W Armenii jest tak pięknie, że gdyby nie brak pracy, nigdy bym nie wyjechał – Grisza, Ormianin spotkany na podróżniczym szlaku przez Marzenę Filipczak (Między światami, Warszawa 2014).

Stolica Armeni. Widok na Ararat

Widok na „świętą górę” Ormian spod pomnika Matki Armenki w Erywaniu. Godzina 8.30. (Fot. Ewa Popiel i Piotr Bejrowski)

33,62 lari, niespełna 60 złotych. Tyle kosztował bilet na nocny pociąg Tbilisi-Erywań. Z Gruzji odjeżdża w dni nieparzyste, z Armenii w parzyste. W wagonie „plackarty” spotkaliśmy kilku rodaków oraz Ormiankę przerzucającą przez granicę kilkadziesiąt kartonów wypełnionych pampersami oraz cytrusami. Podróż rozpoczęła się od wyrzucenia z naszych łóżek pudeł pełnych pieluch. Armenia jest w konflikcie z Azerbejdżanem (problem Karabachu) i Turcją (problem ludobójstwa), co może wyjaśniać sprawę braku niektórych owoców o tej porze roku. Kwestia pampersów do tej pory pozostaje dla mnie tajemnicą.

* * * * *

O szóstej rano konduktor obudził pasażerów, dojeżdżaliśmy do Erywania. Za oknem ukazał się niesamowity widok. Wschód słońca z widokiem na Ararat. Mimo że ośnieżone wierzchołki znajdują się na terytorium Turcji, powszechnie uznawane są za symbol Armenii (nazwę Ararat przyjęły w tym kraju gazety, alkohole, restauracje, papierosy, soki i wiele innych rzeczy). „Świętą górę” Ormian można obserwować w stolicy spod pomnika Matki Armenki lub z niedokończonych schodów widokowych, tzw. Kaskad. Warto pamiętać o wczesnej pobudce, bowiem w godzinach popołudniowych gęste chmury nad Erywaniem mogą zasłonić imponujący widok na szczyty.

Erywań przywitał nas dworcem w stylu sowieckim, napisami w języku rosyjskim i pomnikiem Dawida z Sasunu, bohatera ormiańskiego eposu narodowego traktującego o walce przeciwko panowaniu arabskiemu. Mimo że jest to jeden z najstarszych zamieszkanych ośrodków na świecie, nie znajdziemy w nim wielu wiekowych zabytków. Zamiast nich w architekturze możemy odnaleźć szereg wzorców znanych z warszawskiego Placu Konstytucji. Nam się jednak bardzo podobało. Dlaczego?

Stolica Armenii jest bardziej „przyjazna” niż Tbilisi. Erywań jest czysty, tani i zadbany. Nie jest to miasto nastawione na masową turystykę, zagraniczny przybysz nie jest więc atakowany przez nachalny turystyczny biznes. Każdemu polecam wizytę w jednej z knajpek przy głównej ulicy Abovyan w pobliżu Placu Republiki, na dokładkę proponuję rosyjskojęzyczny seans filmowy w socrealistycznym kinie Moskwa.

* * * * *

Erywań był jednak tylko wstępem do wycieczki na południe kraju i trekkingu Tatew-Harżis. Szybko przekonaliśmy się, że podróżowanie po Armenii to czasem spore wyzwanie. Nie odnajdą się tutaj osoby przyzwyczajone do dobrze rozwiniętej, przyjaznej dla pasażerów komunikacji zbiorowej. Złapanie odpowiedniej marszrutki i sprawny dojazd do wyznaczonego celu nie stanowią w Gruzji większego problemu – czego nie można powiedzieć o Armenii.

Pierwszym naszym celem było Goris. Dwudziestodwutysięczne miasto położone na południu kraju, sto pięćdziesiąt kilometrów od granicy z Iranem. Na dworcu Kilikia poinformowano nas, że nie ma takiego połączenia… Na szczęście, wcześniej na jednym z forów internetowych przeczytałem, że w pobliżu Goris przejeżdżają marszrutki do Stepanakertu, stolicy Górskiego Karabachu. Zapłaciliśmy pełną stawkę – 5000 dramów (ok. 37 złotych). Na wypełnienie i odjazd busa czekaliśmy prawie dwie godziny. Kierowca wyrzucił nas przy drodze, do centrum miasta musieliśmy zejść kilka kilometrów. Do Erywania wróciliśmy dwa dni później autostopem. To była jedyna opcja powrotu. Na szczęście ta forma transportu funkcjonuje w Armenii bardzo dobrze.

* * * * *

Goris stanowiło dla nas bazę noclegową i punkt startu wycieczki do klasztoru Tatew. Ufundowany w IX wieku monastyr należy do głównych atrakcji kraju. Pielgrzymi i turyści docierają tutaj nowoczesnym, otwartym w 2010 roku podniebnym tramwajem „Skrzydła Tatewu”. Najdłuższa linowa kolejka na świecie blisko sześciokilometrową trasę pokonuje w dwanaście minut, unosząc się w maksymalnym punkcie aż trzysta dwadzieścia metrów ponad ziemią. Na tej wysokości, w jednym z pierwszych przejazdów, z powodu silnych podmuchów wiatru, utknął zmierzający do klasztoru katolikos (duchowy zwierzchnik kościoła ormiańskiego) w towarzystwie prezydenta Armenii. Większość turystów kupuje bilet powrotny (4000 dramów), kończąc swoją wizytę po odwiedzeniu obiektów klasztornych. My wybraliśmy inaczej: za punktem informacji turystycznej rozpoczyna się bardzo atrakcyjny, trzynastokilometrowy szlak prowadzący do miejscowości Harżis.

Szlak jest efektem projektu realizowanego przez polską ambasadę w Erywaniu w ramach pomocy rozwojowej dla najstarszego chrześcijańskiego kraju na świecie. W 2012 roku na wytyczenie i oznakowanie trasy przeznaczono grant o wysokości 4500 euro. Projekt ma być szansą na pobudzenie turystyki oraz zwiększenie szans zarobkowania przez mieszkańców ubogiego Harżisu.

Niestety, trekking w kanionie rzeki Worotan wciąż jest stosunkowo mało znany wśród osób odwiedzających Tatew i okolice. Jest to świetne miejsce dla wszystkich stroniących od przewodnikowych atrakcji i tłumów turystów. Na szlaku możemy cieszyć się fenomenalnymi widokami, obserwować codzienne życie ormiańskich górali oraz spacerować między opuszczonymi ruinami miast. Przejście całej trasy zajmuje ok. sześciu, siedmiu godzin. Podejścia i zejścia nie należą do wymagających, warto jednak zadbać o dobre buty oraz odpowiednią ilość wody. Szlak prowadzi najpierw starą, niedostępną dla samochodów drogą, następnie zamienia się w górską ścieżkę. Na całej trasie piechurom towarzyszą piękne widoki na ośnieżone szczyty, zielone lasy i wzgórza oraz wielobarwne skały wyrastające po obu brzegach Worotanu.

Armenia niemal jak Kurdystan

Wśród największych atrakcji przejścia należy wymienić kamienny most z XIII wieku, którym przekraczamy rzekę mniej więcej w połowie dystansu. Następnie mijamy ruiny kurdyjskiej wsi Kercer (Krdner). Została ona opuszczona w wyniku muzułmańsko-chrześcijańskich walk w latach 1918-1920.

W rozległym wąwozie towarzyszy nam stado pasących się krów, w dalszej części trasy spotykamy kilku górali transportujących drewno na swoich obładowanych koniach. Wspinając się po zboczach kanionu, po ponad godzinie dochodzimy do Starego Harżis, skąd można odbić do położonego poniżej jeziorka.

Znajdujące się w tym miejscu zrujnowane budynki to efekt trzęsienia ziemi. Nawiedziło ono te ziemie
w latach trzydziestych ubiegłego wieku. Jego skutki skłoniły mieszkańców do przeniesienia wsi na wyższą wysokość. Ostatnie podejście było dla nas stosunkowo męczące, trudy wejścia wynagrodził nam jednak imponujący widok na kanion Worotanu.

Po dotarciu do Harżis zostaliśmy ugoszczeni przez przyjazną Ormiankę. Pani przygotowała nam herbatę, poczęstowała ciastkami. Po dotarciu do głównej drogi Erywań-Goris, szybko złapaliśmy „stopa” (na dodatek jadącego w przeciwnym kierunku!) na nocleg. Następnego dnia, szukając sposobu na powrót do stolicy Armenii, dogoniłem na stacji benzynowej właśnie odjeżdżający stary autobus (byłem przekonany, że to połączenie rejsowe). Jechaliśmy nim ponad osiem godzin (dwieście czterdzieści kilometrów) w towarzystwie sympatycznej ormiańskiej trupy muzycznej. Niezapomniana przygoda, najlepszy autostop w życiu.

* * * * *

Trekking Tatew-Harżis wywarł na mnie tak duże wrażenie, że od maja odczuwałem silną potrzebę podzielenia się atrakcjami tego przejścia z szerszym gronem miłośników podróżowania, czego efektem jest ten tekst. Armenia to idealne miejsce dla osób stroniących od tłumów i nachalnego przemysłu turystycznego. Kraj o wielowiekowej historii i kulturze, pełen przyjaznych ludzi, pięknych krajobrazów i miejsc do odkrycia. Mam nadzieję, że nieuniknione ożywienie turystycznie nie pozbawi Armenii autentyczności i odrobiny tajemniczości. Bardzo dobrze pasuje w tym miejscu hasło promujące Dolny Śląsk: Nie do opowiedzenia. Do zobaczenia.

Maj 2014

Piotr Bejrowski

Gdańszczanin. Uzależniony od podróży, sportu, książek i historii. Odwiedził kilkadziesiąt krajów na kilku kontynentach. W zeszłym roku pojechał na Wschód śladami pomorskich zesłańców (projekt Kaszëbë-Sybir 2013), w 2016 roku wyruszy na rajd charytatywny "Budapeszt-Bamako" z metą w stolicy Mali.

Komentarze: 2

Fasola 15 października 2014 o 12:56

Ło matko – kolejka linowa. A myśmy tam śmigali z nawracającym nas jakimś kimś, kto mocno wierzył w boga, bo za często i na za długo chciał na nas, siedzących z tyłu, popatrzeć, a tu zakręt za zakrętem.
Trekking Worotanem również wspominam do dziś. Jedno z najpiękniejszych miejsc jakie do tej pory widziałam! Cudnie i dziko. No i te obrośnięte zielskiem wzgórza. Pięknie!

Odpowiedz

rk 16 października 2014 o 9:05

Ciekawy tekst i piękne miejsce.
Mam nadzieję, że wzrost popularności Armenii (widoczny m.in. w licznych wpisach na peronie4) nie przyczyni się w najbliższuch latach do turystycznego najazdu ze wszystkimi jego konsekwencjami (m.in. w postaci „zadeptania” tego kraju i utraty bezcennego klimatu „tajemniczości i tajemniczości”).
Na Kaukazie Armenia zdecydowanie wygrywa, południe kraju – fantastyczne.
pozdrawiam
Rafał

Odpowiedz