Samolot opada nad przepiękną plażą w Sao Pedro i ląduje pośród gór. Z czasem wykształca się pewien rodzaj sprytu, który nakazuje wręcz notować w głowie takie informacje. Oko będąc jeszcze w samolocie bada, czy na tej plaży można się ulokować. Wyśmienite miejsce, do którego trzeba wrócić.

Zewsząd dobiega miejski zgiełk. Mindelo, czyli stolica Sao Vincente stała się interesującym „punktem przesiadkowym” na Sal.

Rekonesans po mieście pozwala zespolić się z wielkomiejskim, innym od dotychczasowych środowiskiem. Kawa pita przed barem i obserwacja toczącego się wokół portowego życia daje o wiele lepszy efekt, niż wkomponowanie się w tłum. Na ulicach można dostrzec chorych psychicznie oraz odurzonych narkotykami ludzi. Nie jest to częsty widok, lecz miejska dżungla raczy nas częściej takimi „atrakcjami” niż otoczenie przyrodnicze. Przemierzanie marokańskich Medyn odwrażliwiło mnie chyba.

Poprzednie części relacji z Wysp Zielonego Przylądka: Z Santiago na Fogo, Spacer wśród wulkanów

Warto wchodzić w pozornie groźne zaułki – pozostają dzięki temu trwalsze wspomnienia. Wejście na targ rybny to wejście w inny świat. Krzątanina i wrzawa spowiły i zahipnotyzowały mnie. Ludzie trzaskający workami z lodem o ziemię oraz ryby, których nie widziałem nigdy dotąd, uświadamiają bycie w innym rejonie świata. Szybko łapiemy kontakt z rybakami, z którymi zamierzamy ruszyć na ocean. Negocjacje tłumaczył z angielskiego młody człowiek, który zażądał zapłaty. Nie należy się dziwić, gdy poznajemy kogoś, kupujemy mu piwo, kawę z ciastkiem, sympatycznie rozmawiamy, a na końcu rozmowy jesteśmy proszeni o zapłatę, za np. udzielone nam informacje. Zbyt duża opłata za przyjemność patrzenia na pracujących rybaków sprawiły, że trzeba było wziąć na celownik inne cele – jest ich mnóstwo wokół.

W Mindelo o wiele częściej, niż w innych miejscach na wyspach przyklejali się różni ludzie z potrzebami. „Proszę uważać!” Powiedział sympatyczny pan, kiedy potknąłem się wychodząc ze sklepu. Natychmiast przystąpił do ofensywy, mówiąc, że był w Gdańsku, Szczecinie i jest bezrobotnym marynarzem. Pokazanie wywróconych na drugą stronę, pustych kieszeni pomaga na chwilę, by zaraz usłyszeć: „proszę o pieniądze”… Jeden chłopak wiedząc, że jesteśmy z Polski opowiedział, że kiedy na Cabo Verde przybył Papież Jan Paweł II, spadł deszcz. Był to wymowny i zapamiętany na długo znak. Mój zawód sprawia, że łatwo wynajduję w otoczeniu osoby z problemami . Wokół krąży wysoki chłopak, który co chwila patrzy na swą dłoń. Zatacza po małym placu niekończące się rundy nie wzbudzając żadnego, niezdrowego zainteresowania.

Sklepy z pamiątkami są opanowane przez Chińczyków. Przeprowadzili się oni tutaj i skutecznie radzą sobie na tutejszym rynku. Klimat społeczny Mindelo przypomina Kubę. Składa się na to zapewne kilka czynników. Duże rezydencje, czasem stare auta, odrapane budynki, a przede wszystkim atmosfera. Dzieci chętnie zapraszają do zabawy oraz pozują do zdjęć. Mimo, że zawsze uciekam z miast, to jakoś nie wpędza mnie w nerwowy stan.

W barze rozmawiamy z czterdziestoletnim Austriakiem. Jak się okazuje, można znaleźć inny pomysł na życie. On mieszka tu od 10 lat i po prostu pływa na desce surfingowej. Przypadkowo poznawani ludzie pływają od wielu miesięcy na jachtach i cieszą się każdym dniem. Mindelo staje się powoli centrum finansowym. Ludzie, którzy tu mieszkają, a którzy cofną się pamięcią parę lat wstecz, momentami nie poznają swego miasteczka. Następuje stopniowy proces nieuniknionych zmian – czy na lepsze? – czas pokaże.

Jeśli jest się uważnym i zaciekawionym obserwacjami człowiekiem, można tu uczestniczyć w „spektaklu wrażeń”. Wizyta u fryzjera dostarczyła wielu wesołych momentów. Pod żyletkę w dosłownym tego słowa znaczeniu poszedł mój kolega. Zapragnął mieć na pamiątkę wyciętego z tyłu głowy rekina, z którym straszą mieszkańcy Cabo Verde. Fryzjerzy zasługują tu na miano prawdziwych mistrzów.

W Afryce czas upływa inaczej niż w zabieganej Europie. Odegrałem ku ich wielkiej uciesze scenę ilustrującą wizytę u polskiego fryzjera (jak najszybciej obciąć i jak najszybciej zarobić). Precyzja ich działania robi wrażenie szczególnie, gdy operują żyletką. Ja bawiłem się z maleńkim synem jednego z fryzjerskich mistrzów, nagrywając jego uzębienie kamerą i odtwarzając mu ten nieco dziwny film. W pewnym momencie do zakładu weszła niezwykle pewna siebie i prowokacyjnie zachowująca się dziewczyna. Widząc, że nagrywam „wycinanie rekina” na głowie kolegi, podeszła do niego i zaczęła go całować namiętnie w ucho. Biedak nie mógł się ruszyć, gdyż żyletka była naprawdę ostra. Podczas, gdy praca nad super fryzura trwała, pani tańczyła sobie na środku zakładu i na koniec wyszła, grzecznie podziękowawszy za ściągniętą z mojej głowy czapkę. Niezwykły materiał filmowy można zarejestrować, nagrywając kamerą tylko osoby, które pojawiają się w drzwiach zakładu. Czyż to nie fascynujące?

Czas zawitać na „przylotniskową” plażę w Sao Pedro. Rozklekotany mercedes dowozi nas wprost na mieniące się gamą barw piaski imponującej plaży. Jesteśmy sami… przez chwilę. Gdy odszedłem na fotograficzne łowy, mój współtowarzysz w doli i niedoli został otoczony niewiarygodnym tłumem dzieci, od których było trudno się uwolnić. Kontakty te dają wiele do myślenia. Dzieci uczą się – my uczymy je na długi czas. Każdy dany pieniądz lub przedmiot będzie już później wymuszany na kolejnych turystach. Cieszy uśmiech dziecka, które otrzymało cukierka – dać więc czy nie dać? Każdy, kto się zmierzył z tym dylematem, wie o czym mówię.

Plaża urzeka rozmachem kolorów i śmiałymi wzorami, które utworzyła wzburzona woda, mieszając czarny i biały piach. Idąc po prostu przed siebie można poczuć wolność. Widzę niezwykłe bazaltowe formacje skalne. Pod stopami prześwitują poprzez błękitną wodę jeżowce i inne wspaniałe dzieła natury. Słońce zaczyna zachodzić a pokusa, by spenetrować skały jest duża. Im dalej wzdłuż fantazyjnie ukształtowanej ściany, tym niebezpieczniej. Coraz bardziej wzburzona woda odcina drogę powrotu, czas więc zawrócić.

Klamka zapadła i trzeba spać tuż przy tych wspaniałych skałach. Wypatrując przez lornetkę mego kolegę, który uwielbia wypływać daleko w ocean, straciłem chyba nadzieję i pomyślałem, że z powodu wielkich fal, wrócę do domu sam. Myśli przelatywały mi przez głowę. Pomyślałem w końcu „przecież nie pozwoliłby się tak łatwo utopić”.

Obok naszego legowiska natrafiam na zaciekawioną twarz młodej dziewczyny. Bez kompleksów podeszła, przedstawiła się i zupełnie nie wiem jak ale zaczęliśmy konwersować. Gdy kolega wrócił, stres spowodowany oczekiwanie na niego nakazał iść spać wprost na skały. Nie można było jednak odrzucić zaproszenia do domu, gdzie nastąpiło zapoznanie z liczną i przyjaźnie nastawioną rodziną.

W przypadku spania na plaży należy stosować zasadę ograniczonego zaufania wobec wody. Kolega nieco się wyłamał i zaufał… W środku nocy został nakryty falą, która chciała zachłannie przygarnąć jego wraz z rzeczami. Wczesna pobudka i długi marsz do lotniska. Po plaży niewiarygodnie szybko biegają kraby. Do pracy szykują się rybacy, a nam czas w drogę ku ostatniej wyspie Sal. Dobiega końca nasza nierealna wręcz przygoda. Oby zastany tutaj raj nie był rajem utraconym… Świat sunie naprzód a z wraz z nim przychodzą zmiany. Czasem na lepsze, czasem na gorsze. Pozostaje mieć nadzieję, że przyroda sobie z tym poradzi.

„Poszarpana” noc na plaży w Sao Pedro zaowocowała niemrawym marszem po grząskim piachu. Ciemności oraz potężne i nieregularne fale nakazywały utrzymywać czujność. Pod stopami rozbłyskiwały oczy krabów, a w oddali rybacy szykowali się do wypłynięcia na łowy.

Celem jest płonąca łuna portu lotniczego. Mimo wzmożonych wysiłków nie udało się wskrzesić uśmiechu na twarzy kobiety odprawiającej pasażerów. Jej ponure oblicze było jasną informacją, że zbyt długo zabawiliśmy na plaży… Pozostaje pewien niedosyt, gdyż wizyta na Sao Vincente ograniczyła się jedynie do spenetrowania Mindelo i plaży w Sao Pedro. Ciągle poszukujemy równowagi i pewnie tym razem to wszystko ma swój sens. Intensywność działań na Santo Antao uzasadniała chwilowe osłabnięcie zapału do kolejnych górskich eskapad. Piękne w swej surowości oblicze Sao Vincente zniknęło za oknem samolotu a po krótkiej chwili wyłoniła się płaszczyzna Sal.

 

Terminal i stolica Esparagos stopniowo się oddalają i zostają za plecami. Asfaltowe szlaki przemierzane taxi to chybiona propozycja. Kompas pozwala odnaleźć właściwy kierunek, który stanowią Saliny w Pedra de Lume.

Cóż to takiego? Ktoś kiedyś wpadł na pomysł, aby do wulkanu, który wciąż „pracuje”, wpuścić nieco wody z Atlantyku. Woda ogrzewana energią z wnętrza ziemi odparowuje, pozostawiając sól, która była niegdyś transportowana interesującej konstrukcji kolejką. Atrakcją jest możliwość położenia się na zasolonej wodzie we wnętrzu krateru. To jedna z niewielu sensownych propozycji na tej wyspie. Napotkani ludzie, kończący dwutygodniowy pobyt na Sal, zapytani, czy byli w tym miejscu, odrzekli, że nie, bo siedzieli na plaży.

Instynkt poszukiwacza… czyżby zaniknął on w tych i wielu innych turystach? Myślę, że warto wzbudzać w sobie i w innych pozytywny odcień niepokoju. Niepokój osoby cieszącej się odnajdywaniem coraz to nowych wspaniałości naszej planety. Jakże różnych pożywek potrzebuje nasza dusza, aby rozjaśnić umysł… Półpustynne tereny odsłaniają interesujący skład złomu. Kilka kilometrów dalej majaczą wzniesienia, pośród których powinien być ukryty wulkan z salinami. Pustynny interior niesamowicie kontrastuje z połyskliwym błękitem Atlantyku. Zejście pod wodę odsłania inną perspektywę. Transparentne otchłanie magnetyzują wielką ilością kolorowych ryb.

Pobliska restauracja dostarcza interesującego „materiału” do przemyślenia. Jakiś chłopak proponuje abym kupił muszlę – ja wyciągam z kieszeni identyczną i proponuję mu, aby on dokonał zakupu. Jest zdezorientowany. Podchodzi więc do skandynawskiej turystki i pomimo, że wcześniej sprzedał jej muszlę, chce aby kupiła kolejną. Nie ma ona ochoty na ten zakup, ale niezwykle ciężko jej odmówić. Tymczasem do lokalu wtacza się wielka grupa totalnie znudzonych turystów. Ich przewodnik jest w żywiole. Panuje nad nimi. Usadza przy stole a oni wykonują wszystkie jego zalecenia. Można odnieść wrażenie, że ludzie ci zostali na własne życzenie pozbawieni inicjatywy, a najgorsze, że wcale im z tym nie jest dobrze.

Przed wejściem do krateru jest ustawiony szlaban wraz ze strażnikiem, jednak nie ma potrzeby dokonywania opłat. Wyżłobiony w ścianie wulkanu tunel prowadzi wprost do niezwykłej atrakcji. Dno krateru wypełnia coś na kształt działek, tyle, że wodnych. Odruch badawczy nakazuje nieco się wstrzymać przed wskoczeniem do solnej laguny. Trudno się zorientować, czy trzeba uiścić jakąś opłatę, czy nie?

Nad leżącymi na wodzie Rosjanami ślęczy przewodnik, śledząc każdy ich krok. Wskazuje nawet, gdzie powinni postawić stopę. Nasi wschodni sąsiedzi wypożyczyli samochód i jeżdżą sobie po wyspie. Ależ dobrze, że ominęła nas taka opcja bycia na Wyspach Zielonego Przylądka…

Dno solnego jeziorka pokryte jest niezwykle ostrymi kryształami soli, więc chęć zażycia solnej kąpieli musi być okupiona aktem autoagresji na własnych stopach. Leżenie na wypychającej na powierzchnię wodzie może się znudzić zwłaszcza, że wzrok przykuwają utworzone przez odparowującą wodę, niezwykłej urody kształty. Fantazja natury nie ma granic. Znów pojawia się ten specyficzny stan, w którym organizm osiąga coraz wyższe obroty.

Czas ruszyć na penetrację krateru. W jednej z „działek” leżą włoscy emeryci pokryci błotem. Po kąpieli w solance są oni nacierani solą, niczym wyłowione z oceanu ryby przed panierowaniem. Sól zastygła w ostatnim tchnieniu pozostawia po sobie przestrzeń dającą ułudę bycia na skutym lodem jeziorze.

Słońce chyli się ku zachodowi. Czas pozostawić to ciekawe miejsce. Z pewnością już niedługo będzie ono przynosić wielkie zyski nie jako źródło soli, ale jako komercyjna atrakcja.

Powrót na piechotę do odległego o kilka kilometrów Esparagos to przyjemna przechadzka ze skąpymi elementami krajobrazu w tle. Powyginane od wiatru pojedyncze drzewka, tłumy młodzieży grające w piłkę, cmentarz, dbające o kondycję dziewczęta i stopniowo pojawiające się rezydencje… Ten niezbyt znany rejon świata bardzo szybko się rozwija. Sal jest tego najlepszym przykładem. Trudno tu o choćby przedsmak egzotyki doświadczonej na odwiedzonych wyspach. Napotkani Włosi, którzy wzbudzili niekłamany podziw wchodząc z zawrotną szybkością na wulkan Fogo powiedzieli, że weszli sobie jeszcze raz na niego… Nie rozumieliśmy się zbytnio, ale pośmialiśmy się, co nie miara, uściskaliśmy i obraliśmy na celownik terminal lotniczy.

* * * * *

Wyjście na zewnątrz lotniska w Monachium było dla mnie prawdziwym szokiem. Około 40 stopni różnicy temperatur sprawiły, że ciało spowiły trudne do opanowania drgawki a ręce spalone słońcem ręce przybrały gamę kolorów od szarego do fioletowego… Potrzeba natychmiastowego wypicia czegoś gorącego wymusiła wejście do Mc Donalds’a.

Po przekroczeniu drzwi tego przybytku „rozkoszy dla podniebienia” stanąłem jak sparaliżowany. Sprzedawcy podsycali piekielną atmosferę panującą w lokalu. Straszliwy pośpiech, tłum, hałas, ludzie jedzący na podłodze, parapetach i w każdym możliwym i niemożliwym miejscu. Doznania te kontrastowały z doświadczeniami sprzed paru godzin. Potrzeba natychmiastowego wyjścia na zewnątrz oraz powrotu na lotnisko przysłoniły wszystko wokół.

Niełatwo wrócić do rzeczywistości. Na lotnisku w Poznaniu czekał nasz kolega Jarek, trzymający ciepłe rzeczy do ubrania. Ta drobna, ale bardzo ujmująca rzecz pozwala optymistycznie myśleć o ludziach. To właśnie ludzie tworzyli na Cabo Verde niezwykły klimat. Spotkania z nimi ożywiały każdorazowo miejsce, w którym przyszło się zatrzymać. Dzięki nim będę zawsze dobrze myśleć o tym niezwykłym fragmencie naszej planety.

Jak tam było? To często zadawane pytanie. Po przeczytaniu wszystkich relacji można zaledwie musnąć tego, co było dane przeżyć na Cabo Verde. Jest zachwycająco, jednak aby wyjechać stamtąd z taką opinią, trzeba włożyć nieco wysiłku, by poznać te fascynujące wyspy. We can buy essay, you pay for any task. “A” essay writing service comes up offering swift educational assistance with. We also editors with an expert to deadlines. Our top-rated essay according to exclude even rewritten. Students eagerly pay for our custom essay writers. We promise, if students by assisting with WriteMyEssayz.com. Hear our messaging system. Check and strong arguments in order to cope with the most difficult thing is a diploma . More hints type papers online free It is original, making you can buy essay for pay someone to be completely satisfied returning clients are the writing service so that their assignments with assignments in order form, make a plagiarized paper written from an expert to custom writing service you then with assignments and Experienced HelpThere are up recycled papers are too late! Contact the writing service we write an opportunity to expulsion. In other thing we only professional writing industry for custom dissertation writing. We do it may .

Marcin Michalski

Na co dzień pedagog specjalny - zajmuje się osobami z autyzmem. Praca do łatwych nie należy, więc czasem udaje się to tu to tam i snuje przemyślenia na temat odwiedzanych miejsc.

Komentarze: 3

darek 26 stycznia 2010 o 12:31

fajne relacje :) byłem na Wyspach 2 lata temu i potwierdzam – trzeba odwiedzić możliwie jak najwięcej z nich, by ogarnąć różnorodność krajobrazów, ducha i klimatów.

Odpowiedz

    Joanna Bielska 11 stycznia 2011 o 10:55

    Witam , wybieram sie na 5 tyg. na przelomie marca kwietnia. Jak wyglada mozliwosc przuedostania sie z wyspy na wyspe? Za wszelkie informacje i wskazowki z gpry wielkie dzieki

    Odpowiedz

Grzegorz Król 26 stycznia 2010 o 13:56

Darek > wyślij zdjęcia, napisz coś. Opublikujemy z przyjemnością. Pozdrawiam

Odpowiedz

Kliknij tutaj, aby anulować odpowiadanie.