Nie taki Latynos biedny, jak się sam maluje
Istnieje przekonanie, że Ameryka Południowa to kontynent biedy, Trzeci Świat, terytorium zacofania i nędzy. Stereotyp chyba najzagorzalej pielęgnowany przez samych mieszkańców regionu. Popularna opinia rozpowszechniona na południe od Stanów Zjednoczonych głosi, że biały jest bogaty, śniady zaś – biedny, i to kosztem tego pierwszego, w prostej linii. Wielu nawet w to wierzy, i jedzie do Kolumbii czy Kostaryki ratować świat: zostawiać dotacje i jałmużny, pracować w wolontariacie i chodzić po ulicach z poczuciem winy. Zanim – jako biali, bogaci, uprzywilejowani, ale uświadomieni – nałożymy na siebie pokutny wór, warto zastanowić się, ile w tym wszystkim prawdy.
Kolorowe czasopisma podróżnicze, telewizja i internet pełne są obrazów latynoskiej nędzy. Jej symbol stanowią gigantyczne dzielnice biedy, gdzie ściany domów zbudowano z gliny lub nieotynkowanych pustaków, podłogę stanowi klepisko, a dach – kawałek blachy. Na panoramicznych zdjęciach publikowanych przez klasowych fotografów bieda ciągnie się od lewej do prawej i od pierwszego planu po horyzont.
Jednym z największych takich dzielnic – slumsów, favel czy barrios – jest Petare, stanowiące sporą część miasta Caracas. Jeśli jednak podejdziemy nieco bliżej, okaże się, że lwia część tych odrzuconych przez społeczeństwo nędzarzy dysponuje anteną satelitarną. Dalej, powszechne przekonanie głosi, że cała Ameryka Południowa to obszar ubóstwa, a jak już zaznaczyliśmy w naszym przykładzie: Petare stanowi sporą, ale jedynie część Caracas. A reszta?
Dzielnic ubóstwa oplatających ciasnym kręgiem latynoską stolicę ropy naftowej jest znacznie więcej, ale oprócz nich znajdziemy szklane biurowce, osiedla porządnych, dziesięciopiętrowych wieżowców mieszkalnych, eleganckie bloki z lat pięćdziesiątych, czy wreszcie całe hektary mniej lub bardziej luksusowych dzielnic domków jednorodzinnych, z uzbrojonymi strażnikami, elektrycznym ogrodzeniem, drutem kolczastym, bramą, basenami i tak dalej. Na podjazdach stoją obowiązkowo po dwa czy trzy samochody, z czego co najmniej jeden to gigantyczna terenówka o oponach takiej wielkości, że chyba muszą je zamawiać w bobrujskiej Biełszynie.
To nie jest jakiś tam wyjątek, wąska elita europejskich ekspatów czy północnoamerykańskich emerytów, tylko całkiem pokaźna część społeczeństwa. Podobnie sytuacja ma się w Gwatemali czy Kolumbii, Meksyku lub Salwadorze. Dlaczego fotografowie międzynarodowych agencji prasowych z taką monotonią wyszukują akurat ubłoconych po pachy bosych dzieci o zakłopotanej minie właśnie w Ameryce Łacińskiej? Ja też w dzieciństwie chodziłem po osiedlu upieprzony w błocie jak ostatnie nieszczęście, ale Associated Press jakoś się mną nie interesowało.
Nikt też nie pokazuje gigantycznych centrów handlowych, ulic zakorkowanych najnowszymi modelami toyoty czy dziewczyn ubierających się w ciuchy najdroższych światowych marek. A to też jest część rzeczywistości latynoamerykańskiej i nie widzę powodu, by ją zatajać. Może gdyby na okładkę National Geographic zamiast scenek z Petare trafiły scenki z Chacao – biznesowa dzielnica Caracas, czyli wieżowce, porządek i policjanci w białych rękawiczkach – to po prostu nikt by w to nie uwierzył? Założę się, że sporo ludzi na świecie sądzi, że na południe od Stanów Zjednoczonych pewnie w ogóle nie ma prądu.
Znajomy Hiszpan, Alberto, opowiedział mi dość typowe zdarzenie ze swojej podróży po Ameryce Południowej. Jeden z tych walczących o prawdę i sprawiedliwość światową i historyczną mieszkańców Wenezueli zarzucił mu, że to przez nich, przez Hiszpanów, cały kontynent został poddany wyzyskowi i tak dalej, a on, Alberto, dziedziczy po nich tę winę.
Chłopak odpowiedział mu zgodnie z prawdą: – Zaraz, zaraz, ja jestem potomkiem tych, którzy zostali w na Półwyspie Iberyjskim. To twoi dziadowie przypłynęli kiedyś z wyprawą Kolumba czy Corteza, wyrżnęli pokaźną część ludności rdzennej i wywieźli srebro.
Prawdą jest, że „odkrycie” Ameryki skąpało kontynent w krwi. Prawdą jest również, że światowe potęgi: na początku Hiszpanie i Portugalczycy, potem Holendrzy, Francuzi i Anglicy, a wreszcie: Stany Zjednoczone, ingerowały w sprawy kolonii, a później niepodległych państw, utrudniając im harmonijny rozwój. Smutnych faktów, takich jak zlecona przez Brytyjczyków wojna w Paragwaju w końcu XIX wieku (kraj opierał się ekspansji angielskich eksporterów i wzorowo rozwijał własną produkcję, co na wyspach niespecjalnie się podobało), w której zginęło jakieś dziewięćdziesiąt procent męskiej populacji kraju (!), jest więcej. Rzecz jednak w tym, że te wydarzenia nie są tak prostolinijne, jakby chcieli niektórzy: nie ma tylko białych lub tylko czarnych bohaterów.
Większość z krajów Ameryki Łacińskiej od początku XIX wieku jest niepodległa. To dużo czasu, biorąc pod uwagę, że niepodległa historia Polski jako kraju o współczesnych granicach, ustroju i składzie etnicznym ma raptem niecałe trzydzieści lat. Ale że my mamy dziesięciowieczną historię? A co, w Ameryce wcześniej nie było rdzennych cywilizacji, może starszych niż słowiańska osada w Biskupinie? Że to złe porównanie, bo przecież skład narodowy dzisiejszej Gwatemali powiedzmy to nie to samo, co w państwie Majów? A co, III Rzeczpospolita to to samo, co Korona w unii z Księstwem Litewskim? W Gwatemali mamy obecnie ponad pięćdziesiąt procent Majów. W Polsce: dziewięćdziesiąt kilka procent ludzi mówiących po polsku (przyjmuję kryterium językowe, bo narodowość to stosunkowo nowy wynalazek), podczas gdy w II RP było to sześćdziesiątkilka procent, a w XVII wieku: solidnie mniej niż pięćdziesiąt. Wniosek: przynajmniej w kwestii etnicznej, Gwatemali prekolumbijskiej bliżej jest do Gwatemali współczesnej, niż współczesnej Polsce do Polski sprzed zaborów.
Uporawszy się z tą wątpliwością, wracamy do głównego wątku, czyli że kraje Ameryki Łacińskiej od dość długiego czasu stanowią byty niepodległe, a zatem same decydujące o własnym losie. No to teraz ktoś poda tę niepodległość w wątpliwość i powie, że przecież zwłaszcza Stany Zjednoczone prowadziły agresywną politykę na kontynencie. Że tłamsiły lokalnych producentów zalewając rynek swoim towarem, że wyżyłowały poszczególne kraje z ich bogactw naturalnych, utrzymywały dyktatorów i tak dalej. No dobrze, dobrze, ale ktoś na to pozwolił. I to nie byłem ani ja, ani prezydent Stanów Zjednoczonych, tylko prezydenci Kolumbii, Boliwii, Wenezueli i tak dalej.
Że to przez korupcję? A co to, w innych częściach świata nie ma korupcji? Że to wina gringos, bo przekupili tego czy innego polityka czy całą krajową elitę? No OK, ale ktoś się zgodził przyjąć te łapówki i były to elity latynoamerykańskie. Polityka międzynarodowa nie działa jako organizacja humanitarna i nikt nie będzie dbał o interesy dajmy na to Ekwadoru, jeśli tego nie zrobi sam Ekwador.
Sytuacja jest w zasadzie dość zabawna. Przyznam się bez bicia, że z tą Gwatemalą to było trochę naciąganie. To znaczy: to co napisałem o tym kraju jest prawdą, ale fakt faktem, że to – razem z Boliwią – przypadki dość nietypowe. W krajach takich jak Kostaryka, Argentyna czy Wenezuela udział ludność rdzennej w ogóle populacji to nie więcej niż kilka procent. A co to znaczy? Że mieszkańcy to w większej mierze potomkowie europejskich kolonizatorów, wielu ma powiązania z rodzinami samozwańczych caudillos – regionalnych dyktatorów, w których obfitowała amerykańska historia. I oni potem krzyczą i żalą się, że biali ich okradli. Biali, czyli… oni sami?
Uwaga: podkreślam, że nie próbuję rozgrzeszać nieczystej gry światowych potęg, których grzechy na kontynencie amerykańskim są niepodważalne, i każdy może sobie o nich poczytać do woli na przykład w książce Otwarte żyły Ameryki Łacińskiej zmarłego przed kilkoma tygodniami urugwajskiego pisarza Eduardo Galeano. Chcę jedynie zaznaczyć, że wina nie leży tylko po jednej stronie. Tymczasem wielokrotnie spotykam się w Ameryce nawet ze złym traktowaniem, z obelgami pod moim adresem. Dlaczego? Bo jestem biały. A jak biały, to znaczy, że to przeze mnie oni: Gwatemalczycy, Kolumbijczycy czy Meksykanie są biedni. Bo co, bo jem tanie banany z Kostaryki?
Tak się składa, że byłem na tamtejszych plantacjach: robotnicy spędzają popołudnia i wieczory ładując piwko za piwkiem i jakoś nie wyglądają na zamęczonych przez system. Moi rodzice to nauczyciele, więc przykład podrzucę tematyczny: w Kostaryce młody nauczyciel zarabia jakieś 1500 dolarów miesięcznie, a jeśli pracuje poza miejscem zamieszkania, dorzucą mi jeszcze wynajęcie domu gratis. Pensję polskiego młodego nauczyciela może lepiej okryję zasłoną milczenia. Ale jest to coś rzędu trzy razy mniej.
No więc dobrze, więc ja jem te banany i przez to Kostarykańczycy piją to okropne rozwodnione piwo w małych butelkach. Ale czekaj czekaj, a ty, mój bracie z Kolumbii, Salwadoru czy Wenezueli: gdzie wyprodukowano tą śliczną podróbkę Armaniego, którą masz na sobie. W Chinach. I ile za nią zapłaciłeś? Aha, tyle co nic. I myślisz, że wobec tego ci ludzie, którzy to produkowali, zarabiają świetnie? No, także pilnuj się ze swoimi argumentami.
Ale wy chcecie czegoś bardziej historycznego, prawda? Bo teraz świat stanął do góry nogami i wszyscy się nawzajem wykorzystują, a wcześniej tak nie było. W porządku, cofnijmy się do czasów kolonii. Powszechna opinia głosi, że amerykańskie złoto w XVI wieku wyrwało Europę z zastoju, z kryzysu i głodu po wojnach i epidemiach (nie wiem od kiedy złoto się je, ale niech i tak będzie).
Komentarze: 8
sz 17 maja 2015 o 14:20
Siemasz, świetny artykuł. Naprawdę świetny; nasze obserwacje po 3-miesięcznej podróży po Meksyku i Am. Centralnej były generalnie takie same, choć może nie aż tak wnikliwe. Co ciekawe, nasi rozmówcy z Europy Zachodniej zazwyczaj nie podzielali naszej opinii. Ale punkt widzenia zależy często od punktu siedzenia.
OdpowiedzMonika 17 maja 2015 o 17:46
Świetny artykuł – polecę go tym, którzy maja poczucie winy wyjeżdżając gdzieś poza Europę.
OdpowiedzTobi 17 maja 2015 o 19:17
Akurat tabelkę z PKB trochę naciągnąłeś, bo jak popatrzysz na parytet siły nabywczej, to już wyraźnie widać różnicę między państwami wsch Europy, a Ameryką Płd.
OdpowiedzWojciech 17 maja 2015 o 19:24
Problem w tym, że zawsze się znajdzie takie numerki, w których jedni lub drudzy wypadną lepiej. Bo jeśli spojrzysz na możliwości radzenia sobie z biedą: w krajach latynoskich jesli nie masz kasy możesz po prostu wyjść przed dom i zacząć sprzedawać lody domowej roboty. W Polsce odwiedzi cię zaraz zus, krus, urząd skarbowy, inspekcja sanitarna, pzu, zhp, awf i po biznesie. Znaczy się: w kwestii doraźnego radzenia sobie z problemem masz związane ręce. Na legalnym rynku pracy brak, a z tych lodów na zus ci nawet nie starczy. Możesz jedynie siąść i zapłakać.
OdpowiedzWojciech 17 maja 2015 o 19:26
A tak idąc na łatwiznę i korzystając z wikipedii, to ja w tym parytecie siły nabywczej nie widzę jakiejś zdumiewającej różnicy między europą wsch a ameryką poł
http://en.wikipedia.org/wiki/Purchasing_power_parity#/media/File:PPP2003.svg
Odpowiedztb 21 maja 2015 o 3:49
Swietne! Dodalbym jeszcze krwawa i oplywajaca w niewinne ofiary wojne o islas malvinas ktora bezwzgledni i rzadni ropy brytyjczycy brutalnie zagrabili od nikogo a potem nie chcieli nigdy oddac…
OdpowiedzOla 10 września 2015 o 14:23
Świetny artykuł, brawo!
OdpowiedzWojciech 20 maja 2016 o 2:42
Komentarz filmowy: https://www.facebook.com/playgroundenglish/videos/271911933142144/?autoplay_reason=gatekeeper&video_container_type=0&video_creator_product_type=2&app_id=2392950137
Odpowiedz