed naszą wizytą. Kocham kawę, więc może kiedyś się uda. Wiem, że jest to realne, już szukam inwestorów. Chciałabym też szyć autorskie ubrania sygnowane nazwą KOKO design, najlepiej z materiałów bio z fair trade. Ale to również ogromna inwestycja… Do wszystkiego trzeba dojrzeć.

zakład krawiecki, Mali

Ci panowie uszyli dla mnie 15 toreb. Zakład krawiecki, Mali. (Fot. Agata Kurek)

– Co było bezpośrednim bodźcem do skoku z dachu korporacji do własnego biznesu marzeń?

– W korporacji umierałam każdego dnia! Wychodziłam o 17 i codziennie ryczałam przez pół godziny.
Takim impuslem była chyba podróż do Mali na festiwal Au Desert. Wróciłam i zdecydowałam się odejść. Spotkałam tam tylu ludzi, którzy spełniają własne marzenia i kochają własną pracę. Tam stwierdziłam, że ja także mogę tak żyć!

– Co więc znalazłaś w Mali?

– Oj, chyba odnalazłam siebe. Jestem absolutnie zakochana w tym kraju i to chyba najbardziej niesamowita podróż jaką odbyłam. Wtedy już, mimo że nie było jeszcze KOKO, przywiozłam z 15 toreb, które przy mnie uszyto, 3 pary spodni, kilka sznurów korali, kolczyków… Wierzyłam, że się przydadzą :)

Jagoda Pietrzak

Lubi ciekawe historie i zmieniający się krajobraz. Od pewnego czasu próbuje wrócić z Bliskiego Wschodu. Robi mapy i Peron4.

Komentarze: 17

Samia Mja 11 kwietnia 2012 o 11:25

ekstra, ekstra, ekstraaaa!!

Odpowiedz

Michał 11 kwietnia 2012 o 13:23

świetna sprawa !!

Odpowiedz

Paulina Testorowa Szewczuk 11 kwietnia 2012 o 14:43

no ta tylko wpierw i tak trzeba miec kase by tak daleko jezdzic i pryzwozic cos, bo z europy to troche ciezko cos ciekawego pryzniec by sprzedac bo tez mi sie maryz takie cos dokladnie

Odpowiedz

Emilus 11 kwietnia 2012 o 15:48

Mówiłam to nieraz, ale powiem (napiszę) to jeszcze raz: jestem z tej dziołchy bardzo dumna! Byłam z nią w Peru i w Kolumbii i własnoklawiaturowo zaświadczam, że już w Peru, kiedy Koko było tylko pomysłem, zbierała kontakty i „próbki”. W Kolumbii zaś, kiedy Koko miało już 2 miesiące, prawie każdego dnia do jej plecaka wpadały nowe skarby. A teraz do mojego plecaka, na okoliczność każdej podróży do Polski, wskakuje to i owo z Wysp Zielonego Przylądka, dla Koko oczywiście. :)

Odpowiedz

Jagoda 11 kwietnia 2012 o 15:56

Emilia dawaj znać kiedy będziesz!!

Odpowiedz

Joanna Kowal 11 kwietnia 2012 o 17:06

inspirujące-brawo:)

Odpowiedz

Joanna 11 kwietnia 2012 o 17:10

Gratuluję odwagi:)
Trzymam kciuki za powodzenie i plany na przyszłość :)
Zuch dziewczyna :)(że sobie pozowlę na poufałość ;))

Odpowiedz

Agata Kurek 11 kwietnia 2012 o 18:53

Hmmm!Ja w pierwszą daleką podróż do Peru jechałam z Salezjanami. Wymagało to mojego 2,5 letniego zaangażowania w projekt medialny. Czasem by spelniac marzenia wystarczy tylko poswiecić swoj wolny czas i być wytrwałym:-) Życze powodzenia:-)

Odpowiedz

Anna Alboth 11 kwietnia 2012 o 19:36

Kasa kasa kasa kasa, bzdura

Odpowiedz

Emilus 11 kwietnia 2012 o 21:25

Jagoda, sie wie! A póki co, nie chciałabyś razem „przyatakować” Wyspy Św. Tomasza? :)

Odpowiedz

fastfoodworld 11 kwietnia 2012 o 21:52

@ Anna Alboth, czemu bzdura? Możesz rozwinąć swoją myśl?

Odpowiedz

Agata Kurek 11 kwietnia 2012 o 22:17

Dzięki Emilusek za ciepłe słowa! Tęskno tu za Tobą:-)
Ja z Ciebie też jestem dumna!!!
Do zobaczenia na Cabo albo gdzieś bliżej!
Moc całusów

Odpowiedz

Emilus 11 kwietnia 2012 o 22:39

Albo gdzieś dalej. :) Grunt, że do zobaczenia :) Beijinhos!

Odpowiedz

Monika 12 kwietnia 2012 o 12:49

Bravo!! i wielkie gratuuulacje, oby tak dalej, albo jeszcze lepiej!

Odpowiedz

Kasia 13 kwietnia 2012 o 7:13

Aniu, Ty nie pracujesz?

Odpowiedz

Marcin Klimkiewicz 13 kwietnia 2012 o 9:21

Anna, czemu bzdura?

Odpowiedz

Marcin Klimkiewicz 13 kwietnia 2012 o 9:21

Anna, czemu bzdura?

Odpowiedz

Kliknij tutaj, aby anulować odpowiadanie.