Jeśli ona przyjedzie tu ponownie, możesz być pewien, że już nie wróci do ciebie – powiedział ze śmiechem Babludar do mojego chłopaka na pożegnanie. Babludar i jego żona Rita to para nauczycieli buddyzmu w szkole średniej w Rangamati, mieście w południowo-wschodnim Bangladeszu.

Zostaliśmy zaproszeni do ich domu ostatniego wieczoru naszego pobytu w tej części Bangladeszu. Poczęstowano nas pokrojonym jabłkiem i kwaśnymi śliwkami, na stole pojawiła się wódka ryżowa.

Mimo, że Bengalczykom nie wolno pić alkoholu, obywatele społeczności Chakma, do której należy połowa mieszkańców Rangamati, mogą go produkować i konsumować. W mieście znajdują się nawet sklepy alkoholowe, lecz tylko nie-Bengalczykom wolno robić w nich zakupy.

Wódka szybko uderzyła do głowy nieprzyzwyczajonym do częstego picia gospodarzom. Po rozmowach na temat buddyzmu, podczas których dystans między Wschodem a Zachodem uległ drastycznemu skróceniu, Babludar chwycił za gitarę i zaczął wygrywać tęskne melodie, śpiewając razem z melancholijnym i małomównym przyjacielem romantyczne piosenki o miłości. Zbywałam śmiechem komplementy na temat mojej urody, zatapiając nos w pachnących włosach kilkuletniego synka gospodarzy, siedzącego mi na kolanach. Rita dyskretnie puszczała do mnie oczko – nie jestem pierwszą i zapewne nie ostatnią kobietą, która na jeden wieczór skradła serce jej mężowi.

Kraj Bengalów

Nazwa Bangladesz oznacza dosłownie kraj Bengalów. Jednakże poza Bengalczykami zamieszkują go inne grupy etniczne, m.in. Garo na samej północy, a w południowym, górzystym rejonie Chittagong Hill Tracts aż trzynaście różnych mniejszości.

Jeszcze w momencie osiągnięcia niepodległości przez Pakistan w 1947 r., gdy Bangladesz był po prostu Bengalem Wschodnim przynależącym do Pakistanu, Jumma stanowili ok. 98% społeczeństwa. Dziś mieszka ich na tym terenie zaledwie 50%.

Odwiedziliśmy wioski zamieszkane przez ludność Chakma, najlepiej zintegrowaną i zarządzaną, która mówi po bengalsku – co nie jest regułą odnoszącą się do innych grup. Chakma mają także swój własny język, którego korzenie tkwią w sanskrycie i innych indo-ariańskich językach, oraz własne pismo. Tak jak każda grupa etniczna, także Chakma posiadają odrębne zwyczaje i tradycje.

Tym, co łączy wszystkie grupy jest wspólna historia przesiedleń. Niemal każda społeczność zaznała krzywd od Brytyjczyków, nie uznających ich odrębności etnicznych. W 1962 r. Pakistańczycy zbudowali olbrzymią tamę, zwaną Kaptai Dam (turystom zabronione jest oglądanie jej). Powstałe w rezultacie sztuczne jezioro Kaptai zalało ogromny obszar żyznych i doskonale zdatnych do uprawy ziemi oraz tereny mieszkalne. Ludność zmuszona była zamieszkać na niewielkich wyspach pokrytych pagórkami, ze zdecydowanie mniej nadającą się do rolnictwa glebą. Poczucie niesprawiedliwości tkwi w społeczności do dzisiaj, gdyż tama przyczyniła się do znacznego zubożenia ludności, nie mówiąc o zatopieniu ziemi zwanej dotychczas domem.

Kolejny cios dla etnicznych mniejszości zadany został w roku powstania państwa Bangladesz. W świadomości mieszkańców Bangladeszu nie ma daty ważniejszej niż 16 grudnia 1971 r. Tego dnia zakończyła się dziewięciomiesięczna Bengalska Wojna Wyzwoleńcza, która pochłonęła, według nieoficjalnych szacunków, ok. trzech milionów ofiar śmiertelnych, a dziesięć milionów osób uczyniła uchodźcami.

Wschodni Pakistan, jak nazywany był rejon obecnego Bangladeszu, w odróżnieniu od Zachodniego Pakistanu (teren dzisiejszego Pakistanu), stał się polem walki o niepodległość. Proislamskie wojska pakistańskie starały się tłumić nastroje prodemokratyczne, mordując zwykłych mieszkańców kraju, gwałcąc kobiety, paląc całe wsie, plądrując domy. Na szczęście nie udało im się utrzymać jedności kraju, o którym mawiano, że rozerwany jest na pół, po obu stronach Indii, niczym para rogów u byka.

Świeckość i demokracja stały się jednymi z filarów nowego państwa, któremu nadano nazwę Bangladesz. Wielu mieszkańców Chittagong Hill Tracts (CHT) brało udział w walce wyzwoleńczej. Nowo powstały rząd kraju nie przyznał ludności tego rejonu autonomii, na którą bardzo liczyła.

W latach 70. i 80. weszły w życie rządowe plany zmiany ukształtowania demograficznego rejonu. Zaczęto masowo sprowadzać na te tereny (które były dotychczas słabo zaludnione, gdyż buddyjska społeczność ma zdecydowanie mniej dzieci w porównaniu z muzułmanami) najbiedniejszych Bengalczyków z innych terenów kraju. Ludność miejscowa potraktowała to jako atak na jej odrębność kulturową i rozpoczęła regularne protesty.

Dochodziło do rozlewu krwi. Tysiące uchodźców ze wzgórz CHT uciekło do Indii, lękając się prześladowań. Na początku lat 90. miały miejsce dwie masakry ludności miejscowej (w 1992 zginęło 1200 osób, w 1993 – nieco ponad 100), aż w 1997 roku podpisano rozejm.

Od tamtej pory jednak nie zmieniło się zbyt wiele. Mieszkańcy CHT wciąż bywają dyskryminowani, traktowani jak niższe kasty społeczeństwa. Odnotowuje się brak poszanowania praw człowieka, uwięzienia bez procesów, nawet tortury osób broniących swoich praw. Napięcie między ludnością miejscową a rządem wciąż istnieje. Jest mimo to szansa na zmianę. W 2008 rząd zezwolił wreszcie operatorom telefonii komórkowej na działalność na tym terenie – dotychczas nie było tam żadnego łącza. Tym samym społeczeństwo nie jest tam już tak odcięte od reszty kraju.

Bez rządowego pozwolenia tu nie wjedziesz

Dla podróżnych napięcie oznacza jedynie tyle, że wybierając się w te rejony, muszą zawczasu zorganizować rządowe pozwolenie. Nie można tego uniknąć, każdy odwiedzający CHT ma obowiązek zarejestrować się na licznych posterunkach policji, które rozstawione są przy wjazdach do większych miejscowości. Niebezpieczeństwa żadnego jednak nie widać, rejon CHT wydaje się być oazą spokoju i pokoju. Trudno mi sobie wyobrazić, by w tych sielskich krajobrazach miały miejsce poważne zamieszki. Widać jednak, że rdzenna ludność nie jest już tak przeważającą większością, jaką stanowiła kilkadziesiąt lat temu.

Dziś w większych miastach, takich jak odwiedzane przez nas Rangamati i Bandarban, mieszka większość bengalska. We wsiach jest nieco inaczej. W Rangapani – wsi której nazwę można przetłumaczyć jako „czerwona woda” – pogodnym popołudniem przywitała nas cisza.

Budziliśmy lekkie zdziwienie, mało który turysta tu zagląda. Podbiegały do nas dzieci i przyglądały się z dystansu. Sklepikarze wyszli przed swoje sklepiki, kobiety obciągały przepiękne phinony – kawałki materiału, które zawiązane w talii sięgają kostek. W oddali piał kogut, przy drodze kilku mężczyzn piekło na patelni umieszczonej pomysłowo nad ogniem placki. Jeden z mężczyzn zagniatał mąkę, paląc jednocześnie grubą i długą, przynajmniej czterdziestocentymetrową, ustawioną na ziemi, fajkę. Starsi ludzie kucali pod ścianami, wciąż sprawni na tyle, by móc podciągnąć kolana pod brodę, wciąż pragnący widzieć, co się dzieje w „wielkim świecie” – na głównej ulicy Rangapani.

Herbata w cieniu drzew. Życie codzienne w Bangladeszu

Zajrzeliśmy na podwórko jednej z pań, która zaprosiła nas do środka. Nasz przewodnik Ketan, właściciel pensjonatu, w którym się zatrzymaliśmy, szanowany członek społeczności – jego żona należy do rodziny królewskiej Chakma – cierpliwie odpowiadał na wszystkie nasze pytania.

Chakma nie mogą wiązać się z Bengalczykami. Z osobami z innych grup etnicznych, no problem. Tutaj niedaleko mieszka pewien Holender. Przyjechał tu wiele lat temu, tak jak wy, ale poznał piękną kobietę z pobliskiej wsi. Zakochał się w niej, ona w nim, wzięli ślub i mają dzieci. Nie wrócił już do Holandii. Ale małżeństwo kobiety czy mężczyzny Chakma z Bengalką czy Bengalczykiem jest wykluczone.

Zastanawiałam się, czy nie zdarzają się tu historie w rodzaju Romea i Julii, gdzie zamiast Kapulettich i Montekich rodziny noszą nazwiska Chakma i Ahmed lub Rahman…

Domostwa na wyspie na jeziorze Kaptai.

Domostwa na wyspie na jeziorze Kaptai. (fot. Kamila Kunda)

We wsi i poza nią odwiedziliśmy wiele domów, za każdym razem będąc spontanicznie zapraszanymi do środka. Poznaliśmy rodzinę, która dzięki mikrokredytowi, z których Bangladesz słynie na cały świat, rozwinęła rodzinny przemysł nabiałowy i stanowi przykład, że nawet przy skromnych środkach sukces jest możliwy.

Otwierano przed nami sypialnie, pokoje dzienne, kuchnie, przedstawiano starszym członkom rodzin, bywało, że mocno już niedołężnym. Jak zwykle otaczały nas dzieci, z którymi natychmiast nawiązywałam porozumienie. Próbowałam zapamiętać wszystkie obcobrzmiące imiona, połączyć w myślach rodzeństwa, każdemu dziecku odwzajemnić się uśmiechem. W ich oczach czaiła się ciekawość świata, śmiech zdradzał niekiedy przekorną naturę. Starsze kobiety wzbudzały mój podziw wrodzoną gracją i dystyngowanym sposobem bycia. Miałam wrażenie, że wcielają w życie jedną z nauk Buddy: „powstrzymaj się od zbędnych rozmów”. Chakma z natury nie mówią wiele, są ciepli a ich gesty znaczą czasem więcej niż słowa.

Kamila Kunda

Zafascynowana kulturami Azji, miłośniczka literatury i filmu. Otwarta na świat, wrażliwa na drugiego człowieka i szanująca inny punkt widzenia. Z uśmiechem witająca każdy dzień.

Komentarze: Bądź pierwsza/y