Afryka na rowerach? Znowu ta Afryka Nowaka? Otóż nie. Welocypedzi to coś innego. Welocypedzi to Welocypedzi. Zapraszam do Bardzo Osobistej Recenzji książki Afryka. Przekrój podłużny Macieja Czaplińskiego.

Tak się złożyło, że w końcu roku 2009 w Egipcie znalazły się aż dwie polskie rowerowe wyprawy. Pierwsi byli właśnie Welocypedzi. Afryka Nowaka, która wystartowała z Libii, była kilka miesięcy za nimi. Nieśmiało też nadmieniam, że przez czas jakiś pomiędzy nimi – goniąc Welocypedów, a uciekając przed Nowakami – pedałowałem ja.

O Macieju „Czapli” Czaplińskim i Welocypedach usłyszałem już jakoś w 2008, kiedy trafiłem na ich prelekcje z wycieczek rowerowych do Ziemi Świętej, i potem do Maroka. Nie przekonali mnie. Kierunki – ciekawe, i owszem, ale ich stosunek do egzotyki i tubylców odebrałem jako niestosowny i pełen wyższości.

– O, Boże, co za bufony – pomyślałem wtedy. I nie będę ukrywał – jakoś się do nich uprzedziłem. Może i dlatego, że już od roku 2004, kiedy to podczas włóczęgi po pustyniach Egiptu spotkałem w oazie Kharga grupę Olendrów na rowerach, sam przymierzałem się do takiej wycieczki po Afryce. No, może nie po całej Afryce, ale miałem nadzieję dotrzeć, jak Staś i Nel, do Omdurmanu, miasta Mahdiego. Niestety, trasa, którą początkowo zakładałem, wzdłuż wybrzeża z zahaczeniem o Trójkąt Halayb, okazała się trudna w przygotowaniu (przepustki, pozwolenia, etc.), a potem z różnych powodów wyjazd ten musiałem odkładać o kolejne lata.

Tymczasem już na początku roku 2009 z pewnym niepokojem usłyszałem, że Welocypedzi wybierają się właśnie tam, do tej prawdziwej Afryki. O, cholera, ukradli mi pomysł – pomyślałem, mając jeszcze nadzieję, że im się nie uda.

Welocypedowy wyjazd zapowiadał się na potężne przedsięwzięcie (o sztafecie Afryka Nowaka usłyszałem dopiero później). Lista sponsorów budziła niechęć pomieszaną z zazdrością. Jednocześnie skłaniała do komentarzy, że to jakiś wyścig Paryż-Dakar, a nie romantyczna afrykańska przygoda.

No i ta formuła wyjazdu. W trasę miał jechać cały peleton. Tak przynajmniej się zapowiadało. A zapisy na wyprawę nasuwały skojarzenia z komercyjnymi wycieczkami pod Everest. Ostatecznie, zapowiadany peleton skurczył się do rozsądnych w miarę rozmiarów – ośmiu osób.

A 1 listopada 2009 wyprawa Welocypedów do Afryki stała się faktem. Zmodyfikowałem więc plany, przyspieszyłem co mogłem, ale najbliższym możliwym dla mnie terminem wylotu była połowa grudnia. Do tego czasu nie pozostało mi nic innego, jak śledzenie bloga Welocypedów.

Blog, jak się okazuje, pisany na telefonie (szacun!) przez jednego z głównych filarów Welocypedów i współpomysłodawcę przedsięwzięcia, niejakiego Arona, był wprawdzie bardzo autentyczny, ale wyłaniał się z niego zgodny z moimi przewidywaniami obraz klasycznych białasów na wycieczce w egzotycznym kraju. Konflikty w grupie, kłopoty z tubylcami, do tego namolna egipska policja…

– Ha, ja wiedziałem że tak będzie – obserwowałem to wszystko ze złośliwą satysfakcją (jak Enzo w Wielkim Błękicie zawody nurkowe). Miałem wtedy jeszcze nadzieję, że cała wyprawa skończy się jeszcze w Egipcie, bo przecież w tym tempie oni pewnie nawet nie zdążą na prom z Asuanu do Wadi Halfa. W najgorszym razie dogonię ich gdzieś w Sudanie.

Nie doceniałem jednak determinacji przeciwnika. Kiedy 13 grudnia 2009 roku wsiadałem z rowerem w samolot do Egiptu, Welocypedzi dojeżdżali już do Chartumu…

* * * * *

Z tym większą ciekawością zabrałem się (z dużym opóźnieniem) za lekturę książki Afryka. Przekrój podłużny z welocypedowej wyprawy. Książkę pisał Czapla.

Nie znalazłem w niej za dużo opisów tych początkowych konfliktów wewnętrznych i zewnętrznych, które pamiętałem z bloga. Trudno powiedzieć, na ile to po prostu inny, niż aronowy punkt widzenia, a na ile zabieg piarowy… Być może na początku historia traci przez to na dynamice, na szczęście z rozdziału na rozdział Czapla się rozkręca.

Wyruszają z Egiptu w osiem osób, ale potem jest jak w tej historyjce o (nomen omen) Murzynkach w powieści Agaty Christie. W Etiopii z całego peletonu zostają tylko cztery, a następnie już tylko trzy osoby. I do tego tylko Czapla jest prawdziwym Welocypedem, bo pozostała dwójka, to przecież najemnicy spoza Klubu.

Ale to zmniejszenie się stanu osobowego wychodzi wyprawie na dobre. I samym uczestnikom również. Wreszcie mniej zajmują się sobą, a coraz bardziej interesują się tym, co widzą wokół siebie. Bo panowie nie tylko patrzą na liczniki, ale też starają się jak najwięcej z tej wyprawy wynieść. Z korzyścią dla siebie, dla książki i czytelników.

I z białasów nasi bohaterowie niepostrzeżenie zmieniają się w Wielkich Podróżników.

Nie wchodząc w szczegóły, zdradzę tylko, że ostatecznie rowerowi Trzej Muszkieterowie – Czapla, Mario i Rysio – po prawie dziewięciu miesiącach i przejechaniu 13 tysięcy kilometrów znaleźli się na Przylądku Igielnym, na południowym krańcu Afryki.

Kapuściński to może nie jest. Styl jest miejscami nierówny – czasem bywa nieco nieporadny, czasem znów całkiem dojrzały, ale czyta się to naprawdę nieźle. To żywa, autentyczna i bez zadęcia podana relacja z naprawdę fajnej, powiedziałbym nawet, wyjątkowej wyprawy. Bo wychodzi na to, że to Welocypedzi byli pierwszymi po Kazimierzu Nowaku Polakami, którzy przejechali na rowerach z Kairu do Kapsztadu. A i sposób, w jaki to zrobili, wydaje mi się być bliżej oryginalnej idei Kazimierza Nowaka, niż w przypadku powszechnie znanej sztafety Afryka Nowaka.

Jako bonus dostajemy ciekawe, egzotyczne zdjęcia. W każdym razie – lekturę tę serdecznie polecam.

* * * * *

Warto nadmienić, że książka ukazała się i w wersji elektronicznej (do nabycia w e-księgarni Bezdroży). E-booki, również wśród podróżników, znajdują coraz więcej zwolenników. Agitować tutaj nie będę – ta technologia ma swoje plusy i minusy. Obiektywnie można tylko zauważyć, że w przypadku tego tytułu – w stosunku do wersji tradycyjnej – cena jest nieco niższa, a jakość zdjęć lepsza.

Pozycja aktualnie dostępna jest tylko w formacie pdf, choć wydawca zapewnia, że kiedy (o ile w ogóle) ukażą się pozostałe formaty (tj. epub i mobi), klient będzie mógł zassać te e-booki bez dodatkowych opłat.

Maciej Czapliński, Afryka. Przekrój podłużny. Wydawnictwo Bezdroża, 2011

Marcin S. Sadurski

Jego pasją jest outdoor – żagle, nury, góry, narty, rower etc. Czyta wszystko, całkiem jak Joe Turner w filmie "Trzy dni Kondora". Czasem pisze. I podróżuje… najczęściej palcem po mapie.

Komentarze: 2

Michal 15 lipca 2013 o 17:28

to i ja chyba w takim razie przeczytam :)

Odpowiedz

Remus 15 lipca 2013 o 21:45

Panie Marcinie,
w jaki sposób bufonada autorów się przejawiała? Tak trochę za niejasno jak dla mnie :)
Pozdrawiam!

Odpowiedz