Oj życie w La Paz płynie ciekawie… Pamiętacie czasy, kiedy za 10 zł można było kupić paczkę fajek, piwko i listek gumy do żucia? W Boliwii za dychę mamy, papierosy, ćwiartkę whiskey i paczkę gum. Bez problemu można pójść do burger kinga… Ale co z tego, skoro prawie nikt tam nie chodzi, bo jest drogo.

Tutaj bieda ma ciemny kolor skóry i ubija kotlety za pomocą kamienia owiniętego w worek, dzieci tańczą za jednego boliwiana, a zwierzęta oprawia się na ulicy. Jest w tym wszystkim coś dziwnego, coś co nie pozwala przejść obojętnie.

La Paz podzielone jest na trzy części: pierwszą znajdującą się najwyżej, zamieszkiwaną przez najniższą warstwę społeczną. Drugą będącą na wysokości centrum miasta, stanowiącą tzw. klasę średnią oraz trzecią – położoną najniżej, obejmującą tych najbardziej bogatych. Życie płynie tu szybko, auta dźwiękiem klaksonu starają się pospieszyć wszystkich jadących przed nimi – i choć na nic to się zdaje, odgłosy trąbiących kierowców usypiają nas, jak i budzą wcześnie rano.

Mars towarem luksusowym

Mieszkamy w centrum, na ulicy „opanowanej” przez fryzjerów (Calle Murilo) – każde wyjście z hostelu wiąże się z zapraszającym wołaniem do „salonu”. I tak jest wszędzie. Obok nas znajdują się również typowo handlowe ulice (Sagarnaga, Mercado Negro) obfite w artykuły spożywcze, a także pamiątki.

To właśnie tam można kupić świeże owoce, mięso (które o dziwo samo nie ucieka) i typową boliwijską odzież – czapki z nausznikami, swetry, rękawiczki i inne cuda. My niestety musimy ograniczyć się jedynie do kilku pamiątek, gdyż jak wiadomo podczas podróży plecak „puchnie”, a przed nami jeszcze kilka miesięcy…

Nie sposób również przejść obojętnie obok ulicy czarownic (Linares), na której Indianki oferują magiczne specyfiki na każdą przypadłość. Znajdziemy tam spreparowane łona lamy, zioła i napary czy wysuszone małe lamiątka. Co kto lubi.

Nie ma tu sklepów ogólnospożywczych czy samów. Na całe miasto, liczące ok. 1 mln mieszkańców, są prawdopodobnie trzy sklepy oferujące szerszy asortyment pod jednym dachem. Wszyscy mieszkańcy najczęściej robią zakupy pod domem lub na targu. Większość towarów zakupimy tutaj na ulicy- począwszy od pieczywa, a kończąc na przedłużaczu czy żarówce.

Szczególną uwagę zwracają na siebie punkty oferujące pirackie filmy i programy komputerowe, sprzedawane przy głównych ulicach miasta. Bez problemu dostaniemy tam gorące filmowe nowości w cenie 3 boliwianów (1,50 zł) czy obejrzymy z przechodniami film wyświetlany w celach reklamowych.

La Paz, Mercado Negro – ubaw po ziemniaczane pachy (fot. Filip Choma).

Charakterystyczną cechą La Paz są również budki zajmujące ok 1 m kw., oferujące towary luksusowe, takie jak cukierki na sztuki, gumy do żucia, papierosy czy napoje na miejscu.

Oprócz cukierków są również słodycze znane z naszych sklepów, no ale luksus kosztuje. Za batonik typu Mars należy zapłacić ok. 8 boliwianów, czyli praktycznie równowartość obiadu (mimo, że niektóre towary są bardzo tanie, to czekoladki skutecznie „nadrabiają” różnice cenowe innych artykułów).

Jeśli chodzi o boliwijską kuchnię, to podstawą jest kurczak. Najczęściej smażony w cieście, podawany wraz z ryżem, frytkami, smażonymi bananami oraz zestawem sosów, zaś najchętniej kupowanymi ulicznymi przekąskami są empanady, czyli pierogi z kruchego ciasta wypełnione nadzieniem.

Istnieje też sporo punktów oferujących soki – zazwyczaj świeżo wyciskane bądź w formie koktajli, które można wysączyć na miejscu (ze szklanki płukanej w jednym wiadrze z wodą) lub wziąć na wynos w worku foliowym zwieńczonym rurką. Odrębną kwestią jest sprawa higieny – czasami wolelibyśmy nie widzieć niektórych rzeczy…

Ciekawie jest choć chwilę pomieszkać w tym nadzwyczajnym mieście sprzeczności.

Ale Boliwia, to nie tylko La Paz…

Zwiedzając Boliwię warto zatrzymać się również w wielu innych miejscach – jednym z nich jest Copacabana. Dotarliśmy tu 28 grudnia. Trasa przebiegła klasycznie urzekająco, a oglądając tak piękne krajobrazy, podróż mogłaby trwać godzinami. Zaraz po przybyciu zarezerwowaliśmy miejsce w hostelu i o dziwo znaleźliśmy pokój z pięknym widokiem i podłogą pokrytą orzechową deską. Następnie wyruszyliśmy w poszukiwaniu taniego i dobrego jedzenia, które również znaleźliśmy w dosyć krótkim czasie (jak zwykle nie zawiodła metoda obserwowania miejsc, w których stołują się miejscowi).

Naszym kelnerem był 12-letni Eduardo, a jedzenie podawane przez niego było chyba najlepszym, którym mieliśmy okazję się posilić.

Jeśli jesteśmy już przy kwestii posiłków, to spróbujemy poruszyć Wasze zmysły. To właśnie tutaj próbowaliśmy kilu odmian bananów, ciepłych kukurydzianych ciastek zagryzanych świeżymi figami.

Naszym fastfoodem okazał się punkt sprzedaży ulicznej żywności, gdzie wraz z mieszkańcami zajadaliśmy miejscowe „hamburgery” z mięsem mielonym, warzywami i sadzonym jajkiem, zapijając wszystko naparem z liści koki. Piszę o tym, gdyż jeszcze miesiąc temu chyba nie odważyłbym się zasiąść przy tym ulicznym stole, a teraz czuję się jak w raju! Tylko zerkam na turystów, którzy „wciągają” pizzę, zakrapiając Johnnym Walkerem, zadając sobie pytanie: o co tutaj chodzi?

Co zobaczyć w Copacabanie?

Powracając do kwestii samego miasta, to słynie ono nie tylko z jeziora Titicaca, nad którym jest położone, ale również z góry Kalwarii oraz katedry, gdzie znajduje się słynna figura patronki Boliwii – Matki Boskiej Dziewicy z Copacabany (posiadającej indiańskie rysy twarzy).

Biorąc pod uwagę dokonane cuda i to jak ważne jest to miejsce dla każdego Boliwijczyka, Copacabanę można śmiało nazwać boliwijską Jasną Górą. To w związku z kopią cudownej figury, znajdującą się w jednym z kościołów Rio de Janeiro, nazwano nadmorską dzielnicę tego miasta Copacabaną.

Podczas naszego pobytu nad Titicacą, wybraliśmy się również na wyspę Isla del Sol, z której według inkaskich wierzeń pochodzą przodkowie rodu indiańskich plemion. To właśnie tam narodziło się słońce, a ja spiekłem sobie twarz.

Jednym z ciekawszych obrzędów związanych z Copacabaną są rytuały święcenia samochodów lub ich miniatur, małych domków, zwierząt czy pieniędzy, symbolizujących te realne dobra, których nie można było przynieść ze sobą.

Co tydzień w soboty i niedziele odbywa się uroczyste poświęcenie pojazdów, zaparkowanych w tym celu przy wejściu do katedry. Przed obrzędem kierowcy przyozdabiają swoje samochody kwiatami i innymi „cudami”, zaś po uroczystym pobłogosławieniu auta, spryskują je szampanem i piwem, a następnie odpalają fajerwerki i obrzucają płatkami kwiatów. Pozostały alkohol oczywiście wypijają – tym sposobem zapewniają sobie łaski na kolejny rok.

Po poświęceniu auta, cała rodzina wykonuje sobie pamiątkowe zdjęcie z księdzem oraz przyozdobionym pojazdem. Rodziny fotografują się też ze znanymi osobistościami, dlatego też przez jedną z nich zostaliśmy zaproszeni do wspólnego zdjęcia.

Jeśli chodzi o Titicacę, to jest to drugie co do wielkości jezioro znajdujące się w Ameryce Południowej i chyba każdy z lekcji geografii zapamiętał – najwyżej położone na świecie. Otoczone nie tylko pięknymi górami, ale również drobnymi połaciami lasów iglastych. Cieszymy się, że spędziliśmy tu kilka dni, świętując przy tym przywitanie Nowego Roku.

W Boliwii zostaliśmy prawie miesiąc, a opisane wyżej przeze mnie miejsca są tylko namiastką tego co mogliśmy tam zobaczyć i przeżyć. Pokochałem Boliwię z całego serca i na pewno kiedyś tam wrócę!

Filip Choma

Entuzjasta sztuki i muzyki, pasjonat fotografii i bębnów. Jest znakomitym obserwatorem, ma też nosa do ludzi. Uwielbia podróże, dlatego wraz ze swoją „połówką” wyruszyli przed siebie...

Komentarze: 8

Tomek 29 lutego 2012 o 15:55

„Nie ma tu sklepów ogólnospożywczych czy samów. Na całe miasto, liczące ok. 1 mln mieszkańców, są prawdopodobnie trzy sklepy oferujące szerszy asortyment pod jednym dachem”…

A ciekawe, ciekawe. Mieszkalismy tam przez miesiac codzienie robiac zakupy pod blokiem w jednym z tanich i wypasionych supermarketow i co jakis czas kupujac zubrowke jak do nas Ambasador Boliwii wpadal albo jak z nim szlismy do jednego z obleganych kin 3D.
Piszesz na pewno o miescie czy tylko o dzielnicy?
Zapraszamy do Sopocahi. 20 minut spacerem z plaza san francisco :)
O sklepach zony Sur juz nie wspomne…

Odpowiedz

Filip 29 lutego 2012 o 21:58

W takim razie Panie Tomku żyliśmy w odmiennym świecie. Gratuluję kupowania żubrówki, wizyt w kinie 3d i kumplowania z AB. Z rozmów z normalnymi zjadaczami chleba wynika zupełnie inaczej- z Plaza SF do najbliższego sklepu szliśmy ok godziny..

Pozdrowenia dla Ambasadora! ;)

Odpowiedz

maugoska 1 marca 2012 o 6:17

Panie Filipie!
Ku sprostowaniu…”Ambasador Boliwii” to po prostu Szymon, być może pierwszy na świecie samozwańczy ambasador, można zobaczyć tu – http://www.mywayaround.com, odrobina absurdu jeszcze nikogo nie zabiła:)
A co do Tomkowego i mojego zadziwienia Pana wpisem, to po prostu wydaje nam się, że pokazał Pan ograniczony wycinek La Paz. Tak, tam jest egzotycznie, jest inaczej i fascynująco, ale na boga, to miasto to nie tylko targ czarownic, mercado negro i zasmarkane dzieciaki. Są tam też nowoczesne centra handlowe, willowe dzielnice, supermarkety, knajpy z jazzem i luksusowe kliniki. Dlaczego więc pisać, tak, jakby ich tam nie było?
A że chodziliśmy do kina i piliśmy żubrówkę? No cóż, jak się los podróżny nagle uśmiecha i znienacka dostaje się ofertę pomieszkania przez miesiąc za darmo w apartamencie w centrum La Paz, to chyba grzech odmówić, co nie? No i wtedy, to nawet do kina się pójdzie:)
Pozdrowienia

Odpowiedz

Filip 1 marca 2012 o 8:14

Mów mi Filip :P
Zgadzam się, ale musisz przyznać, że te wille, kino 3d, czy centra handlowe, to baaaardzo mała część La Paz. Jeśli chodzi o same centra czy kina, to nie ma w nich nic wyjątkowego, no może za wyjątkiem tego, że jest tam syf. To jest tylko moje zdanie, tak samo jak wyżej opublikowana część naszego bloga… Trzymajcie się! :)

Odpowiedz

agata 11 marca 2012 o 20:37

„Jeśli chodzi o Titicacę, to jest to drugie co do wielkości jezioro znajdujące się w Ameryce Południowej i chyba każdy z lekcji geografii zapamiętał – najwyżej położone na świecie.”

Proponuje małe sprostowanie: najwyżej położone żeglowne jezioro. jest sporo jezior, nawet całkiem sporych, leżących wyżej, jak choćby Chińskie Burog Co (5610m n.p.m.)
A, i jeszcze jedno: jezioro Patos tez jest większe od Titicaca więc jest 3 co do wielkości w Ameryce Południowej.

Oczywiście Titicaca jest pewnie jednym z najbardziej rozpoznawalnych jezior, ale trzymajmy się faktów, hm? :)

take care!

Odpowiedz

Filip 12 marca 2012 o 5:47

Dzięki za sprost :)

Odpowiedz

Abasador 13 marca 2012 o 18:02

Ogólnie zgadzam się z obrazem miasta pokazanym przez autora artykułu, choć zaznaczyć trzeba, że to tylko część boliwijskiej rzeczywistości. Autor nie napisał o dzielnicach gdzie mieszka klasa średnia czy bogacze. A supermarketów jest trochę więcej, pewnie ze 12. Tekst dobrze oddaje klimat La Paz widziany oczami przejezdnego. Ale jak poszukasz trochę lepiej, to znajdziesz i polską wódkę i kabanosy od Don Piotra.

Drogi autorze, szkoda, że się nie skontaktowałeś ze mną, wódki byśmy się napili.

Pozdrawiam, Szymon.

Odpowiedz

Jan Choma 26 maja 2012 o 9:45

Naj leprze zyczenia z okazji urodzin od Ali,Oli i Taty hihi no i Luna

Odpowiedz