Rodzina bez Granic pierwszy raz zagościła na Peronie 4 w październiku 2010 – prawie dokładnie cztery lata temu. Opowiadali o swojej pierwszej długiej podróży: sześć miesięcy dookoła Morza Czarnego z małą Hanią. Dwa lata później z nieco większą Hanią i malutką Milą przemierzali Amerykę Środkową.

W międzyczasie stali się rozpoznawanymi blogerami (ich blog został blogiem roku 2011 według National Geographic Traveler), byli rozchwytywani na niejednym podróżniczym festiwalu (na niektórych przebierali się za smerfy), a przede wszystkim dużo, dużo pisali o tym, że podróżowanie z dziećmi nie jest straszne. Nawet z dwójką. Dziś, kolejne dwa lata później, Ania Alboth opowiada o ostatniej podróży: do Nowej Zelandii i Oceanii. Złapana świeżo po powrocie :)

– Jak się chodziło w spódniczce z trawy?

– Misjonarze strasznie tam na Pacyfiku namieszali, wiesz? Golasów albo prawie-golasów już nie ma – tylko dla turystów. Więc jak babeczki z wioski na południu Vanuatu wymyśliły, że mnie przebiorą to kazały zostawić moją własną spódnicę pod spodem :) Ale to był taki fajny, autentyczny moment, kiedy oni mieli chyba więcej funu niż my nawet. Cała wioska się zaśmiewała.

– Vanuatu jest bardzo „dla turystów”, czy jeszcze bardziej są uciechą turyści w wioskach?

– Na głównej wyspie można czasami kogoś białego spotkać. Na innych, które odwiedziliśmy, co dziesiąte dziecko uciekało z płaczem, bo nigdy czegoś takiego nie widziało. A dziewczyny były atrakcją wszędzie, bo biały to biały, ale białe dziecko to dopiero coś. Straszliwie nas nadotykali :)

– Dziewczynki też? Czy dziewczynki szczególnie?

– Je najwięcej, bo pewnie najłatwiej. Mnie – po jakiejś godzinie razem. Toma – po paru dniach. Wszyscy chcieli sprawdzić, czy mamy gładką skórę. No i włosy: ulubione zajęcie dziewczynek to czesanie moich włosów było.

– Ciekawe. W wielu miejscach to mężczyzna jest tym którego można dotknąć pierwszego… A kobiety tylko kobietom. Kto dotykał?

– Mnie – dzieci na maksa, kobiety, jak sobie pogadałyśmy od serca tak, a faceci to tak sprytnie: coś mi podawali, pomagali wyjść z łódki, ale sprawdzali, czy te ręce moje to gładsze są. Toma to starsze panie :)

– Jak tam wygląda męsko-damski układ w społeczeństwie?

– Inaczej w Tonga, na Fidżi i w Vanuatu, ale generalnie wszystko jest bardzo jasne: co robi kobieta, a co mężczyzna. Nie chciałabyś być kobietą w Vanuatu.

– Brak wolności? Szacunku?

– Siedemdziesiat procent kobiet w Vanuatu ma TRWAŁĄ niepełnosprawność fizyczną spowodowaną przemocą fizyczną i seksualną ze strony MĘŻA. Trzy czwarte gazet – to tematy gwałtów. Kobiety, poza stolicą, muszą pytać męża o wszystko. I do tego twierdzą, że to okej. Gdybyś widziała minę tych babek, kiedy Tom im na przykład pomagał nieść wiadro ze studni! Kosmos. Albo gdy Tom mnie pytał o coś: On Cię zapytał?!

– To jak się w tym czułaś? Jaki to miało wpływ na podróż? Wytrącało z równowagi? Niepokoiło? Pcha do krzyczenia Nie! i interakcji?

– Strasznie ta podróż dawała do myślenia, często gadaliśmy z Tomem całymi nocami. No bo co, że coś powiemy, że się nie zgodzimy? Z drugiej strony: nie umiem się nie odezwać, tym bardziej, że mam obok siebie dzieci i one przecież właśnie się uczą świata. Była taka sytuacja, że starszy chłopak, który nas oprowadzał trochę po okolicy, bił okropnie dwa razy mniejszych od siebie, kijami, kamieniami. Szedł sobie i ich bił. Widziałam tylko okrągłe oczy moich dziewczynek i czekanie: co się stanie. Mówię mu, że generalnie to strasznie łatwa sprawa takie bicie tych sześciolatków. Że mógłby chociaż pobić kogoś w swoim wieku, jak już musi. Wytrąciłam go z równowagi, szedł potem trochę z tyłu. Tom się ze mnie śmiał, że hohoho, co mi się wydaję, że co się stanie? A wiesz co? Następnego ranka siedziałam sobie sama na plaży, a on przyszedł do mnie, z garścią orzechów. Dał mi te orzechy, powiedział: masz rację i sobie poszedł. I przez następne dwa tygodnie nie widziałam, żeby kogoś bił.

Wytrąca z równowagi, bardzo. Tym bardziej, że wpływało też na nasze życie: że ja powinnam siedzieć tam, a Tom tam, że kobiety noszą wodę, a faceci siedzą. Że mnie ciężko było się napić kawy (takiego narkotycznego napoju w tamtych stronach), a Toma chcieli codziennie mi zabierać wieczorami.

– Szok kulturowy?

– Ale też taki życiowy. Na przykład na Fidżi. Ludzie są tacy szczęśliwi w tych niektórych zakamarkach wysepek: chodzą do swojego buszu co parę dni, mają pycha owoce, świetne ryby, w ogóle nie rozumieją konceptu praca. Po co praca? Po pieniądze? A po co pieniądze? Mamy wszystko. Choć to też takie słodko-śmieszne. Mówią: mamy wszystko, wszystkie owoce świata. A Hania na to: Ej, truskawek nie macie! Ale oni nie wiedzą, co to truskawki! Bo nie ma prądu, nie ma telewizji. No ale to super, że myślą, że są w raju, nie?

– A to zawsze lepiej niż być nieszczęśliwym nie? Nie myśleć czego się nie ma, cieszyć się tym co się ma : ) Czyli jednak wyspy trochę Was uwiodły? Mimo smutnych historii?

– Fidżi było moim krajem numer 50 i stały się najukochańszym. Choć trudno jest tam wszędzie: na przykład w Tonga w większości miejsc nie ma w ogóle słodkiej wody, czyli wszyscy zbierają deszczówkę. Po pięciu tygodniach tam naprawdę inaczej się na to patrzy. Jeśli wiesz, że możesz mieć dylemat: pijemy dziś wodę czy bierzemy prysznic?

–  Na to tam czy na to tu?

– Ogólnie. Myślę, że ta podróż była mega lekcją, dla dziewczyn też. Gdy siedziały na plaży z dziewczynkami, które bawią się, że są mamusiami wielkich żółwi (tak jak u nas kotkiem czy pieskiem), a potem ktoś przypływa i na te żółwie poluje i je zabija, i te dziewczynki na tej plaży siedzą i płaczą. Akcja „Chroń Żółwie” będzie dla nich znaczyła coś innego.

–  Inny świat. Inniejszy niż Ameryka Łacińska?

– Dużo bardziej wchłonęliśmy w to, niż w Ameryce Środkowej. Ale to dlatego, że nie mieliśmy auta i byliśmy non stop z ludźmi. Dłużej w każdym miejscu.

– Intensywniej. Mniej niezależnie też? Bardziej zależnie od innych?

– No i super! Tylko też bardzo, bardzo intensywne. Jeśli udało nam się postawić namiot w wiosce (bo najczęściej dostawaliśmy jakąś chatkę) to znaczyło od szóstej rano do dwudziestej drugiej, trzydzieści osób non stop wokół nas.

– Przynajmniej nie cykali zdjęć telefonami i nie wrzucali na fejsa. Bardziej męcząco też, nie?

– Fizycznie: bo te plecaki, i te korzonki do jedzenia tylko, i rzeka piętnaście minut od wioski. Ale byliśmy w swoim żywiole.

– I w tym wszystkim było jeszcze jak pisać bloga? Wyszły Wam dwadzieścia cztery posty. Dużo? Mało? Tak jak planowaliście? Planowaliście w ogóle? Chyba trochę tak, bo sprzętowo przygotowani byliście nieźle. Dźwigaliście na plecach sporo.

– My jeszcze ze dwa miechy będziemy wrzucać.

– Ale pisane z drogi czy z głowy?

– Net mieliśmy co jakiś tydzień, na jakieś dziesięć minut :) Zgrywaliśmy zdjęcia co noc i spisywaliśmy notatki, ale się nie dało częściej.

To spaliście w ogóle czasem?

– Czekając na łódki i na łódkach! Musisz zobaczyć więcej zdjęć.

– Są jakieś mniej słodkie i ułożone niż te na blogu?

– Mam takie straszne też :) Byłam mega chora.

– Denga?

– Chikungunya. Fajnie się nazywa, co?

– Jak drink. Pewnie też nieźle kopie.

– Pierwszy tydzień: mega gorączka. Chwila przerwy, tylko non stop byłam bardzo słaba. Traciłam przytomność, przewracałam się. Potem przyszła wysypka. A potem, po trzech tygodniach bóle stawów, które mam do teraz. Nie mogę otworzyć butelki na przykład.Cała północna Tonga to przechodzi teraz, wyspy Cooka i Nowa Kaledonia i coraz więcej.

– Ale leczenie jakieś było? Nie ześwirowałaś martwiąc się, że dziewczynki to złapią?

– Wszyscy mnie uspokajali, że dzieci to przechodzą łatwo i szybko. A że wszyscy wokół przechodzili to wierzyłam im. Choć jak nam się skończył repelent, a w promieniu dwudziestu czterech godzin łódką nie dało się nic kupić, i się smarowaliśmy jakąś mieszanką chemii i olejku dla dzieci to trochę świrowałam. To zawsze może wrócić i nie chciałam kolejnych trzech tygodni i kolejnych.

– Pomagał coś repelent w ogóle?

–  Na głowę :)

Mieszkańcy Fidżi, wyspa Caqalai.

Mieszkańcy Fidżi, wyspa Caqalai. (Fot. Thomas Alboth)

– No dobra, to tak: kobiety są bite, chorowałaś potwornie, musiałaś wybierać między prysznicem  a wodą do picia. To za czym tęsknisz? Spódniczka z trawy wisi już w pokoju, a ty myślisz o… ?

– O tym, dlaczego jeszcze niedawno się tam zjadali, o tym, jak to możliwe, że w kraju, w którym jest piętnaście razy mniej ludzi niż w moim Berlinie, istnieje ponad sto pięćdziesiąt języków, o tym jak pięknie się obudzić z widokiem na wulkan i że generalnie to nie potrzebuję przynosić rzeczy z piwnicy, bo te z plecaka chyba mi wystarczą. I o tym, co to jest szczęście, czy rozwój potrzebny, czy praca potrzebna – wiesz, takie głupoty no, ale mi zaprzątają głowę.

–  Czyli z podróży przywiozłaś duuuuuuuużo bagażu w głowie i teraz trzeba poukładać….

– Sobie i dzieciom.

– Poukładać Berlin od nowa?

– Przyzwyczaić się do hałasu! Złapaliśmy stopa i płynęliśmy z Tonga do Fidżi łodzią. Cztery dni i cztery noce na oceanie, tylko woda wokół. Szumiało, ale to tyle. A tu mi tyle szumi. No śmieszne, nigdy tak nie miałam jeszcze.

Żaglostopem z Tonga na Fiji

Hanna, Mama, Mila wyglądają Fiji. (Fot. Thomas Alboth)

–  Odwrotny szok kulturowy?

– Tak! Łatwiej mi było się przestawić na to tam, na brak czekolady i zimną wodę przez trzy miesiące, niż tu do wanny i pełnych sklepów.

– Co jest takiego irytującego teraz w rzeczywistości?

– Że wszystko jest takie łatwe! Absurdalne, nie? Wkurza mnie to. No może tylko szybki net mnie nie wkurza :)

– A dziewczynki? Są bardziej elastyczne?

– Jakoś dla nich to chyba wszystko jest ten sam świat. Wczoraj pojechaliśmy nad rzekę, a Mila się trochę bała pływać, bo może jednak tu też są rekiny. Fajnie reagowały na jedzenie: mniaaaaam, chleb! i to z masłem! Trochę się bałam, że zwariują w sklepie (jak ja :)) Ale w ogóle nie.

–  Zastanawiasz się jakie będą mając dwadzieścia lat? Zdziwione wszystkim czy niczym?

– Biorę pod uwagę, że może być różnie. One dwie są już teraz bardzo różne. Hania biegnie do ludzi, a Mila mówi: please don’t! jak ktoś ją głaszcze. Myślę, że może być tak, że Mila to kiedyś all inclusive wybierze :)

– Jak dziewczynkom się podobali wyspiarscy chłopcy?

– Mila się zakochała w Isabel :) Głaskały się po warkoczykach ze trzy dni. Dziewczynom się podobały zabawy, że ciągle tłum dzieci (siedemdziesiąt pięć procent ludzi w Vanuatu jest poniżej osiemnastu lat!), że są taką własnością wspólną. Hania mówiła: ale czemu te dzieci nie muszą pytać, czy mogą iść do morza, albo czy mogą zjeść więcej orzechów. Nie chciałam jej tak wprost mówić, że generalnie to wszyscy mają to tam w nosie.

– A co mowilaś? Że to dzieci morza i orzechów?

–  Że ona ciągle musi pytać i że ja się boję, że spadnie z drzewa.

– A przypomnij jaka była Wasza marszruta. I czym podróżowaliście po wyspach? Bo między to statkami.

– Stopem zawsze. Tam tylko takie pick-upy mają, więc zawsze na bagażniku.

Najpierw pięć tygodni w Nowej Zelandii. Potem Tonga: główna wyspa, potem wysepki wokół, a najwięcej czasu spędziliśmy na północnych wyspach – dwadzieścia cztery godziny promem, z tłumem ludzi pod gołym niebem, cuuuuudnie! Potem żaglostop z Tonga na Fidżi: tam odwiedziliśmy obie wyspy główne i kilka małych, potem lot Fidżi – Vanuatu. Żaglostopem by to zajęło tydzień, a chcieliśmy Vanuatu zobaczyć trochę.

W Vanuatu mieliśmy radochę, bo znaleźliśmy łódkę, która w szesnaście godzin wiezie kawę z południa wyspy, gdzie jest aktywny wulkan, a co za wulkanem idzie – jest tłum turystów, głównie jednodniowych, którzy lecą z Port Vila mega drogim samolotem, oglądają wulkan i wracają. Więc mieliśmy radochę, że znaleźliśmy inne rozwiązanie. Weszliśmy do fabryki kawy i zapytaliśmy jak transportują kawę – łódką. Możemy? Możemy!

A więc łódka, ale od pierwszej chwili to był hardcore. Pokój jak poczekalnia w latach osiemdziesiątych, metalowe krzesełka, wszystkie zajęte, nawet drużyna piłkarska z nami była. Położyć się – nie da rady! Na ziemi robaki, a fale takie, że trzeba się trzymać dwiema rekami non stop. I co chwila tylko wielkie bleeeeeh, i coś leci za burtę. Jakieś osiemdziesiąt procent pasażerów wymiotowało. I tak całą noc i pół dnia. Wiesz, ja nie jestem księżniczka, ale to było coś.

Trzymaliśmy te dzieci biedne, Hania bełt za bełtem, a Mila to się śmiała nawet: Lubię huśtawki, hahaha!

Wróciliśmy samolotem :)

–  Tym mega drogim ?

– No tym drogim. Ale całe szczęście! Jak wylatywaliśmy samolotem w ostatniej chwili (bo nie było innych biletów, a rano mieliśmy lot do Nowej Zelandii już) to ta cholerna łódka jeszcze stała zepsuta i nie ruszyła. Więc wybór był słuszny! To była jedyna taka sobie sytuacja tej podroży.

Cała reszta – szokująco wszystko jak w bajeczce.

 

Podróżowanie z dziećmi w Oceanii

Rodzina bez granic w drodze, Tonga. (Fot. Thomas Alboth)

Jagoda Pietrzak

Lubi ciekawe historie i zmieniający się krajobraz. Od pewnego czasu próbuje wrócić z Bliskiego Wschodu. Robi mapy i Peron4.

Komentarze: (1)

Jagoda 26 września 2014 o 10:25

Wielkie wow! Ja śledzę blog Rodzinki już od jakiegoś czasu i nadal nie mogę wyjść z podziwu i zadziwienia. :)

Odpowiedz