To była krótka, lecz niezwykle emocjonująca wizyta. Liban okazał się gościnnym miejscem, jednak gdzieś w głębi pulsowało napięcie. Niedługo po moim powrocie zaczęły się walki…

1-2 II 2008 – Znów ku niebu

Nadszedł czas wyczekiwanego wyjazdu. Obrany kierunek nie należy do typowych, ale powoli staje się to dewizą kolejnych wyjazdów. Patrząc z perspektywy zakończonego wyjazdu, największym stresem był pobyt w Warszawie.

Nie znam się na tym miejscu i dlatego wsiadłem w tramwaj z napisem „Okęcie” i wprawdzie dojechałem do Okęcia, ale do dzielnicy. Nie ma tego złego… Jak zwykle znalazłem dobrego kompana do rozmowy. Okazał się nim rodowity Warszawiak, który pamiętał doskonale czasy wojny. Lubię słuchać przeżyć doświadczonych ludzi. Doświadczenie trudnej rozmowy zmienia odbiorcę (o ile jest on podatny na zmiany).

Być może to wina pory roku, ale Warszawa z okna tramwaju prezentowała się bardzo szaro, smutno i nieciekawie – niczym fasady kamienic na krakowskiej dzielnicy Nowa Huta. Obsługa lotniska nieco zdziwiła się faktem, że do Libanu lecą cywile, ale tego typu „punkty programu” dodają pikanterii wyjazdowi.

W każdej wolnej chwili myślałem o tym, co zastanę tam na miejscu. Do świadomości masowego odbiorcy docierają jedynie strzępy prawdziwych informacji, a komunikat prezentowany widzowi jest splotem subiektywizmu, przypadkowości, politycznej poprawności i wielu innych czynników. Przed i po dramatycznych najczęściej wieściach podawane są nic nie znaczące „błyski informacyjne” o kolejnej awanturze w sejmie, o podwyżkach cen i innych, bardziej interesujących rzeczach, niż kolejne potyczki Hezbollahu i armii izraelskiej. W efekcie takich działań i przy braku inicjatywy własnej, po prostu znieczulamy się na ten, czy inny, bardzo poważny problem w innych rejonie świata – pozostaje on gdzieś w zakamarkach umysłu, ale tak naprawdę niewiele nas obchodzi.

Inny obraz tych ziem wyłania się z literatury. Już w 1956 roku Olgierd Budrewicz pisał o Libanie w następujący sposób: „… Liban od dłuższego czasu zwątpił we wskazania Proroka i jest obecnie jedynym krajem arabskim o 50 procentach chrześcijan… Liban to znaczy kraj arabski, o amerykańskim stylu życia, fenickich tradycjach, francuskich upodobaniach, arabskich i francuskich szyldach ulicznych, międzynarodowym kapitale. Liban to znaczy business, handel, pomarańcze, rurociąg naftowy, lasy cedrowe, historyczne ruiny w Baalbeck, turyści z całego świata, hotele, kabarety, oficjalne domy publiczne.” Ile zostało z zaskakującego obrazu tego maleńkiego państwa?…

Trzygodzinny lot z Budapesztu zwieńczony został niskim lotem nad Morzem Śródziemnym, w wodach którego odbijały się miliony świateł Bejrutu, znajdującego się tuż pod samolotem. Pierwszy kontakt z mundurowymi służbami polegał na próbie wyjaśnienia, co mamy na myśli mówiąc, że nocujemy w hotelu Mehanna. Nikt nie znał takiego przybytku, a będąc już na miejscu uśmiecham się pod nosem… Ten hotel to zwykłe mieszkanie w wieżowcu, zaś nazwa Mehanna to prawdopodobnie odpowiednik naszego „Kowalski”…

Uśmiech czyni cuda, a w Libanie jego moc była niewiarygodnie skuteczna, dlatego celnik zamaszystym gestem pozwolił wkroczyć we wrota Bliskiego Wschodu. Na lotnisku czekał tajemniczy ktoś, z kim pisałem w sprawie noclegu. Ktoś to starszy pan, współwłaściciel nie znanej nikomu sypialni. Mimo oblepiającego zmęczenia, ekscytacja wzięła górę i zaczęliśmy w najlepsze konwersować, śmiać się i rozglądać się po pustych ulicach Bejrutu.

liban2

Gdzieniegdzie, niczym nocne upiory, straszyły ostrzelane budynki. W powietrzu czuć było temperaturę o wiele wyższą, niż ta w kraju. Kulminacyjnym punktem tej nocy było wyjście na balkon. Z wysokości 11 pięter roztaczał się magiczny, hipnotyzujący wręcz widok na spowite nieregularnymi, błyszczącymi światełkami wzgórza, na których leży stolica Libanu. Zmęczenie nakazywało spanie, jednak urok tej magicznej chwili zwyciężył.

2.02.2008

Poranek powitał nas maleńkim, lecz pysznym śniadaniem – słona bułka i kawa (właśnie przeczytałem opinię o tym hostelu i ktoś z Korei napisał, że to było jego najgorsze śniadanie na siedmiomiesięcznej trasie), a do tego widok na zaśnieżone góry Liban.

Właściciele tej „spalni” to państwo Mehanna. W ich dużym mieszkaniu znajduje się wiele symboli religijnych – różańce, figury Maryi, świadectwo ukończenia nauczania religii, oprawione w ramkę. Pani Mehanna- starsza i bardzo przedsiębiorcza kobieta nieco się rozluźniła, dowiadując się, że jesteśmy z Polski. Powiązała nas z uwielbianym przez siebie Janem Pawłem II. Pamiętam podobną historię z wyspy Santo Antao i Sao Vincente w archipelagu Cabo Verde. Ktoś zobaczył w moim portfelu zdjęcie naszego papieża i bardzo się wzruszył. Usłyszałem: „to był wielki człowiek”, „kiedy przemawiał, spadł deszcz…”

Na balkonie pracuje młody człowiek. Jest to Turek, student szkoły filmowej, który dokumentuje życie Libańczyków po wojnie (trudno powiedzieć, czy jest już po wojnie, czy w jej trakcie lub przed następną…) Opowiedział niedawne zdarzenie z ulicy, którego był uczestnikiem. Po zrobieniu zdjęcia ujrzał gwałtownie zatrzymujący się wóz z libańskimi żołnierzami. Wraz z kolegą zostali obezwładnieni, zakuci w kajdanki i z zawiązanymi oczami przewiezieni w nieznane miejsce. Po trwającym 5 godzin przesłuchaniu zostali wypuszczeni…

Czas wniknąć w plątaninę uliczek, zakorkowanych trąbiącymi samochodami bardzo wysokiej i niskiej klasy. Kontrasty uderzają na każdym kroku. Dotychczas nie zachwycałem się nowoczesną architekturą, ale trudno nie zatrzymać się przy tak wyglądającym wieżowcu… Bejrut wręcz kipi od ekstrawagancko wyglądających budowli, które zadziwiają tym bardziej, że ich sąsiadami są pamiątki z czasu bombardowania.

Liban to ciągłe rozmowy, niekiedy burzliwe wymiany zdań, jednak w większości przypadków w przyjacielskiej atmosferze. Każdy chciałby powiedzieć z czego jest dumny, czy też, co go najbardziej boli. Jedni wychwalają islam, inni zagadują w języku polskim, ktoś chce po prostu zaznaczyć swą obecność i przywitać się. Na każdym kroku spotykamy wojskowe patrole. Chłopcy bardzo się nudzą, gdy ich posterunek jest położony z dala od głównej arterii komunikacyjnej. Zatrzymują wtedy i początkowo groźnie proszą o paszporty, pytają o cel podróży, powoli przeglądają strony naszych dokumentów. Daje się wyczuć, że jest to dla nich forma otrząśnięcia się na chwilę z letargu, w jaki wprowadza wysoka (mimo zimy) temperatura.

Niektóre miejsca, jak powiedzmy Place de l’Etoile przywodzą na myśl pobyt we Francji, lecz dobiegający z głośników zawodzący głos muezina, wzywającego wiernych wybija z tego poczucia. Nierealne wręcz połączenie nowoczesnej architektury, klinicznej czystości ulicy i odbijającego się od ścian głosu z meczetu wprawia w stan lekkiego zmieszania, ale taki jest ten skrawek planety.

Dobrze jest wejść do ciastkarni po drodze. Wyśmienita kawa z wykwintnym ciastkiem są nagrodą za cały dzień marszu. Bejrut okrywa się zmierzchem, a wraz z nim spada odczuwalnie temperatura. Wraz z upływem czasu da się odczuć spojrzenia pojawiających się ludzi w bardzo grubych kurtkach i czapkach. Siedzimy ubrani jak w pełni lata w Polsce, a na zewnątrz czuć poważny chłód.

Chęć jak najpełniejszego wykorzystania czasu kieruje nasze kroki do Uniwersytetu Amerykańskiego. Przemiły strażnik rozpoczyna dyskusję, jednak spadek temperatury odczuwalny jest coraz bardziej. Na tej rzec można enklawie spokoju znajduje się podobno najstarsze na świecie miasteczko studenckie. Wszędzie czmychają stada kotów, a tuż blisko wody zobaczyć można doprowadzone do perfekcji boisko sportowe. Nie wygląda ono realnie, ale to miejsce w całości zdaje się być takim… Każdy chciałby się tu uczyć, lecz około 20 tysięcy dolarów jest sumą dostępną dla okrojonej rzeszy studentów. Zmrok szczelnie okrywa piękną architekturę tego ekskluzywnego kompleksu, a nam czas wracać na jedenaste piętro hostelu.

Ps. Chcemy wypróbować, co znaczy instytucja Consierge’a . Pani Mehanna była lekko zaniepokojona, że nie wiemy, kto to Consierge. Jak się okazało, to zaspany człowiek z Bangladeszu, mający swój kantorek przy drzwiach do wieżowca. Na wypadek jakichkolwiek problemów zawsze doradzi, zawsze pomoże, jak śpiewali Consiergowi Aniołowi mieszkańcy Alternatywy 4.

Marcin Michalski

Na co dzień pedagog specjalny - zajmuje się osobami z autyzmem. Praca do łatwych nie należy, więc czasem udaje się to tu to tam i snuje przemyślenia na temat odwiedzanych miejsc.

Komentarze: Bądź pierwsza/y