Stary Salah z przejęciem opowiada o Nowaku przywołując wspomnienia sprzed ponad siedemdziesięciu lat. (fot. www.afrykanowaka.pl)

Rankiem dzielimy się obowiązkami – wraz z Lajborem i Kasprem urządzamy przed domem Hameda warsztat rowerowy. Fadel załatwia w mieście nowe dętki i inne drobne sprawy, Ania przepisuje swój dziennik w kafejce internetowej. Tego dnia w planie mamy jeszcze zwiedzanie starego miasta i dokończenie wysyłki naszej relacji dla Was. Sporo tego, ale chcemy ze wszystkim zdążyć i wyjechać stąd jeszcze za dnia.

Rano, jako pierwszy wychodzę na zewnątrz, aby przymierzyć się do naszych rowerów. Po krótkiej chwili wita mnie Hamed, przybyły w towarzystwie sędziwego pana. Przy pomocy kilku słów, posiłkując się gestami, tłumaczy mi, że ten oto człowiek pamięta Nowaka. Natychmiast biegnę do pokoju po książkę „Rowerem i pieszo…”, zrywam wszystkich na równe nogi, krzykiem wyciągam Kaspra z łazienki i po chwili wszyscy witamy z aparatami i kamerą w ręku nowo przybyłego, chłoniemy łapczywie każdą sekundę tego, co właśnie ma miejsce.

Salah Ali Badran ma osiemdziesiąt cztery lata i jest wujkiem Hameda. Choć zgarbiony i podpierający się laską, z dziarskim usposobieniem. Z uśmiechem ściska nam ręce. Pokazuję mu egzemplarz książki. Chwyta ją obiema dłońmi, spogląda na okładkę z widniejącym wizerunkiem Kazika pchającego rower i wnet na twarzy staruszka maluje się obraz zdumienia i radości.

– Tak! To on! Pamiętam tego człowieka!

Zaczyna z przejęciem opowiadać o Nowaku przywołując wspomnienia sprzed ponad 70-ciu lat. Spoglądam dookoła siebie, upewniam się, że Kasper, przyklejony okiem do wizjera kamery, rejestruje tę niecodzienną chwilę, że Ania robi zdjęcia. Nic nie może umknąć naszej uwadze! Wyciągam dodatkowo swój telefon włączając dyktafon.

Fadel, tłumacz! Tłumacz wszystko! (fot. www.afrykanowaka.pl)

– Fadel, tłumacz! Tłumacz wszystko!

Stary Salah, żywo gestykulując opowiada, że ten człowiek przybył do Zellah z Fezzanu, że zabłądził w Harugach, że dotarł tu zupełnie wyczerpany, że miał ze sobą tylko przewieszony przez ramię tobołek, jak lokalni wędrowcy, że wszyscy w oazie nie mogli się nadziwić jak ten człowiek zupełnie sam, bez wielbłądów, karawany, dotarł tu żyw przez góry, sensację budząc swoim dwukołowym pojazdem. Wreszcie, że mówił biegle zarówno po włosku jak i po arabsku. Salah, mimo że w tym czasie był zaledwie ośmioletnim chłopcem, to zapamiętał całkiem sporo szczegółów. Wielokrotnie podkreślał, że Nowak robił wrażenie bardzo mądrego i inteligentnego człowieka, budząc powszechny podziw i szacunek wśród tutejszych. Słuchałem tej opowieści z takim wzruszeniem, że ciężko mi było wykrztusić dodatkowe pytania. Wszyscy z zapartym tchem słuchamy tej nadzwyczajnej opowieści.

Po południu spotykamy się ponownie. Przygotowano dla nas poczęstunek. Salah dopytuje o relację Nowaka z Zellah – czytamy i tłumaczymy mu całe fragmenty. Pyta nas o dalsze losy Nowaka, a gdy opowiadamy pokrótce jego całą afrykańską trasę i szczęśliwy powrót do kraju, jest bardzo zadowolony. Nasz towarzysz cieszy się z tego spotkania w równym stopniu jak my. Twierdzi, że wielokrotnie w swoim życiu myślał o dalszych losach polskiego cyklisty i nigdy by nie przypuszczał, że przyjdzie mu tyle lat po tamtych wydarzeniach spotkać młodych ludzi – rodaków Nowaka – którzy opowiedzą mu dalszy ciąg jego losów.

Poprzedni dzień, tak obfity w wrażenia, zakończyliśmy krótką jazdą nocną. Do wieczora nie udało nam się opuścić Zellah – po pożegnaniu się z rodziną Hameda, zapakowaniu otrzymanych od niego podarunków i upewnieniu się, że nowe dętki są na swoich miejscach, spędziliśmy jeszcze chwilkę w kafejce internetowej. Trudno było opuścić żegnające nas serdecznie Zallah: pracownicy kafejki długo zagadywali Anię, poznany dnia poprzedniego przyjaciel Hameda podjechał do nas, wręczając przez okno auta prezent – małą płaskorzeźbę. Pewien mężczyzna, twierdzący że jest celnikiem na granicy z Egiptem, kupił nam sok i dał kawałek chleba, rzucając „do zobaczenia niedługo”.

Wyruszyliśmy późno i po przejechaniu po ciemku dwudziestu kilometrów zatrzymaliśmy się, by rozbić obóz za wyrastającym z piaszczystego podłoża kopcem z krzakiem. Noc była ciepła i rozświetlona łuną księżyca, nie rozbijając namiotów położyliśmy się na rozłożonych wokół samochodu matach i zmęczeni zasnęliśmy bardzo szybko. O świcie zbudził nas świszczący wiatr, przecinając drobinkami piasku nasze wystające ze śpiworów policzki. Wstając, musieliśmy strzepać z siebie i z mat sporą warstwę piachu. Silny wiatr z zachodu towarzyszył nam przez dłuższy czas także na trasie, utrudniając jazdę i widowiskowo unosząc nad szosą smugi piasku. Maradah, następny przystanek na naszej drodze, znajduje się 180 km przed nami. W takich warunkach nie mamy najmniejszych szans zbliżyć się do tej miejscowości na tyle, na ile byśmy chcieli. Zagryzając otrzymane od Hameda daktyle (które oceniliśmy na mocne 7 w dziesięciostopniowej Skali Daktyliusza), powoli przemierzamy rozciągający się wokół monotonny, ale fascynujący krajobraz.

Widok to w jakimś sensie pozbawiony oryginalności – pejzaże te znane są wszystkim z amerykańskich filmów i z okładek National Geographic, przywołują na myśl takie hasła jak „Colorado” czy „Dziki Zachód”, a jednak zapiera dech w piersi. Rozpościerająca się przed nami płaska, otwarta przestrzeń, co jakiś czas przecinana jest formacjami skalnymi – piaskowiec niespodziewanie wyrasta z ziemi i wspina się kilkanaście metrów w górę, by utworzyć długą płaską półkę.

Wzgórza te, niewielkiej wysokości, w poziomie ciągną się czasem nawet kilometrami, stanowiąc jakby osobne piętro. Mniejsze pagórki sprawiają wrażenie wyrastających z ziemi stołków. Jak byśmy poruszali się po wyschniętym dnie morza, a otaczające nas wzgórza stanowiły brzegi lądu. Zatrzymujemy się i wspinamy na jeden z pagórków, by odkryć, że małe kamyczki, którymi jest upstrzony, z daleka wyglądające jak kruszona czekolada, to skamieniałe muszelki! Rozglądamy się w okół. Setki, tysiące, miliony muszelek. Teraz nie mamy już wątpliwości – poruszamy się po morskim dnie.

Obudź się, Kasper, zobaczysz fenka! –wyrywają mnie ze snu Marcin i Ania.

Przecieram oczy i patrzę we wskazanym kierunku. Zza pobliskiego krzaka wysuwa się granatowy cień i zmierza w stronę samochodu. Przypominające naszego lisa stworzenie zbliża się na odległość kilku metrów. Wtem Marcin zaskakuje nas (i lisa także) nagłym Patrz, patrz, paaaaaaaatrz! Zapada sekunda ciszy. Psowaty zatrzymuje się z wahaniem, po czym odwraca się i drobnymi kroczkami odchodzi w przeciwnym kierunku. Rankiem zastanawiamy się, jaki był to gatunek. Podłużnego kształtu zwierzak miał małe nóżki i długi puszysty ogon. Był o wiele za duży na fenka, mógł to więc być np. szakal. Nam przypominał naszego „rudzielca”, ale według Hamida lis pospolity nie zapuszcza się na pustynię.

Przed nami Maradah, miejscowość, do której Kazimierz Nowak dotarł strasznie wymęczony pustynią, obdarty. Stąd chciał się kierować dalej Saharą do Gialo, jednak Włosi zatrzymali go i nakazali stawić się w Komendzie Strefy. Polski podróżnik zostawił swój jednoślad w oazie i udał się do Bengazi. Tam władze nakazały mu zmienić plany, zmuszono go do obrania drogi wzdłuż wybrzeża. Wrócił do Maradah po rower, na którym przebył znów tę samą trasę do stolicy Cyrenajki.

Historii stanie się zadość! I my przebędziemy ten odcinek samochodem, co prawda tylko raz i w jedną stronę. W Bengazi oczekują nas spotkani w Ghadamesie skauci. Przygotowali nam nawet wigilię, nie udało się nam jednak przybyć na czas. Samochodem dotrzemy tam jutro, a więc zamiast Bożego Narodzenia spędzimy z harcerzami noc sylwestrową. Zapowiadamy się  telefonicznie, ładujemy rowery i bagaże na pakę samochodu Hamida i ruszamy. Jeszcze dziś wieczorem osiągniemy wybrzeże Morza Śródziemnego.

Odwiedzamy też piekarnię, po której oprowadza nas sympatyczny Tunezyjczyk. Przywiązany do ojczystej tradycji, do wyrobu przepysznych chlebków używa mąki specjalnie sprowadzanej z Tunezji. Piekarz z uśmiechem proponuje Dominikowi, by zamieszkał wraz z nim w Maradah i wypiekał chleb. Po południu jeden z mieszkańców zabiera nas do uadi z wysychającym stawem, za którym rozciąga się piękna panorama wzgórz z piaskowca. Przechadzamy się po przypominającej wyglądem kruszonkę karpatki spękanej skorupie piasku z resztkami soli – miejscu, gdzie kiedyś była woda (tzw. sebha), i posilamy się tuńczykiem z puszki na pobliskim wzniesieniu. Nasz przewodnik instruuje nas, jak dojechać z Maradah do Agheila. Na drodze tej nie ma asfaltu, ale to tędy przejechał Nowak, dlatego i my obieramy tę marszrutę. Odcinek ten przebył trzykrotnie – samochodem, pieszo i rowerem. W drodze powrotnej z Bengazi do Maradah popsuł się samochód, którym jechał, zdecydował się więc przejść 80 km pieszo. Czytamy na głos opisujący te wydarzenia reportaż i listy Nowaka do żony. Docieramy do nadmorskiego Agheila i kierujemy się na wschód. Nocujemy kawałek za Bregą.

Dominik Szmajda/Kasper Piasecki

Więcej relacji z wyprawy Afryka Nowaka: Afryka Nowaka – wyprawa szlakiem Kazimierza Nowaka

Afryka Nowaka

Wyprawa rowerem, statkiem, konno, czółnem i pieszo przez Afrykę szlakiem Kazimierza Nowaka. 24 ekipy, 40 tys. km, 2 lata w trasie.

Komentarze: (1)

Alicja 19 stycznia 2010 o 5:13

Na taką właśnie wiadomość czekałam!!!
Czytając książkę Nowaka zastanawiałam się czy zostały gdzieś po nim jakieś ślady. Myślałam razcej o zdjęciach lub jakichś przedmiotach, które mogły być przechowywane przez tubylców jako pamiątka po wizycie białego człowieka na Czarnym Lądzie.
Jednak spotkanie z Salahem, człowiekiem, który pamięta Kazimierza Nowaka przeszło moje najsmielsze oczekiwania. To jest po prostu niesamowite i ciarki po plecach mi przechodziły kiedy czytałam ten artykuł. A zdjęcie Salaha z książką Nowaka jest genialne.
Szczerze Wam gratuluję, że udało Wam się dotrzeć do takiej „pamiątki” i zyczę Wam żeby takich spotkań było więcej!!!

Odpowiedz