Nadszedł czas rozstania się z wysokogórską przygodą. Bcharre okazało się być spokojną przystanią. Po serdecznym pożegnaniu z Edmondo idziemy po raz kolejny na miejscową pizzę. Można śmiało powiedzieć, że właściciel wkłada całe serce w proces przygotowania tego smakołyku. Dzięki temu, że istnieją producenci bardzo niedobrej pizzy, można z pełną mocą poczuć smak tutejszego specjału.

6.02.2008

Nasycenie organizmu pozwala przetrwać cały dzień. W blasku dnia mijamy zapierające dech widoki. Dolina Qadisha jest kombinacją natury i dzieła rąk ludzkich. Niegdyś udzielała ona schronienia uciekającym przed prześladowaniami religijnymi.

Bus pędzi ku Tripoli – metropolii zamieszkiwanej przez około 237 tysięcy mieszkańców. Przez miasto to przetoczyły się władze m.in. Rzymian, Arabów, Krzyżowców. Miejsce to było zdobywane, niszczone, okupowane, kontrolowane, by dziś toczyło się w nim w miarę normalne życie.

Znów przytłaczający gwar ulicy. Trąbiące auta, tłumy ludzi i chyba pierwsze symptomy zainteresowania naszymi osobami. Dotychczas czuliśmy się, jak tutejsi mieszkańcy. Teraz daje się odczuć coraz częstsze spojrzenia. Na lepszy rozruch kupujemy wyśmienity sok i przedzieramy się z plecakami przed siebie. Dokleja się do nas młody chłopak, który usiłuje być przewodnikiem, jednak chyba zawstydziła go własna nieudolność i przy najbliższej okazji rozpłynął się w powietrzu.

Przez zatłoczone miasto przepływa rzeka, która tu osiąga apogeum zanieczyszczenia wszystkim, co można sobie wyobrazić. Tym bardziej szokuje widok chłopca z białym workiem, szukającego pośród pływającego zsypu czegoś zdatnego do dalszego użycia. Na jednym ze stoisk targowych lśni w słońcu portret Saddama Husajna. Jakiś mężczyzna pyta: „czego tu chcecie”? Tutejszy suk, czyli targ oferuje chińską tandetę. To kolejny znak naszych czasów. Coraz trudniej o wyrażenie własnej tożsamości. Nie warto już produkować i sprzedawać własnych wyrobów. Liczy się ilość sprzedanych rzeczy, a to zapewniają jedynie sprowadzone z Chin masowe produkcje.

 

Jedyną oazą spokoju okazała się tutejsza cytadela z XII wieku. Żadnego turysty i mnóstwo wiejących chłodem zakamarków. Chcemy więcej i więcej, więc po nie małych trudnościach znajdujemy bus, który wiezie nas… w przeciwnym kierunku. Zaplanowaliśmy dojazd z Tripoli do Baalbeck przez pasmo gór Liban, jednak o tej porze roku to po prostu niemożliwe.

Nikt pośród stłoczonych ludzi nie mówił po angielsku. Wyjątkiem była kobieta w czarnej chuście. Początkowo powiedziała, że nie mówi po angielsku, jednak wraz ze wzrostem napięcia (byliśmy coraz bardziej podenerwowani, że znów wracamy do Bejrutu) zaczęła mówić coraz lepiej, coraz więcej i coraz głośniej. W końcu przyjęliśmy jej wersję. Trzeba wrócić do stolicy i znaleźć transport do Doliny Beqaa.

Determinacja, by uciec od ulicznego zgiełku bejruckich przedmieść spowodowała, że bardzo szybko znaleźliśmy transport i w takim samym tempie pomknęliśmy do Zahle, gdzie nastąpiła przesiadka do vana marki hunday, pędzącego na granicy ryzyka do Baalbeck.

Żyjemy… tak trzeba podsumować podróż z krewkim szoferem. Pośród nocy znajdujemy hotel Showman. Dobytek ten prowadzą panowie. Jest ich wielu, a gości tylko dwóch… Ciekawym wynalazkiem za dodatkowa dopłatą kilku dolarów okazuje się piec na ropę, który stoi na środku pokoju. Ta zmyślna konstrukcja natychmiast rozgrzewa lodowate wnętrze lokalu.

Przed zaśnięciem ruszamy na nocny obchód Ballbecku. Na głównej ulicy panuje nieopisany fetor. Trudno opisać tą straszliwą mieszankę zapachową, ale taki jest urok tego typu miejsc. Po powrocie do hotelu chcę sprawdzić, czy rzeczywiście z balkonu widać resztki starożytnej metropolii. Wchodzę na balkon i widzę przecinające czerń nocy światła. Podłużne kształty lecą od lewej do prawej strony, lekko rozświetlając pobliskie ruiny. Po nich rozpoczyna się kanonada dźwięków. Następują po sobie w regularnych odstępach. Dziwnemu terkotowi towarzyszy wzmagający się zgiełk ludzkich głosów. W powietrzu czuć coś dziwnego. Orientuję się, że są to strzały z broni maszynowej. Serce bije szybciej, ale zmęczenie bierze górę i zapadamy w głęboki sen.

07.02.2008

W nocy coś dziwnego działo się z moją twarzą. Zaczęły się pojawiać krople, które kapały na poduszkę. To nie był pot, lecz osocze, które powolnie przedzierało się przez spaloną skórę. Ciągłe budzenie się i walka z konsekwencjami zbytniego zaufania słońcu. Na osłodę po nieprzespanej nocy pozostała zabawka dla dużych dzieci, czyli piec na ropę. Odkręcanie kurka powoduje spływanie kropel paliwa. Imponująca sprawność działania. Spaliny odprowadzane są biegnącą przez środek pokoju, mało gustowną rurą. Okręca ją kabel zwisającej smętnie z sufitu żarówki. Hotele tego typu mają swój charakter. Zawsze coś w nich zaskakuje, nic nie jest sztampowe, równe, trzymające fason. Łazienka nie posiadała odpływu, więc obsługa musiała zbierać wszystką wodę, użytą podczas ablucji. Można się czuć swojsko w tego typu przybytkach, ale nie każdego takie miejsce usatysfakcjonuje.

Baalbeck to mały punkt na naszej planecie, jednak jego historia nie należy do banalnych. Żył tu Abraham, a prawdopodobnie w bliskim sąsiedztwie Baalbecku dokonany został bratobójczy akt – Kain zabił Abla. Kilka minut drogi dzieli naszą chwilową rezydencję z miejscem, określanym jako najbardziej czarujący kwiat rzymskiego antyku. Mowa o starożytnych ruinach Heliopolis, gdzie kwitł kult fenickiego boga Baala, a w późniejszym czasie cześć oddawano Venus, Jupiterowi i innym bogom.

Mimo, że Rzymianie zaczęli wznosić ten kompleks około 66 roku przed Chrystusem, jego stan jest dziś imponujący. Efektu dopełnia położenie gigantycznych ruin, pośród otaczających je białych od śniegu wzgórz. Założeniem twórców, a raczej tych, którzy przymuszali twórców do wykonania tej, wydawać by się mogło, przekraczającej siły ludzkie budowli, było wywarcie na każdym wrażenia – wrażenia, które miało sprawić, że człowiek czuje się marnym pyłkiem.

Z pobliskiego meczetu dobiega do uszu nawoływanie na modły. Nie sposób opisać wrażenia, jakie w takim momencie towarzyszy człowiekowi z innej kultury. Odbijający się od ruin dźwięk głosu muezina pojawia się i rozpływa w powietrzu.

Opuszczenie Heliopolis to wejście w komercyjny świat, daleki od wzniosłości. Każdy chce coś sprzedać. Ulotność chwili, w której ludzie ci mogą coś zyskać, lub dalej stać bez zarobku w ostro operującym słońcu powoduje, że idą na całość. Łapią każdego przybysza za rękaw i krzyczą łamaną angielszczyzną. Ich oczy są rozbiegane, nerwowo oszacowujące potencjalnego nabywcę. Wzrok nie jest przenikliwy – sprawia wrażenie błądzącego w pustce. Gdy uda się pozyskać niezdecydowanego klienta, oczy ścigają następnego mimo, że ten już „pojmany” nie został jeszcze obsłużony. Pot na czole świadczy o rzeczywistych emocjach.

Jak można przejść wobec tylu wspaniałych towarów – zdają się myśleć kupcy? Są tu przecież jaskrawożółte flagi, uwielbianego w Dolinie Beqaa Hezbollahu, koszulki z nadrukiem logo partii Boga, znajdą się i zapalniczki z wizerunkiem Hassana Nasrallaha – lidera partii, mnóstwo wspaniałych rzeczy. Hipnotyczny widok.

Na moim ramieniu pojawiła się żylasta, silna dłoń. Około 80-letni starzec obrał mnie za cel. Zręczność tutejszych sprzedawców zaskakuje. Nie wiadomo kiedy, a jest się już ubranym w strój arabski z nakryciem głowy a’ la Jasyr Arafat. „Bierz, bierz to !!!”, krzyczał, potrząsając mną i towarem. „Tu są oryginalne monety z czasów fenickich. Weź dwie, a trzecia gratis”. Swoisty spektakl warty przeżycia. Zdrowy rozsądek nakazuje iść dalej, jednak pojawiają się następni „numizmatycy” oferujący zręcznie podrobione monety.

Przy każdej okazji staram się poznawać punkt widzenia moich kompanów do dyskusji. Z racji tego, że w tym miejscu włada niepodzielnie Hezbollah, pytam właśnie o to. Rozmówcy nie mają najmniejszych wątpliwości, że obrana przez nich optyka widzenia jest słuszna. Używają konkretnych argumentów, aby rozwiać moje wątpliwości. W każdym konflikcie istnieją racje. Ma je zarówno jedna, jak i druga ze skonfliktowanych stron.

W małym barze można nieco odetchnąć od emocji kłębiących się na każdym kroku. Za szybą sklepu stoi mały chłopiec, łapczywie śledzący zjadaną bułkę. Pokazuje swe rozszarpane przez pocisk ucho. Nie sposób jeść spokojnie dalej. Dostaje bułkę, ale chce pieniędzy.

Kierujemy kroki w stronę hotelu. Z zaciekawieniem, ale i z życzliwym uśmiechem przyglądają się nam ludzie. W oczekiwaniu na odjazd busa pijemy niezwykle mocną kawę i patrzymy na kobiety w czerni u stóp Heliopolis. Znów trzeba wrócić do Beirutu. Tym sposobem byłem w stolicy Libanu więcej razy, niż we własnej stolicy.

 

Dzień chyli się ku końcowi. Ulica wciąż kipi życiem. Żołnierze nieustannie kontrolują, za szybą znikają meczety, dziewczynka, która ucieka przed aparatem, palmy, drzewa oliwne, gęste zabudowania. Jesteśmy w Sur – stąd już nieco ponad 20 kilometrów do granicy z Izraelem. Ta bliska odległość być może pozwoli lepiej wczuć się w tutejszą atmosferę.

Sur, to dawny Tyr. Właśnie w Tyr, mieście wielokrotnie wspomnianym w Biblii, skupiał się handel morski całego świata.

Hotel Al-Fanar, czyli latarnia morska, ulokowany jest tuż przy porcie. Mimo zmęczenia dokonujemy nocnego obchodu miasta. Życie po zmroku nie zamiera. Wręcz przeciwnie. Każdy chce się spotkać ze znajomymi, porozmawiać, pośmiać się. Niepowodzeniem zakończyła się próba zjedzenia kilku małych rybek. Właściciel wyjął je z lodówki i zażądał ceny, jakiej nie powstydzili by się restauratorzy najdroższych smażalni nad Morzem Bałtyckim. Bez problemu można nabyć alkohol, w wyborze który może zaskoczyć nawet wytrawnego smakosza.

Orzeźwienie przynosi wypicie dużej szklanki soku ze świeżo wyciskanych pomarańczy. Jest to przy okazji pretekst do zapytania o duże zdjęcie za sprzedawcą. Z początku można pomyśleć, że jest on zagorzałym fanem filmowego Rambo. Starszy pan wyjaśnia, że to jego przyjaciel, który zginął w walce z żołnierzami izraelskimi.

Naprzeciw koszar wojsk Narodów Zjednoczonych egzystuje w najlepsze luksusowa cukiernia. Zmysły są tu atakowane w bardzo przyjemny sposób przez gamy kolorów, zapachów, kształtów. Pistacje zatapiane w lukrze, posypane płatkami róży, ociekające tłuszczem i lukrem słodkości, finezyjne pudełeczka nie pozwalają dłużej czekać na decyzję o ich zakupie.

08.02.2008

Śniadanie wliczone w cenę hotelu jest pretekstem do poczynienia interesujących obserwacji. Właściciel zatrudnia młodą dziewczynę z Etiopii. „Zanim cokolwiek zrobisz, zanim wykonasz jakikolwiek krok, masz pytać mnie o wszystko. Rozumiesz?!” Dziewczyna o bardzo smukłej sylwetce z pokorą przyjmowała nie znoszące żadnego grymasu sprzeciwu słowa swego pana. Syk dźwięku poleceń i miażdżące spojrzenie mówiły wszystko. Żona restauratora ze znudzeniem nakazała wziąć na ręce swe (skądinąd już niemałe) dziecko i iść z nim po stromych schodach na górę. Trzeba być optymistą, aby sądzić, że ta biedna dziewczyna kiedyś zawita do swej wioski, skąd wyemigrowała za chlebem.

Tutejszy targ poleca chińską tandetę, więc jako alternatywę można było potraktować zachęcający uśmiech jednego ze sprzedawców. Pozwolił on wejść na zaplecze budynku, gdzie selekcjonował znalezione przedmioty. Miasto to wielokrotnie ucierpiało wskutek działań wojennych. Wizyta na pobliskim cmentarzu przypomina, gdzie jesteśmy. Jeden z mężczyzn chcących sprzedać monety pyta, czy jesteśmy dziennikarzami.

Groby bojowników Hezbollahu przykuwają na dłużej uwagę. Z pobliskiej kaplicy dochodzą monotonne dźwięki towarzyszące pogrzebowi. Samochody zaparkowane obok mogą świadczyć, że była to ważna osobistość. Błękit morza stanowi tło dla szczątków starożytnej kolumnady. Plątanina kabli wiszących nad ruchliwą ulicą i nieodłączny gwar nakazują szukać bardziej spokojnego miejsca.

Oddalona o czternaście kilometrów na południowy wschód od Sur Qana sprawia wrażenie sielankowej miejscowości. Wiedzieć należy, że to właśnie tu doszło do dwóch wstrząsających aktów agresji wojskowej. Rok 1996 i 2006 pozostaną na zawsze w świadomości obywateli Libanu, ale i zwykłych ludzi na całym świecie. W wyniku uderzeń artyleryjskich ze strony Izraela, śmierć poniosło tu ponad sto pięćdziesiąt niewinnych osób, w tym wiele dzieci. Internet jest pełen raportów i poruszających każdy nerw zdjęć. Dlaczego…

To tu również nastąpił cud przemiany przez Jezusa wody w wino, ale badacze tematu nie mają pewności co do tego faktu. Po wizycie Jezusa pozostała niczym nie wyróżniająca się jaskinia, w której podobno nocował. Miejscowi ludzie mówią, że gdy Izrael okupował te tereny, żołnierze skuli wnętrze jaskini i wywieźli je za południową granicę. Każdy chciałby poszczycić się faktem, że w zamierzchłych czasach chodził tu sam Jezus…

09.02.2008

Pięciogodzinne rozmowy z żołnierzami z polskiego kontyngentu UNIFIL sprawiły, że dziewięciogodzinne czekanie na samolot minęło z szybkością strzały. Wymiana zdań odbywała się z taką łatwością, jakbyśmy byli od lat dobrymi przyjaciółmi. Wzgórza Libanu pokryte niezliczoną ilością mieniących się świateł pozostały za oknem oraz w pamięci. Głowy opadły niczym po dotknięciu czarodziejskiej różdżki, a po ich podniesieniu ukazał się Budapeszt. Jakaś kobieta poprosiła o popilnowanie śpiącego dziecka i dobytku. Wszyscy pasażerowie czekali w autobusie, tymczasem mama nie zgłosiła się po dziecko. Poprosiłem jedną z pań robiących odprawę, by zajęła się malcem.

Polecieliśmy ku Warszawie spowitej gęstym dywanem chmur. Samolot przez 90 minut wykonywał lot zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Wśród pasażerów dało się wyczuć coraz większe napięcie. Pozostało tylko wrócić do Budapesztu. W hali odpraw nadal czekała mama z dzieckiem, które pilnowaliśmy przed odlotem. Zazwyczaj już nigdy w życiu nie spotykamy ludzi z terminali lotniczych…

Jakimś cudem udało się poprosić o lot do Krakowa. Tatry wyglądały z góry, niczym Arktyka, a nad Krakowem jak można było przewidzieć, wisiała również gęsta zasłona mgły. Pilot mimo wszystko zanurkował w nią i tym sposobem zostaliśmy otoczeni brakiem słońca i chłodem (również tym, płynącym od ludzi).

Kończę pisać tą relację 10 maja 2008 roku. Zgodnie z tym, co prognozowali nasi żołnierze, Bejrut znów płonie…

Pomoc w organizacji wszystkich aspektów wyjazdu można uzyskać pisząc po polsku do Libanu na adres: hannawehbe@hotmail.com.

Marcin Michalski

Na co dzień pedagog specjalny - zajmuje się osobami z autyzmem. Praca do łatwych nie należy, więc czasem udaje się to tu to tam i snuje przemyślenia na temat odwiedzanych miejsc.

Komentarze: (1)

online 23 grudnia 2009 o 9:43

dobry poczatek

Odpowiedz

Kliknij tutaj, aby anulować odpowiadanie.